[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jeśli zacznę głośno dawać wyraz swym obawom, a właściwie przekonaniom, będę tym samym stanowił dla niego spore zagrożenie.Sądzę, że już dwukrotnie kazał mnie zlikwidować i dwukrotnie w ostatniej chwili zmieniał zdanie.Wiem, że zdecyduje się po raz trzeci i jest to jeden z powodów, dla których chcę się stąd zabrać, nim trafi tu Cipriano, oczywiście w płaszczyku lojalnego sprzymierzeńca, i zorganizuje mi jakiś wypadek.Ale, rzecz jasna, wyjeżdżam głównie po to, żeby dotrzeć do ich łącznika, zanim, dotrze do mnie.- Łącznika? Jakiego łącznika? - Skonsternowany Harrison potrząsnął głową.- Mówisz zagadkami, Peter.- Dziecinnie prosta zagadka.Jeśli Niemcy przepadną, to z kim do towarzystwa?- Aha! -- No właśnie.Aha.Razem z tymi, którzy walczyli z nimi ramię w ramię.Nas nie wyłączając.Gdybyś był generałem Granelli i miał jego bystre, perspektywicznie widzące oko, które z jugosłowiańskich sił opozycyjnych byś wspomagał?- Chryste Panie! - w okrzyku Harrisona dało się słyszeć lekkie oszołomienie.Rozejrzał się po izbie.Pozostali, w tym także Ranković i Metrović, zdawali się być pogrążeni w zadumie.- Więc ty twierdzisz, że Granelli i ten jego Cipriano współpracują z partyzantami i że Cipriano jest klasycznym podwójnym agentem?!Petersen potarł brodę, spojrzał krótko na Harrisona, westchnął, dolał sobie trochę wina i nie zadał sobie trudu, by odpowiedzieć.Chata Petersena nie mogła się w ogóle porównywać z apartamentami, które dopiero co opuścili.Wyszli cokolwiek przedwcześnie, lecz po ostatnich słowach Harrisona zapadła przedłużająca się cisza i rozmowa już się jakoś nie kleiła.Harrison i obydwaj czetnicy pogrążyli się w głębokiej zadumie.Sarina i Lorraine wyrazem twarzy dawały do zrozumienia, że ich awersja do Petersena nie tylko wróciła, ale i przybrała na sile.Alex i Michael jak zwykle nie mieli nic do powiedzenia.Czas jakiś, lecz nie za długo, mistrzowie konwersacji, George i Giacomo, usiłowali dzielnie walczyć, ale i oni wkrótce się poddali.Kwatera Petersena była wystarczająco duża, żeby służyć jako garaż dla jednego samochodu pod warunkiem, że byłby to samochód nieduży.Trzy łóżka, stół, trzy krzesła oraz kuchnia stanowiły całe wyposażenie wnętrza; obok znajdowała się maleńka dziupla z radionadajnikiem.- Ogarnął mnie smutek i jestem głęboko wstrząśnięty - powiedział George.- Głęboko wstrząśnięty.- Nalał sobie dużą szklankę wina i wypił połowę jednym, zdawało się nie kończącym się haustem, by zademonstrować, jak bardzo jest wstrząśnięty.- Nie, smutny jest chyba lepszym słowem.Świadomość, że całe twoje życie i cała twoja praca jest niewypałem, to gorzka pigułka.Trudno ją przełknąć.Szkody wyrządzone dumie i szacunkowi do samego siebie są nie do naprawienia.W sumie, wszystko razem jest druzgoczące.- Wiem, co czujesz, George - odrzekł Petersen współczująco.- Też przeżywałem coś takiego.- Nie zapomniałeś jeszcze czasów, kiedy byłeś moim studentem w Belgradzie? - zapytał George, jakby w ogóle nie słyszał jego odpowiedzi.- Jakże bym mógł je zapomnieć? Jak sam ze sto razy mówiłeś, spacer z tobą po wysadzanych różami alejkach gaiku Akademosa jest niezapomnianym przeżyciem.- Pamiętasz te moje nauki, te odwieczne prawdy, którym hołdowałem? Honor, uczciwość, prostolinijność, jasny umysł, otwarte serce, potępienie fałszu, oszustwa, nieuczciwości? Mieliśmy - pamiętasz? - krocząc w ciemnościach tego świata oświetlać sobie drogę wyłącznie blaskiem nie gasnącego płomienia prawdy.- Tak, George.- Jestem złamanym człowiekiem.- Przykro mi, George.Rozdział VIIPrzyszło ich sześciu.Trudno wyobrazić sobie sześć bardziej bandyckich i złych twarzy, a jeszcze trudniej znaleźć.Łączyło ich jakieś dziwne podobieństwo.Wszyscy byli średniego wzrostu, wszyscy szczupli, barczyści i wszyscy tak samo ubrani: spodnie khaki wepchnięte w wysokie buty, khaki kurtki ściągnięte paskiem, pod nimi takież koszule, na głowach furażerki, też khaki.Nie nosili żadnych wojskowych dystynkcji, ani innych znaków zdradzających ich tożsamość.Uzbrojeni zostali dokładnie w ten sam sposób: pistolety maszynowe w rękach, rewolwery u pasa i myśliwskie noże zatknięte w pochwę na prawym bucie.Mieli twarze ciemne i nieruchome, a oczy spokojne i uważne.To byli niebezpieczni ludzie.Zaskoczyli ich całkowicie.Opór, a nawet myśl o oporze była nie do wyobrażenia.Towarzystwo, które gościło u Harrisona poprzedniego wieczora, siedziało tam i dnia następnego, gdy kilka minut przed ósmą zewnętrzne drzwi otworzyły się z hukiem i do środka wpadło trzech mężczyzn z bronią gotową do strzału.Nikt nie zdążył nawet zareagować.Teraz było ich już sześciu, a drzwi zostały zamknięte na klucz.Jeden z nich, trochę niższy i szerszy w ramionach od reszty, zrobił krok do przodu.- Nazywam się Crni.- Po serbsko-chorwacku "crni" znaczy czarny.- A teraz kolejno każdy z was wyjmie broń i położy ją na podłodze.Ty zaczynasz.- Ruchem głowy wskazał Metrovicia.W ciągu minuty cała broń, w każdym razie cała widoczna w izbie broń, leżała na ziemi.Crni skinął na Lorraine.- Pozbieraj to i połóż na stole.Nie będziesz chyba na tyle głupia, żeby próbować zrobić z niej użytek.Lorraine daleka była od takich myśli.Ręce drżały jej tak bardzo, że z trudem zbierała karabiny i rewolwery.Kiedy wszystko znalazło się na stole, Crni zapytał:- Czy któraś z tych dwóch młodych pań jest uzbrojona?- Nie - odparł Petersen.- Ręczę za to.Jeśli znajdziecie broń przy nich albo w ich bagażu, możecie mnie od razu zastrzelić.Crni spojrzał na niego niemal z rozbawieniem, sięgnął pod kurtkę i z kieszeni koszuli wyciągnął kartkę papieru.- Nazwisko?- Petersen.- Ach, major Petersen! Pan otwiera tę listę.Widzę przecież, że panie nie mają broni przy sobie, ale skąd wiadomo, czy nie mają jej w bagażach?- Sprawdziłem to.Dziewczyny zapomniały na chwilę o strachu i wymieniły oburzone spojrzenia.Crni uśmiechnął się nieznacznie.- Trzeba im było o tym powiedzieć.Wierzę panu.Jeśli ktokolwiek z was ukrywa przy sobie broń, to z chwilą gdy ją znajdę, zastrzelę majora Petersena.Będę celował w serce.- Rzeczowy ton głosu Crniego zawierał w sobie niemiłą dozę zdecydowania.- Nie ma sensu tak chodzić i straszyć.To jest niedorzeczność.- George najwyraźniej usiłował wnieść skargę do Crniego.- Jeśli idzie wam o współpracę, nie ma sprawy, jestem do tego pierwszy.- Wyciągnął spod ubrania automatyczny pistolet i dźgnął Alexa łokciem pod żebro.- Nie bądź głupi.Wydaje mi się, że ten Crni nie ma ani odrobiny poczucia humoru.Alex nachmurzył się i rzucił na stół taki sam pistolet.- Dziękuję.- Crni znów rzucił okiem na listę.- Tak, ty oczywiście musisz być tym uczonym profesorkiem, u nas numer dwa.- Spojrzał na Alexa.- Ty masz numer trzy.Tu jest napisane tak: Alex, nawias, zabójca.Zwięzła charakterystyka.Będziemy mieć to na uwadze.- Odwrócił się do jednego ze swoich ludzi.- Edvard, sprawdź te płaszcze, które tam wiszą.- Nie ma potrzeby - odezwał się Petersen.- Przeszukajcie tylko ten pierwszy z lewej.Mój.Prawa kieszeń.- Widzę, że jest pan skłonny do współpracy, majorze.- Ja też jestem zawodowcem.- Wiem.Wiem całkiem sporo o panu.A raczej wiele mi o panu mówiono
[ Pobierz całość w formacie PDF ]