[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ceni swoją pracę.Zawsze uprzejmy i chętny do pomocy.Zrobił dlamnie te półki i nowy stół w kuchni.Dogląda wszystkich napraw w domu, a robi to tak,po prostu, nawet nie chce, bym mu dziękowała.Ach! Niewielu jest dzisiaj takich jak Joe,proszę pana. Jakaś dziewczyna będzie miała kiedyś szczęście rzucił od niechcenia Melchett. Robił słodkie oczy do tej biednej Rose, prawda?Pani Bartlett westchnęła. Aż przykro było patrzeć, naprawdę.Wielbił prawie ziemię, po której chodziła,a ona nie dbała o niego nawet tyle, ile brudu za paznokciem. Jak Joe spędzał wieczory, pani Bartlett? Tutaj, oczywiście.Czasem majsterkuje, a czasem uczy się listownie prowadzeniaksiąg. Ach, tak! A wczoraj wieczorem był w domu? Tak, proszę pana. Na pewno, pani Bartlett?Kobieta obróciła się w jego stronę. Najzupełniej. Nigdzie nie wychodził między ósmą a pół do dziewiątej? Ależ nie! Pani Bartlett roześmiała się. Robił właśnie stół w kuchni przezcały wieczór, a ja mu pomagałam.Sir Henry spojrzał na jej uśmiechniętą twarz i po raz pierwszy uczuł, jak ogarniajągo wątpliwości.150W chwilę pózniej Ellis wszedł do pokoju.Był wysokim, barczystym mężczyznąo trochę wiejskiej urodzie.Miał niebieskie oczy, które patrzyły nieśmiało, i dobro-duszny uśmiech.Całość robiła wrażenie dobrego, młodego olbrzyma.Melchett zagadnął go.Pani Bartlett wycofała się do kuchni. Badamy okoliczności śmierci Rose Emmott.Pan ją znał, Ellis. Tak. Zawahał się, a potem wykrztusił. Miałem nadzieję, że się z nią kiedyśożenię.Biedna dziewczyna. Wie pan, w jakim była stanie? Tak. W oczach błysnął mu gniew. Rzucił ją.Ale to dla jej dobra.Nie byłabyz nim szczęśliwa.Liczyłem, że przyjdzie do mnie, gdy to się stało.Zająłbym się nią. Mimo że. To nie była jej wina.Zwiódł ją niecnymi obietnicami.Powiedziała mi to.Niemiała powodu, by się topić.On nie był tego wart. Gdzie pan był Ellis, o ósmej trzydzieści wczoraj wieczorem?Czy sir Henry emu zdawało się, czy w jego odpowiedzi nazbyt prędkiej, jakbyz góry przygotowanej krył się jakiś cień przymusu. Byłem w domu.Robiłem koło stołu dla pani B.Zapytajcie ją, to wam powie. Za szybko pomyślał sobie sir Henry. Nie jest przecież zbyt błyskotliwy, a towyrzucił bez zastanowienia.Jakby wcześniej miał przygotowaną odpowiedz na to py-tanie.Zaraz potem zganił się w myślach za zbyt wybujałą wyobraznię.Komplikował spra-wę, tak, najwyrazniej komplikował wyobrażając sobie, że zauważył jakiś błysk w niebie-skich oczach chłopca.Padło jeszcze kilka pytań i odpowiedzi, po czym wyszli na zewnątrz.Sir Henryprzeprosił na chwile i zajrzał do kuchni.Pani Bartlett była zajęta przy piecu.Popatrzyłana niego z miłym uśmiechem.Przy ścianie stał nowy stół, jeszcze niezupełnie gotowy.Trochę narzędzi i kawałków drewna leżało obok. To nad tym pracował wczoraj wieczór Ellis? zapytał sir Henry. Tak, proszę pana.Aadny kawał roboty, prawda? To bardzo zdolny stolarz, tenJoe.W jej oczach nie było ani podejrzliwości, ani zakłopotania.Ale u Ellisa, czyżby sobie wymyślił? Nie, coś tam jednak było. Muszę go jeszczeprzepytać pomyślał sir Henry.Gdy wychodził z kuchni potknął się o wózek dziecinny. Mam nadzieję, że nie obudziłem dziecka przestraszył się.Pani Bartlett roześmiała się. Ależ nie, proszę pana.Nie mam, niestety, dzieci.A na tym rozwożę pranie po lu-dziach.151 Och, rozumiem!.Urwał w połowie zdania, a potem spytał jakby pod wpływem impulsu. Pani Bartlett, pani znała Rose Emmott.Niech mi pani powie, co myśli o tejdziewczynie.Spojrzała na niego zdziwiona. No, więc myślałam, że to latawica.Ale ona już nie żyje, a ja nie mam w zwyczajuzle mówić o zmarłych. Ale ja nie pytam bez powodu, i to ważnego powodu nalegał sir Henry.Rozważała to przez chwilę patrząc na niego uważnie.W końcu się zdecydowała. To było nic dobrego, ta dziewczyna powiedziała spokojnie. Nie powiedzia-łabym tego w obecności Joe.Owinęła go dokoła palca.Takie jak ona to potrafią, tymwiększa szkoda.Wie pan, jak to jest.Tak, sir Henry wiedział, że tacy jak Joe wpadają najczęściej.Ufają ślepo i dlatego,gdy przejrzą nareszcie, wstrząs jest tym silniejszy.Opuścił dom gubiąc się w domysłach.Stanął przed murem nie do przebicia.JoeEllis był w domu cały wieczór.Pani Bartlett miała go na oczach.Co więc można z tymzrobić? Nie ma żadnego punktu zaczepienia.Z wyjątkiem tej podejrzanie szybkiej od-powiedzi. Cóż powiedział Melchett. To wydaje się przesądzać sprawę, prawda? Tak zgodził się inspektor. Sandford jest już nasz.Bez żadnych wątpliwo-ści.Sprawa jasna jak słońce.Według mnie dziewczyna i jej ojciec mogli szantażować go.Nie ma dużych pieniędzy i nie chce, by sprawa dotarła do jego narzeczonej.Był zroz-paczony i gotów na wszystko.Co pan na to? zapytał zwracając się z szacunkiem dosir Henry ego. Tak by się mogło wydawać przyznał komisarz. A jednak.nie wyobrażamsobie, by Sandford mógł się zdobyć na taki czyn.Ale zdawał sobie sprawę, że to marny argument.Nawet najłagodniejsze zwierzę jestw stanie zaatakować, gdy czuje się przyparte do muru. Chciałbym mimo wszystko porozmawiać z tym chłopcem, który słyszał krzyk powiedział z nagła.Jimmy Brown okazał się inteligentnym malcem, dość małym jak na swój wiek,z ostrą, sprytną buzią.Poddał się przesłuchaniu z ochotą, trochę rozczarował się tylko,gdy wypytywano go, co słyszał tamtego wieczoru. Byłeś na drugim końcu mostu, jak zrozumiałem zagadnął sir Henry. Podrugiej stronę rzeki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]