[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Hmm - skwitowało to coś.- Muszę to sobie przemyśleć.- I wycofało się.Dysząc, czekał na powrót istoty.Czuł.że wróci.Joe Schilling brnął w nieskończonej próżni, toczył się, wydało mu się, że upada, pozbierał się, zakrztusił dymem cygara i zaczął walczyć o oddech.- Pete! - powiedział głośno.Nasłuchiwał.Nie było żadnego kierunku, żadnej góry ani dołu.Żadnego tutaj.Żadnego rozróżnienia na to, co było nim i co nim nie było.Żadnego podziału na ja i nie ja.Cisza.- Pete Garden - powiedział znów i tym razem poczuł coś, poczuł, choć w rzeczywistości nic nie usłyszał.- Czy to ty? - spytał.- Tak, to ja - nadeszła odpowiedź.To był Pete.A zarazem nie był.- Co się dzieje? - zapytał Joe.- Co ta cholerna rzecz nam robi? Odrywa nas od świata realnego z prędkością mili na minutę.Ale wrócimy jeszcze na Ziemię.Wierzę, że znajdziemy drogę powrotną.Cokolwiek by mówić, wygraliśmy.A byliśmy pewni, że nam się to nie uda.- Znów zaczął nadsłuchiwać.- Podejdź bliżej - poprosił Pete.- Nie - odparł Joe.- Mam cholerne przeczucie, że nie powinienem ci ufać.Zresztą, jakbym mógł podejść bliżej? Mogę się tylko toczyć, a ty?- Podejdź bliżej - powtarzał monotonnie głos.Nie, powiedział do siebie Joe Schilling.Nie ufał głosowi.Czuł lęk.- Wynoś się - powiedział i zamarł, nasłuchując.Nie odeszło.Oszukał nas.Wygraliśmy i nic z tego nie mamy, myślała w ciemnościach Freya Gaines.Ten diabelny twór.nie powinniśmy mu byli zaufać ani słuchać Pete’a, kiedy namawiał nas, by zagrać z wugami.Nienawidzę Pete’a, pomyślała.To wszystko przez niego i przez Joe.Zabiję ich, jednego i drugiego, pomyślała z furią.Gdybym mogła, skręciłabym im karki.Wyciągnęła ręce, macając na oślep w ciemnościach.Zabiłabym teraz każdego, kto by się nawinął.Krwi!- Zauważ, że on pozbawił nas wszelkich kategorii pojmowania rzeczywistości - Mary Anne McClain zwróciła się do Pete’a.- Zmienił nas.Jestem tego pewna.Słyszysz mnie? - Przekrzywiła głowę, usilnie nasłuchując.Cisza.Żadnej odpowiedzi.Zatomizował nas.Tak, jakby każdy z nas uległ krańcowej psychozie, odizolowany od reszty ludzkości, odizolowany od znanych narzędzi czy metod postrzegania czasu i przestrzeni.Ta izolacja jest wytworem lęku i nienawiści, stwierdziła.Czym innym mogłaby być?Nie mogła być realna.A jednak?Czy może jest to rzeczywistość fundamentalna, głębsza od świadomych poziomów psychiki? Może tacy jesteśmy naprawdę? Unaoczniają nam to, zabijają prawdą o nas samych.Te ich zdolności telepatyczne połączone z umiejętnością tworzenia i przekształcania myśli, wlewania się do umysłu.Na samą myśl o tym otrząsnęła się.I wtedy, pod sobą, zobaczyła coś żywego.Obce, karłowate istoty, wciśnięte przez potężne siły w żałosne, zdeformowane, ułomne kształty.Zmiażdżone w oślepłe drobiny.Patrzyła na nie; gasnące światło olbrzymiego, zachodzącego słońca posłało ostatnie promienie, a potem, na jej oczach, przybrało barwę ciemnej czerwieni, by wreszcie, jak co dnia, pochłonęła je nieprzenikniona ciemność.Lekko fosforyzujące, jak organizmy zamieszkujące morskie głębiny, karłowate istoty w pewnym sensie żyły nadal.Nie było to jednak przyjemne.Rozpoznała je.To my.Terranie widziani oczyma wugów.Bliscy słońca, podlegli potężnej grawitacji.Zacisnęła powieki.Rozumiem, pomyślała.Nic dziwnego, że z nami walczą.Dla nich jesteśmy starą, dogasającą rasą, która ma za sobą swój okres świetności.Trzeba ją zmusić siłą, by zeszła ze sceny.Potem zjawiły się wugi.Lśniące, nieważkie stworzenie wzlatywało hen, poza zasięg miażdżącego ciśnienia, poza zasięg nieokrzesanej, dogorywającej rasy.Na mały księżyc, daleki od wielkiego, starożytnego słońca.Chcecie nam to pokazać, zrozumiała.Tak waszym oczom jawi się rzeczywistość, równie realna, jak z naszego punktu widzenia.To jednak już nieaktualne.Nie chwytasz tego?, spytała połyskliwej, nieważkiej istoty, która była wirującym spiralnie Tytańczykiem.Nie widzisz, że nasz punkt widzenia jest równie prawdziwy? Wasz punkt nie zastąpi naszego.A może właśnie zastąpi? O to właśnie wam chodzi?Zacisnąwszy trwożnie powieki, czekała na odpowiedź.- W idealnym świecie - napłynęła do niej odpowiedź - obie wizje mogą współistnieć ze sobą.Jednak w praktyce się to nie sprawdza.Otworzyła oczy i zobaczyła rozlewający się glut obwisłej, żelatynowej protoplazmy.Glut, jak na kpinę, miał z przodu wyhaftowane czerwoną nicią: E.B.Black
[ Pobierz całość w formacie PDF ]