[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Samantha, Dick i inni nastolatkowie machali do nich i wołali "cześć".Przybysze kiwali do nich w odpowiedzi, zachowując jednak milczenie.Usiedli na ziemi, szybko odpakowali przyniesione ze sobą kanapki, powstali znowu, równo jak wyćwiczone wojsko, i zaśpiewali:Żywimy się tobą, Chlebie niebiański, naszym pokarmem jest Ciało Pańskie; by nasze dusze były zbawione, niech Chlebem Żywym będą karmione.- To pieśń przed Komunią - powiedziała Margaret.- Członkowie Bractwa przyjmują Komunię za każdym razem, kiedy jedzą - wyjaśniła Samantha.Sekciarze ponownie usiedli i skłonili głowy, zanim zabrali się do posiłku.Mieszkańcy miasteczka niespokojnie szeptali między sobą, aż Pete Lewis odezwał się głośno:- Widzicie? Po prostu przyszli miło spędzić czas, tak jak wszyscy.Nawet przynieśli ze sobą jedzenie.Przyciszone rozmowy trwały jednak dalej.Pomimo uwagi sklepikarza, nagłe przybycie sekciarzy nadal wydawało się groźne.Nie tyle przyłączyli się do uroczystości, co raczej rzucili jej wyzwanie.- Okay - powiedział Bob Kent tak głośno, żeby poruszyć siedzących przy pobliskich stolikach - Zorganizujmy się.Ja idę po hot-dogi, kurczaki i hamburgery.Alanie, niniejszym zlecam ci przyniesienie sałatki kartoflanej i kukurydzy.Przydadzą się też napoje i piwo.Pete, skoczysz? Dobrze? Chodźmy.Wszyscy inni mogą sobie siedzieć.Zapał burmistrza okazał się zaraźliwy - Springer i Lewis ruszyli w kierunku stołów z jedzeniem.Wrócili obładowani podając przyniesione skarby Mary i Sophie, które zaczęły nakładać je na papierowe talerzyki.Margaret zajęła się piwem i napojami dla dzieci.Uśmiechnęła się do Samanthy, która zrobiła krytyczną uwagę na temat alkoholu.- Wszyscy gotowi? - spytał Kent, kiedy talerze były już pełne.Sophie Wilkins wycelowała w niego nóżką od kurczaka.- Czy mógłbyś z łaski swojej na pięć minut przestać być burmistrzem? Podaj sól, Alanie.Alanie?Uwagę Springera odciągnęło nagłe poruszenie wśród siedzących po turecku na trawie Błękitnych Braci.Wydawali się podekscytowani.Po raz pierwszy ich żelazna dyscyplina zdawała się nie funkcjonować.Oglądali się na boki i rozmawiali z podnieceniem - pewnie czegoś szukali, jak sądził doktor.Nagle, jak stado owiec, które odwraca się do szczekającego psa, wszyscy spojrzeli w kierunku szkoły.Alan też patrzył w tamtą stronę, ale trudno było cokolwiek dostrzec.Słońce, które stało się oślepiająco czerwone, zbliżając się do masywu góry Spotting, wydawało się jakby zawieszone nad środkiem podjazdu.Zasłaniając oczy, odwrócił wzrok na Samanthę.Jego córka gapiła się prosto w słońce, nieruchoma, jak sparaliżowana.- Co się dzieje? - spytał doktor.Samantha nie odpowiedziała.Springer złapał Margaret za rękę.Była zimna.Sekciarze nie odrywali wzroku od słońca.Coś poruszyło się w środku jego tarczy.Długi cień dotknął stojących na trawie stołów.Jedna z należących do Bractwa kobiet krzyknęła:- MICHAŁ!26Z oślepiającego światła słonecznego wyłonił się olbrzym.Płonący krąg podświetlił od tyłu złociste włosy i zabarwił powiewną koszulę na krwistoczerwono.- Michał! - krzyczeli Błękitni Bracia, zrywając się na nogi.Przybysz rozpostarł szeroko ręce i uśmiechał się, jak gdyby błogosławił zebranym z wyżyn swojego wzrostu.Z jego ust dobył się potężny, basowy głos:- NADEJDZIE PAN!Członkowie sekty zaczęli wrzeszczeć, padać na ziemię i tarzać się w piachu.Samantha i Dick zerwali się ze swoich ławek, podbiegli do Michała i przykucnęli u jego stóp.Reszta młodzieży poszła w ich ślady; zapominając o kolacji, święcie, nagrodach i oszołomionych rodzicach.Przywódca sekty odchylił do tyłu piękną głowę i zaintonował donośnym głosem hymn, który znali tylko jego wyznawcy i dzieci.Śpiewały razem z nim, wywrzaskując słowa, wykrzykując refren, śmiejąc się z jakąś dziwną radością, podczas gdy rodzice przyglądali się w przerażeniu.Ich dzieci zachowywały się jak obcy ludzie.Michał wzniósł ręce i pieśń się skończyła.- Upadnijcie na kolana i módlcie się do Boga.Sekciarze uklękli; młodzież klęknęła koło nich.- Wznieście twarze ku niebu - komenderował Michał.- Otwórzcie wasze ciała dla Pana.Sekciarze gapili się w ciemniejące niebo i posłusznie wznieśli ramiona.Nastolatkowie powtarzali każdy ich ruch.Przywódca Błękitnych Braci modlił się także.Jego potężny głos zagłuszył niespokojne szepty mieszkańców miasteczka.Był rytmiczny, dźwięczny, uspokajający, zniewalający.Springer wytężył się, aby wychwycić słowa, złapać sens, ale nie udało mu się to.Głos był silnym, ciągłym, wszechogarniającym dźwiękiem, donośnym, wibrującym, hipnotycznym.Michał kroczył wśród swoich klęczących wyznawców, dotykając ich głów.Przezroczysta koszula łopotała na wietrze, który Michał, zdawało się, przyniósł ze sobą, a jego włosy iskrzyły się złotem i czerwienią w chowającym się za górę słońcu.Sekciarze obejmowali go za potężne nogi.Uwalniał się delikatnie i posuwał dalej, poruszając masę kłębiących się wokół niego ciał.Wszyscy obecni na rozległym terenie ludzie bacznie go obserwowali.Jak oceniał Springer, Michał musiał mieć przynajmniej metr dziewięćdziesiąt pięć wzrostu.Był pięknie zbudowany, silny, a jednocześnie poruszał się z gracją, podobnie do tancerza.Jego wyrazista twarz wygląda tak, jakby istotnie był Bogiem - pomyślał doktor.Rysy niczym wykute z granitu - duży nos, szczupłe policzki i gęste brwi.W pewnym momencie przywódca sekty przestał mówić.Stojąc pośród klęczącego, rozentuzjazmowanego tłumu, odwrócił się do mieszkańców Hudson City i uśmiechnął się łagodnie.Alan zadrżał - stracił całą swoją odwagę.Czarne, niezgłębione oczy Michała przeszywały na wylot.Wydawało się, że rozporządza nadludzką siłą.- Powstańcie - zwrócił się do młodzieży.- Zanieście nowinę waszym ojcom i matkom.Podnieśli się razem z ludźmi z Bractwa i uformowali wielki krąg wokół ogrodowych stolików, przy których siedzieli mieszkańcy miasteczka, po czym wszyscy - sekciarze i dzieci - zaczęli śpiewać.- Nadejdzie Pan.Nadejdzie Pan.Nadejdzie Pan.Nadejdzie Pan.Nadejdzie Pan.Alan oglądał mur nieporuszonych twarzy, jedną po drugiej.Gdzie jest Samantha? Wszystkie dzieci wyglądały tak samo.Stracił córkę z oczu, kiedy się przemieścili.- Gdzie ona jest? - wyszeptała Margaret, wbijając paznokcie w dłoń męża.Doktor nie wiedział.Zauważył Dicka i rozejrzał się koło niego.Nic.Przez cały czas trwał śpiew.- Nadejdzie Pan.Nadejdzie Pan.Nadejdzie Pan.Śpiewali coraz głośniej i głośniej, a głos Michała ciągle brzmiał najmocniej, nadając tempo.Ryczał teraz z całych sił, potrząsając swoją wielką głową
[ Pobierz całość w formacie PDF ]