[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tuż za mną jedna z kielichowatych roślin zmarszczyła się i uschła.Jej pomarszczoneliście opadły gnijącymi płatami.W chwilę póznię wewnętrzna warstwa płatków równieżrozpadła się, rozpryskując przezroczysty płyn; ściekał po konarze, ochlapując roślinyznajdujące się poniżej, i porywał ze sobą latające tam owady.Roślina gniła i rozpadałasię w oczach.Po chwili została z niej już tylko brunatna masa cuchnąca tak bardzo, żeruszyłem w dalszą drogę.Moja ścieżka na konarze stawała się coraz szersza.Rosły tu winogrona.Oplatałykonar gęstą siecią i tworzyły pułapki, w które łatwo można było się zaplątać.Pociłemsię strasznie w tym wyjątkowo wilgotnym klimacie.Skafander zaczynał mi ciążyć corazbardziej.Poza tym znów byłem głodny.Przypominałem sobie drapieżne stworzenie,które widziałem niedawno, i zacząłem się zastanawiać, czy ja także mógłbym coś tutajupolować. Wypuść. choć Eet wyrażał się raczej lakonicznie, doskonale zrozumiałem, o comu chodziło.Postawiłem pudło podróżne na ziemi i otworzyłem drzwiczki.Wyskoczyłz pojemnika, stanął w miejscu i rozglądał się czujnie. Musimy zdobyć jedzenie.Przypomniało mi się to, co powiedział w kapsule o odróżnianiu rzeczy jadalnychod niejadalnych.Zdawałem sobie bowiem sprawę, że na obcej planecie praktyczniewszystko mogło okazać się trujące lub szkodliwe.Być może wylądowaliśmy tu tylko poto, żeby umrzeć z głodu wśród dobrodziejstw natury, które dla nas, w przeciwieństwiedo tubylców, mogły być niezwykle niebezpieczne. Tam. powiedział, wskazując łbem na jedną z poplątanych winorośli.Z łodygisterczały płaskie strąki.Trzęsły się i podrygiwały, zupełnie jakby żyły własnym życiem.Nie wiedziałem, dlaczego Eet wybrał właśnie to.Według mnie kiść okrągłych owocówtuż obok bardziej nadawała się do jedzenia.Obserwowałem zachowanie Eeta.Urwał kilka strąków i wydobywał ze środkamałe, purpurowe nasiona, po czym zjadał je bez wyraznego zadowolenia i raczejz konieczności.55Zjadł wszystkie, po które mógł sięgnąć, ale nie padł na ziemię w konwulsjach.Odwrócił się i spojrzał na mnie. Nie są trujące.Bez jedzenia daleko nie zajdziesz.Nie rozwiało to moich wątpliwości.Nawet jeśli nie zaszkodziły mojemu kompanowi,nie wiedziałem, czy i dla mnie będą nieszkodliwe.Nie miałem jednak wielkiego wyboru.Tuż obok dostrzegłem następną kiść.Powoli zsunąłem pierścień i schowałem go do kieszeni skafandra.Następnie zdjąłemrękawice i zerwałem parę strąków.Na rękach zobaczyłem różowawe plamy na brunatnym tle pozostałość po strupach.Choć nie byłem tak opalony jak podróżnicy, to jednak moja skóra była ciemniejsza odskóry ludzi, którzy na co dzień zamieszkiwali inne planety.Teraz jednak, jak sądziłem,liczne plamy będą wyróżniały mnie z tłumu.Bałem się wrogiej reakcji ze strony tych,których miałbym ewentualnie spotkać.Może lepiej się stało, że nie wylądowaliśmy nażadnej cywilizowanej planecie, bo przypuszczalnie jej mieszkańcy od razu wysłalibymnie na wieczną kwarantannę.Starannie wyłuskałem małe granulki.Były twarde, gładkie i niewiele większe odziarna pszenicy.Powąchałem je, ale nawet jeśli wydzielały jakąś woń, to ginęła ona wśródzapachów, które unosiły się dookoła.Ostrożnie włożyłem nasiona do ust i pogryzłem.Choć nie miały żadnego określonego smaku, zdawały się bardzo pożywne.Byłyraczej suche, twarde i trudne do przełknięcia, ale w końcu je połknąłem.Skoro jużzaryzykowałem, nie musiałem sobie żałować.Zerwałem wszystkie strąki, któreznajdowały się w zasięgu ręki, żułem je i połykałem.Parę kiści oddałem również Eetowi,który wyraznie się o to dopominał.Wypiliśmy też po łyku napoju, który zabrałem z kapsuły.Zabiło to smak suchychstrąków.W czasie, gdy ja się posilałem, Eet stawał się coraz bardziej zniecierpliwiony.Wybiegał do przodu, stawał, nasłuchiwał, po czym wracał do mnie.Choć urodził się takniedawno, zachowywał się jak dorosły osobnik.Być może osiągnął już ten stan. Jesteśmy spory kawałek nad ziemią. Wrócił i przysiadł koło mnie. Trzebazejść niżej.Skoro zaufałem jego instynktowi w kwestii jedzenia, powinienem chyba zaufaćmu i teraz.Jednak skafander bardzo mi przeszkadzał i bałem się fałszywego kroku naścieżce pokrytej splątaną winoroślą.Pełzałem ostrożnie, badając drogę przed sobą.W końcu doszedłem do miejsca, skądwyrastał konar do głównego pnia drzewa, który był tak ogromny, że w swym wnętrzumógłby zmieścić średniej wielkości pokój z Angkor.Jego wysokości nie potrafiłemnawet sobie wyobrazić
[ Pobierz całość w formacie PDF ]