[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.LVKonował, zamaskowany w swym magicznym przebraniu wyznawcy Shadar, wsparł się o lancę, która służyła jako drzewce sztandaru Kompanii.Był znudzony.Stracił czujność.Opadły go najczarniejsze myśli.Powoli opuszczała go nadzieja na ucieczkę.Kusiło go, by machnąć na wszystko ręką i spróbować przy pierwszej nadarzającej się choćby najgorzej rokującej okazji.Prahbrindrah Drah i Duszołap trajkotali i śmiali się pod papierowymi lampionami, podczas gdy obsługa przynosiła wciąż nowe dania.Zdawali się całkowicie pochłonięci sobą.Niespodziewany gość, Radisha, nie uczestniczyła w panującej atmosferze wesołości, całkowicie ignorowana.Pewnego razu Konował zaczął narzekać, że zbyt wiele czasu spędzają z księciem, a zbyt mało na szkoleniu żołnierzy.Duszołap wówczas zaśmiała się i powiedziała mu, żeby się nie martwił.Zawsze będzie mu oddana.To była tylko polityka.Czuł, że wkrótce nie będzie w stanie dłużej się jej opierać.Doprowadziła go do ostateczności, do skraju rozpaczy, na krawędź poddania.Wiedział jednak, że kiedy to zrobi, wówczas ona zwycięży.Być może tak by było lepiej.Może, kiedy zada już swój ostateczny cios, po prostu odejdzie, pojedzie z powrotem na północ, gdzie czekały na nią znacznie wspanialsze perspektywy.Czasami mówiła o wyjeździe na północ.Przebywanie w jej towarzystwie oznaczało udrękę.Zrobiła z niego znacznie więcej niż swoją ofiarę, swoją zdobycz.Czasami, kiedy rola, którą sobie narzuciła, stawała się nazbyt trudna do zniesienia, nawiązywała do kryjącej się gdzieś w jej wnętrzu Duszołap.W takich chwilach, gdy stawała się ludzka, opór przychodził mu z największym trudem.Wówczas pragnął tylko ją pocieszyć.Pewien był, że te chwile odsłaniały prawdę o niej, nie były wyłącznie zabiegiem taktycznym.Jej próby zdobycia go były bowiem wówczas mało subtelne.Pogrążony w myślach, nie od razu zauważył, że Radisha poświęca mu znacznie więcej uwagi, niż na to zasługiwał osobisty strażnik.Nie robiła tego w sposób otwarty, jednak poddawała go dokładnym oględzinom.Początkowo był tym zaskoczony, potem zmieszany, wreszcie poczuł ciekawość.Dlaczego? Coś osłabiło zaklęcie maskujące? Nie mógł tego stwierdzić.Nigdy nie widział człowieka, za którego uchodził.Zaczął się zastanawiać, co może robić Pani, jakie sojusze nawiązała.Czy zemsta Duszołapa miała jakiś głębszy wymiar? Czyżby nie tylko chciała go uwieść i zgwałcić jego serce, ale chodziło jej o to, żeby Pani również znalazła kogoś - aby potem móc jej uświadomić, że on mimo wszystko żyje?Dziwni ludzie.I to wszystko z tak nieistotnych powodów.Względnie nieistotnych.Być może dla nich, którzy na swój sposób równi byli półbogom, owe powody były znacznie ważniejsze.Być może miłość oznaczała dla nich więcej niż dla zwykłych śmiertelników.Radisha przyglądała mu się niezwykle uważnie.Zmarszczyła brwi jak ktoś, kto próbuje sobie przypomnieć widzianą niegdyś twarz.I tak miał niewiele do stracenia.Mrugnął do niej.Uniosła nieznacznie jedną brew, poza tym zachowała kamienny spokój.Ale dłużej już nań nie patrzyła.Udawała zainteresowanie rozmową swego brata i kobiety, którą on uważał za Panią.Konował wrócił do swych myśli.Zatopiony w wewnętrznych pejzażach własnej duszy nie zauważył, jak wrony odlatują, jedna po drugiej.Chociaż miała większe możliwości, Duszołap nie dawała tak spektakularnego przedstawienia jak Pani.Powóz był ciemny i cichy.Konował, umiejscowiony za woźnicą, ściskał swoją lancę i zastanawiał się, o czym też mówią siedzący w środku.Książę i jego siostra zaakceptowali propozycję podwiezienia, ponieważ niebo znów zaciągnęły deszczowe chmury.Mżawka znakomicie pasowała do jego nastroju.- Wio! - krzyknął woźnica.Konował dostrzegł kątem oka nagły rozbłysk w bocznej alejce odchodzącej od głównej ulicy.Kiedy odwracał się, by spojrzeć dokładniej, oślepiająca kula różowego ognia wielkości pięści, uderzyła w lewe drzwi powozu.Następna poleciała tuż za nią i trafiwszy w przód pojazdu, rozbłysła jaskrawo.Konie zerwały uprząż i uciekły.Trzeci cios trafił w powóz, roztrzaskując w drzazgi tylne koło i omal nie przewracając go do góry nogami.Konował skoczył.Siły jego odbicia wystarczyło akurat na tyle, by powóz powrócił do równowagi.Gdy koła z łoskotem uderzyły o powierzchnię bruku, on w tej samej chwili opadł na ziemię po drugiej stronie ulicy.Z wejścia do bocznej alejki wysypywali się ludzie.Konował otworzył drzwi powozu.Duszołap i Radisha były nieprzytomne.Książę oszołomiony, lecz świadomy.Konował chwycił za jego piękny strój i szarpnął.Woźnica zaczął krzyczeć.Konował obiegł dookoła tył dymiącego powozu - i wpadł na coś, co wyglądało niczym unoszący się w powietrzu węzełek łachmanów.Pchnął go lancą, którą wciąż ściskał w dłoni.Węzełek zawył.Konował poczuł, jak krew ścina mu się w żyłach.Wyjec miał ze sobą trzech ludzi.Natarli na Konowała.Książę chwiejnym krokiem obszedł przód pojazdu; w ręku trzymał ozdobny miecz.Ciął jednego z mężczyzn przez plecy.Wyjec zaskowytał.Zaczął dziko wymachiwać rękami.Konował pchnął go ponownie.Cala ulica rozbrzmiała grzmotem i zakołysała się.Konował poleciał do tyłu, uderzając ciężko o burtę powozu.Zdało mu się, że poczuł, jak pękają mu żebra.Łoskot toczył się po ulicy bez końca, niczym echo w głębokim wąwozie.Ostatnią świadomą myślą było: “Tylko nie znowu”.Niedawno dopiero zdążył wyzdrowieć z poważnych obrażeń.Kiedy odzyskał świadomość, ludzie roili się dookoła niczym przerażone myszy.Radisha klęczała obok swego brata.Przypadkowi przechodnie odparli napastników.Spośród nich dwaj nie żyli, jeden był poważnie ranny.Konował uklęknął, palcami zbadał swoje żebra.Rezultatem nacisku był ból, ale nie taki jakim reagują złamane kości.Udało mu się wykpić kilkoma stłuczeniami.Podpełzł do Radishy i zapytał:- Co z nim?- Tylko nieprzytomny, jak mniemam.Nie widzę żadnych obrażeń.Nie spojrzała na niego.W prospekcie ulicy słychać było krzyki.Nadchodziła spóźniona pomoc.Konował zajrzał do wnętrza powozu.Duszołap zniknęła.Wyjec zniknął.- Zabrał ją?Radisha uniosła wzrok.Jej oczy rozszerzyły się.- Ty! Wydawało mi się, że jest coś znajomego.Zaklęcie Duszołap rozwiało się? Był znowu sobą?- Gdzie ona jest?- Ta istota, która nas zaatakowała.- Czarodziej zwany Wyjcem.Równie potężny i paskudny jak Władcy Cienia.Teraz dla nich pracuje.Zabrał ją ze sobą?- Tak mi się wydaje.- Cholera! - Ostrożnie się pochylił, podniósł lancę i wsparł sie na niej.- Wy, ludzie! Wynoście się stąd! Idźcie do domów.Przeszkadzacie.Czekać! Czy ktoś widział, co się stało?Zgłosiło się kilku świadków.Zaczął ich wypytywać.- Ta istota, która unosiła się w powietrzu.Dokąd odeszła?Świadkowie wskazali na wejście do bocznej uliczki.Podpierając się lancą jak laską - miał paskudnie skręconą kostkę i obite żebra - pokuśtykał w tamtym kierunku.Nic.Wyjec odszedł, zabierając ze sobą Duszołap
[ Pobierz całość w formacie PDF ]