[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chłopak znowu się ożywił:- Będziesz z nimi jeździł?- Pewno tak - odpowiedział Mattis bez zmrużenia oka.Wierzył w to.A nadto zaledwie wymówił te słowa, stały się jakby rzeczywistością.Czemu nie miałby spotkać ich znowu?- Przeżyliśmy razem niemało, dzisiaj! - Mattis skierował tę uwagę do chłopca.Ktoś się roześmiał, ale nie w przykry sposób.W każdym razie na Mattisie nie wywarł on przykrego wrażenia.Nie miał tutaj nic więcej do roboty, mógł zatem odejść.Był przyjacielem ludzi z pomostu, okazali się życzliwi, nie wydali go.Szedł - nie, nie szedł, ale leciał na skrzydłach do domu, do Hege.Po drodze bez przerwy patrzył w stronę jeziora: łódka malała, malała - ginęła w oddali.23Upojenie jego przygasało stopniowo w drodze do domu.Uspokoił się na tyle, że mógł wszystko opowiedzieć w należyty sposób.Łódź szczęścia zniknęła za okrytym mgłą cyplem - raz na zawsze, Mattis to rozumiał.Dziewczęta wyjadą, nigdy ich nie spotka.Niemniej jednak całe wydarzenie nie utraciło nic ze swej rzeczywistości i doniosłości.Opowiadając o nim siostrze nie uciekał się do najmniejszego kłamstwa, sama prawda aż nadto wystarczała.Hege, słuchając, wydawała się bardziej niż zwykle pochłonięta robotą, tylko od czasu do czasu wtrącała słowo.- Słuchasz, co mówię? - zapytał Mattis.- Bo mogę cię zapewnić, że nic podobnego drugi raz mi się.nie zdarzy.- Naturalnie - odpowiedziała - słyszałam każde słowo, mogłabym wszystko powtórzyć.W owej chwili nie uprzytamniał sobie, jaka to smutna prawda, że coś podobnego nie zdarzy mu się znowu, chwilowo te słowa miały tylko przydać blasku niezwykłemu wydarzeniu.Opowiadał dalej.Nieprawdopodobnie wiele zaszło między nim a dziewczętami.Hege miała zadowoloną minę, Mattis jednak czuł się urażony, że nie przerywała pracy.W niedzielę nigdy nie robiła kaftanów, a dzień dzisiejszy co najmniej dorównywał niedzieli.W końcu Mattis powiedział:- Mogłabyś na chwilę odłożyć robotę.- Dlaczego?- Bo dla mnie dzisiaj jest niedziela.Złożyła kaftan na kolanach i słuchała.Doszedł do bardzo ważnego punktu.Z uczuciem wdzięczności powtarzał pożegnalne słowa dziewcząt.“Nigdy nie zapomnimy - powiedziały.- Per czy Mattis to dla nas obojętne.”Inger i Anna nie zjawiły się ponownie na jeziorze.Mattis wszakże oddychał odmienną atmosferą niż dawniej.Czuł się pewniejszy, śmielszym krokiem przemierzał drogę, w odmienny sposób przekraczał próg sklepiku.Wszyscy wiedzieli o wielkim wydarzeniu, poznawał to po nich od razu.Sześć osób z pomostu spełniło swoje zadanie, dalej wieść rozeszła się sama.Obecnie odwiedziny w sklepie miały przebieg następujący.Kupiec ważył małą torebkę kawy i niby od niechcenia, pilnie bacząc na wagę, pytał:- Znowu wypływałeś na jezioro?- Nie.Mattis również odpowiadał od niechcenia, obojętnie, choć radował się w duchu.W ten sposób należy mówić o wielkich sprawach.Wprawdzie niedawno ten sam kupiec za plecami Mattisa zrobił o nim niemiłą uwagę w rozmowie z jakimś nieznajomym, ale lepiej o tym nic myśleć.Przez kilka pierwszych dni Mattis powstrzymywał się od kupowania karmelków, cóż teraz dla niego znaczyły karmelki? Wychodząc ze sklepu z torebką kawy i cukru w ręku, miał minę drwala z dzikiego boru.Później dowiedział się, że Inger i Anna rzeczywiście wyjechały; spotkał kogoś z tamtych okolic, zebrał się na odwagę i zapytał o nie.Wyjechały.Skończyły się ich wakacje.24Dziewczęta nie powróciły, natomiast nadeszła burza, która przez połowę lata raczyła omijać te strony, ale wcześniej lub później przyjść musiała.Zjawiła się czwartego dnia po wielkiej przygodzie na jeziorze.Czwartego ranka.Zaledwie Mattis wyszedł przed chatę, stwierdził, że powietrze ciążyło niby ołów, i to nie na żarty.Niebo było mroczne, lecz spokojne.Oczywiście takie chmury mogły wróżyć po prostu deszcz, ale.Mattis czuł, że jego ciało też ciążyło mu jak ołów - wobec tego nie miał wątpliwości, co go czeka.Cała wilgoć jakby z niego wyparowała.Bacznie obserwował minę siostry.Hege wyglądała zupełnie normalnie.- Czy ty nic nie widzisz! - wybuchnął w końcu.- Nie widzę nic nadzwyczajnego - odpowiedziała sprzątając izbę.- A ty co widzisz?- Burzę.- Ech, daj spokój.Mattis co chwila trwożnie wyglądał przez okno.Żyjąc od tylu lat w nieustannym lęku przed burzą, Mattis nauczył się rozpoznawać wiele dziwnych znaków i nimi teraz się kierował.Najpewniejszym znakiem było powietrze ciężkie jak ołów i ów ołowiany ciężar w nim samym.- Nie będzie nic z tego, zobaczysz.Ta urojona burza niedługo się rozejdzie - pocieszała Hege.- Dzisiaj mnie nie oszukasz, chyba jeszcze nigdy nie widziałem tak brzydkiego nieba.Zaledwie to powiedział, rozległ się daleki odgłos grzmotu.Zbierało się dopiero na burzę, niemniej już była groźna.- Słyszałaś? - spytał podniecony.- Tak, ale na tym może się skończyć.Uspokój się.Tym razem zostań tutaj, zobaczysz, że wszystko będzie dobrze.- Jestem pewien, że będzie burza, to jest tak samo pewne jak to, że ty tutaj stoisz i zmywasz filiżanki.Słyszysz?Zagrzmiało powtórnie, trochę silniej niż pierwszym razem - tak zwykle bywało.- Mimo wszystko zaczekaj - nalegała Hege.- Lepiej ty chodź ze mną - powiedział Mattis coraz bardziej zdenerwowany.- Na pewno nie pójdę.Ty poczekaj.W podobnych wypadkach Mattis bywał głuchy na wszelkie dobre rady.Z twarzą poszarzałą od lęku ruszył w kierunku swojej zwykłej kryjówki.W ustępie najbezpieczniej! Mattis od lat gromadził w pamięci różne opowiadania o piorunach - nigdy nie słyszał, by trafiały w tego rodzaju budynek.Dziwne, lecz prawdziwe.Zanim dotarł do ustępu, huknął trzeci piorun, dużo bliżej.Dokoła panowała niezwykła cisza.Ani jeden ptak nie śpiewał.Tylko duża niebieska mucha przeleciała w naładowanym powietrzu i bzyknęła Mattisowi przed nosem.Starannie zamknął za sobą drzwi.Niedługo czekał, po chwili burza rozpętała się na dobre.Tam zewnątrz czyhały błyskawice, Mattis siedział skulony, z zamkniętymi oczami i wyczekiwał grzmotu licząc raz, dwa, trzy.Z całej siły zatykał uszy palcami, ale i to nie pomoże, jeśli pioruny naprawdę będą biły
[ Pobierz całość w formacie PDF ]