[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przywykł do tego: wywiad na wszelki wypadek , który przedewszystkim ma uszczęśliwić przepytywanego.Podczas gdy kamerzysta przygotowywał sprzęt, Snowdon i Simpson wymieniły sięwizytówkami, a potem zaczęły rozmawiać ze sztucznym ożywieniem.Carlyle zastanawiał się,czego dotyczy ta rozmowa, przypuszczał jednak, że nie sprawy Blake a.Snowdon nie byładziennikarką w ścisłym tego słowa znaczeniu.Właściwie nie była dziennikarką w żadnymznaczeniu tego słowa, a tylko karierowiczką, która postrzegała każdą wiadomość i każdą ofiaręjako kolejny krok na drodze do realizacji celu, czyli osiągnięcia statusu prawdziwej celebrytki,żony zadowolonego z siebie bankiera i obiektu stałego zainteresowania kolorowych magazynów.Simpson również nie była prawdziwą policjantką.Carlyle wątpił, czy w ciągu ostatnichdziesięciu czy nawet dwudziestu lat pracowała w terenie.Była tylko politykiem w mundurze.Krótko mówiąc, obie były kobietami interesu, które rozpoznały w sobie bratnie dusze.Bardziej chodziło tu o nawiązywanie kontaktów niż o przekazywanie wiadomości lub szukaniewinnego zbrodni.Carlyle zszedł z podestu i zbliżył się do kamery, by posłuchać wywiadu.Przez kilkaminut Snowdon zadawała łatwe pytania, a Simpson mogła spokojnie powtarzać to, co mówiłapodczas konferencji. Doskonale. Snowdon skinęła głową, gdy Simpson po raz trzeci z rzędu podała tęsamą informację.Pani komisarz rozpromieniła się jak uczniak, który dostał właśnie pochwałę od ulubionejnauczycielki. Mam jeszcze tylko jedno, ostatnie pytanie.Simpson uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Czy rozmawiała pani o tym z burmistrzem?Na twarzy pani komisarz odmalowała się konsternacja. Przepraszam, ale& Odruchowo sięgnęła do mikrofonu, powstrzymała się jednak, nimzdążyła go wyłączyć. Proszę się nie denerwować powiedziała Snowdon łagodnie. Burmistrz był dobrymprzyjacielem zamordowanego, chciałam więc wiedzieć, jak zareagował na tę wiadomość.Simpson wciąż wyglądała na skonsternowaną. Przepraszam powtórzyła. Nic mi o tym nie wiadomo. Rozumiem. Snowdon spojrzała na kamerzystę. Na tym skończymy.Dziękujępięknie, wyszło doskonale. Uśmiechnęła się do pani komisarz. Proszę się nie martwić tąostatnią odpowiedzią.Nie wykorzystam jej.Simpson, wyraznie przybita, skinęła głową i ruszyła do wyjścia, starannie unikająckontaktu wzrokowego z Carlyle em.Burmistrz Londynu, pomyślał inspektor.Jego osoba już po raz drugi pojawiała się w tymśledztwie, a to oznacza, że musi stać się jego częścią.No, staruszku, musisz uważać.Bardzouważać.13Uniwersytet w Cambridge, marzec 1985Robert Ashton zamknął książkę Narodziny angielsko-niemieckich antagonizmów1860 1914 i wstał zza biurka.Okropnie chciało mu się pić, ale nie sięgnął po wysoką, wąskąszklankę z wodą, która stała na rogu blatu, obok sterty podręczników i kartek.Tępy bólnarastający tuż za oczami łączył się z odrętwieniem, które nie opuszczało go nawet po tylumiesiącach.Wąska smuga słonecznego blasku przecisnęła się między zasłonami i oświetliła kawałekwytartego dywanu.Był piękny wiosenny dzień.Anglia wyglądała wreszcie tak, jak powinna,jasna, świeża, pełna słońca.Z podwórka dochodził radosny śmiech.Pokój numer dwanaście znajdował się na trzecim piętrze Darwin Hall, jednego zakademików dla studentów uniwersytetu w Cambridge.Ashton dzielił duże mrocznepomieszczenie z innym studentem, francuskim obibokiem o imieniu Nicolas, który wyjechał jużna Wielkanoc, choć do świąt zostało jeszcze dziesięć dni zajęć.Robert wcale się tym niezmartwił, lubił być sam.Wziął szklankę i przeszedł przez pokój, uważając, by nie nadepnąć naksiążki rozrzucone po podłodze.Zatrzymał się i spojrzał w wielkie lustro zawieszone nadkominkiem.Przechylił głowę i przyglądał się przez chwilę twarzy, której już nie rozpoznawał.Potem spokojnie, bez pośpiechu, rzucił szklanką w lustro, rozbijając je na drobne kawałki.Zbijącym sercem stał jeszcze przez moment bez ruchu, jakby chciał się upewnić, że jego odbicienaprawdę zniknęło.Potem uświadomił sobie, że coś kłuje go w policzek.Ostrożnie wyciągnąłspod lewego oka mały kawałek szkła i wrzucił go do kominka, po czym starł kroplę krwi.Zza drzwi dobiegały dzwięki Drugiej symfonii Mahlera
[ Pobierz całość w formacie PDF ]