[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Irene przedstawiła Paula, pozwalając, by Sparks wziął od niej torbę.- Słyszałam, że wojażowałeś ostatnio - zagadnęła.Sparks kiwnął głową.- Taak, byłem w Iraku.Chciałem rozprawić się z tym syfem na łepetynie - podrapał się po czubku głowy.- W ciągu ostatnich trzech tygodni zgromadziłem sporą kolekcję kapeluszy.- No dobrze - odezwał się Paul.- Moja kolej.Dlaczego agent z Little Rock pojechał do Iraku?George pochylił się nieco w przód, żeby wyjrzeć zza Irene, kiedy szli.- Świat naprawdę się skurczył - odpowiedział.- Zdaje się, że resztki Gwardii Republikańskiej ukrywały chemiczne głowice bojowe.Inspektorzy Narodów Zjednoczonych natknęli się na jedną z takich kryjówek i znaleźli numery seryjne, które zaprowadziły nas do Fabryki Granta.- Żartujesz? - zapytała Irene.- To nie żart.To świństwo było stare jak cholera - z lat sześćdziesiątych - ale eksperci wojskowi mówią mi, że wciąż działa.No, to znaczy już teraz oczywiście nie.Na pustyni piec do spopielania działa non stop.Paul skrzywił się.- To wygląda trochę jak "Strefa mroku", nie uważasz? - powiedział.- Ni stąd, ni zowąd Newark w Arkansas staje się pępkiem wszechświata.George roześmiał się.- Najwyraźniej nigdy nie widziałeś Newark.Może pachą wszechświata, ale nigdy pępkiem.To coś raczej wygląda jak strefa mroku - wyraźnie rozbawił go własny żart.- Czemu więc zawdzięczam zaszczyt osobistych usług? - Irene zmieniła temat.- Pomyślałem, że chciałabyś o tym wiedzieć, jak tylko wysiądziesz z samolotu - odrzekł George coraz bardziej konspiracyjnym tonem.- Twoi przyjaciele uderzyli.Irene stanęła jak wryta pośrodku korytarza i jakaś nerwowa kobieta pchająca wózek o mało na nią nie wpadła.- Nabierasz mnie?Uśmiechnął się, widząc pomieszanie na jej twarzy.- Nie nabieram.Jakieś pół godziny temu dzwoniła stanowa z Arkansas.Zdaje się, że gang Donovanów przeciął ogrodzenie, żeby najechać znajomy bunkier.Przechyliła głowę, jakby nie usłyszała dokładnie.- Wrócili tam? Sparks pokiwał głową.- Tak, dobrze słyszałaś.Włamali się do tego magazynu, który wcześniej wysadzili w powietrze - zarechotał.- Najwyraźniej jeden z miejscowych gliniarzy ich wystraszył, ale poradzili sobie z nim bez pudła.Chłopaki ze stanowej znaleźli go przywiązanego do drzewa w samej bieliźnie - historia wydawała się Sparksowi niezwykle zabawna i śmiał się całym ciałem, zginając się w pasie, trzęsąc ramionami i czerwieniejąc na twarzy.Niech cię licho - pomyślała z goryczą Irene.- Ty nie przypłaciłeś tego karierą.- W bieliźnie? - zapytał z niedowierzaniem Paul.Sparks szybko się opanował.Zdał sobie sprawę, że śmieje się sam.- Taak.Z tego co się zorientowałem po rozmowie z policjantem, który do mnie zadzwonił, Donovanowie wrócili tam, żeby udowodnić, że nie zrobili nic złego.Nie pytaj, bo ja też tego nie rozumiem.Tak czy siak, byli z tym dzieciakiem i on musiał się jakoś wystawić na działanie toksyn.Rozebrali go do naga, a on nie chciał się nigdzie ruszyć bez ciuchów.Więc zabrali spodnie temu gliniarzowi.- Broń też? - zapytał Paul.George wzruszył ramionami.- Policjant nic o tym nie wspomniał.Co za różnica? Chryste, i tak mają cały arsenał, no nie?Ruszyli dalej, tym razem w milczeniu.Irene starała się ułożyć informacje w sensowną całość.- Włamali się tam? Aby udowodnić, że są niewinni? - pokręciła głową i spojrzała na Paula, szukając u niego pomocy.- Nie rozumiem.- Ja też nie - skrzywił się.- Nie mogło tam zbyt wiele zostać.Niewątpliwie nie na tyle, aby ryzykować życie dzieciaka.- Mam! - krzyknęła Irene.- Tak właśnie ich dostaniemy! Sparks i Paul wymienili zdezorientowane spojrzenia.- Szpitale! - wykrzyknęła.- Jeśli temu chłopakowi coś jest, będą musieli zabrać go do szpitala, zgadza się? A więc my musimy tylko.-.dać znać wszystkim szpitalom w stanie, żeby uważali na chorego chłopaka? - kiedy George dokończył za nią, ten pomysł wydał jej się mniej odkrywczy.Paulowi się podobał.- Oczywiście! - zgodził się.- Tyle że ja włączyłbym w to również sąsiednie stany.Na wypadek gdyby odjechali za daleko.Ponownie wymienili spojrzenia w milczącej zgodzie.- A zatem dobrze - oświadczyła Irene.- To nasz plan.- Odebrała torbę od Sparksa.- Wy dwaj to rozkręćcie, dobrze? Ja muszę zadzwonić.- Do kogo?- Do Frankela - rzuciła odwracając się.- Już mnie zmęczyły te ciągłe wyjaśnienia, że pozostajemy w tyle i ciągle nic nie mamy.Musi się dowiedzieć, że w końcu mamy konkretny plan.- Kiedy odeszła w poszukiwaniu telefonu, pogratulowała sobie pierwszego, wielkiego przełomu w sprawie.Wiedziała, że wystarczy cierpliwie czekać, a Donovanowie popełnią jakieś głupstwo.Teraz należy tylko mieć nadzieję, że ten dzieciak poważnie zachorował.Poczuła dreszcz i odległe ukłucie skruchy, że coś takiego w ogóle przyszło jej na myśl.- Dalej, Nick, wdepnij mu! - głos Jake'a oscylował na krawędzi desperacji i paniki.- Nie mogę już szybciej - odkrzyknął Nick.- Rozwalenie samochodu o drzewo nikomu nie pomoże.To, że nas zatrzymają za przekroczenie prędkości też nie - dodał w duchu.Mimo to każdy rzężący oddech chłopca pobudzał go do stopniowego wciskania pedału gazu.- Ile jeszcze? - zapytała Carolyn.- Według ostatniego znaku, do Little Rock jeszcze trzydzieści kilometrów.Nie mam pojęcia, gdzie tam jest szpital.- On tyle nie wytrzyma!Travis od czasu do czasu otwierał oczy, ale już dawno stracił przytomność.Skóra mu pobladła, stając się prawie przezroczysta.Oddychanie przychodziło mu z coraz większą trudnością, a w kącikach ust i w nozdrzach pojawiła się różowa piana.Jake wszedł między Travisa a oparcie fotela i trzymał chłopca w pochyleniu do przodu, tak aby cieknąca z ust krew i ślina nie doprowadziły do zakrztuszenia się.Carolyn wyjęła z torebki starą serwetkę z MacDonalda i ocierała nią górną wargę i podbródek syna.Co chwila nachylała się nad nim i całowała jego włosy.- Och, moje dziecko - powtarzała.- Wszystko będzie dobrze.Kiedy wskazówka prędkościomierza dotarła do stu sześćdziesięciu kilometrów na godzinę, Nick skoncentrował się wyłącznie na prowadzeniu samochodu.Starał się nie słyszeć żałosnego charczenia wydobywającego się z płuc chłopca ani płaczu rodziców.Do niego należało utrzymanie tego szerokiego wozu na szosie w zasięgu wytyczonych linii.Ruch był bardzo niewielki i kiedy Nick napotykał od czasu do czasu jakiś samochód, dawał mu sygnał światłami w nadziei, że zjedzie mu z drogi.Tylko kilka zjechało, ale żaden nie zareagował głupio.Mógł sobie wyobrazić komentarze kierowców, obok których przemykał z zawrotną prędkością.Zgodnie z planem mieli zawieźć Travisa do najbliższego szpitala, który, jak zakładali, znajdował się w Little Rock.Teraz, po trzydziestu minutach szaleńczej jazdy, Nick zaczął w myślach kwestionować mądrość tej decyzji.Sądząc po oddechu dziecka, obawiał się, że może im zabraknąć czasu.W innych okolicznościach prawdopodobnie nie zwróciłby uwagi na żółtą, metalową tablicę, która pojawiła się w pewnej odległości.Widział wiele podobnych przy drogach, ale nigdy nie miały dla niego znaczenia.Teraz jednak przyszło mu na myśl, że to może być coś dla nich: punkt pierwszej pomocy.Wdepnął mocno pedał hamulca, starając się nie stracić panowania nad kierownicą, kiedy wielki wóz poślizgnął się na zakręcie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]