[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Uważam, że jesteś niesłychanie wyrozumiała, biorąc pod uwagę to całe zamieszanie, które spowodowałem.— Zdaję sobie sprawę z tego, że ktoś musi brać, a ktoś musi dawać.— Tylko że jak do tej pory, to ja byłem tą biorącą stroną.Ona wzrusza ramionami.— Ale ponieważ technicznie ja nie istnieję.— Ależ istniejesz.Właśnie udowodniłaś, że masz własną wolę.Na jej twarzy pojawia się nieznaczny grymas, dłonią czyni gest dezaprobaty.— Obawiam się, że trudno to nazwać wolą.Raczej podszeptem instynktu.Przez chwilę panuje cisza.Ona po raz kolejny wygładza purpurowe okrycie.— To naprawdę fantastyczny kolor.Uwielbiam fioletową purpurę.— To dobrze.Ona milknie, po czym podejmuje poważniejszy wątek ich rozmowy.— Nie chcę też, żebyś miał jakieś wyrzuty sumienia z powodu.brania.Nie jestem tak całkiem nieświadoma uwarunkowań biologicznych.Za żadne skarby nie chciałabym, żebyś sądził, że jestem jeszcze jedną z tych Niebieskich Pończoch*.Niektóre twoje pieszczoty.na pewno zauważyłeś.To, co kazałeś mi zrobić na początku, na przekór mnie samej.coś we mnie poruszyło.— Obawiam się, że to tylko pogarsza sprawę.Bo ja cię najnormalniej w świecie wykorzystałem.Jako kobietę.— Ja też nie byłam święta.Ta historia z satyrem.— Zakrywa oczy w geście odrazy.— To ja ją sprowokowałem.— Wiem, ale ja mocno ją rozbudowałam.A przecież nie powinnam była w ogóle się zgodzić, by ją opowiedzieć.Mam szczerą nadzieję, że wyrzucisz ten kawałek, jeśli kiedykolwiek.no wiesz.— To była moja wina.— Moja też.— Zbyt surowo się oceniasz.— Nie wydaje mi się.— Na powrót zaczyna wygładzać szlafrok, tym razem na kolanie.— To dlatego, że od razu wrzuciłeś mnie na głęboką wodę.Seksualnie.Zaskoczyło mnie to.W jakiś sposób czułam, od pierwszej strony mego istnienia, że w gruncie rzeczy jestem raczej nieśmiałą osobą, mimo, że byłam podobno całkiem pociągająca dla mężczyzn.— Bardzo pociągająca.— Poważnie, wolałabym być “podobno".Nie bez pewnej dozy drzemiącej we mnie zmysłowości, ale zdecydowanie nie nazbyt voulu.Osoba, którą trzeba rozbudzać wolno i delikatnie.— Rozumiem.Ona wzrok ma nadal opuszczony.— Chcę ci powiedzieć, że wydaje mi się, iż gdybyś nalegał, w przyszłości byłabym w stanie pójść na pewien kompromis dotyczący natury naszego związku.Gdybyśmy się lepiej poznali.— Mówisz o tym związku, w którym ty jesteś intelektualną damą, a ja tępym biznesmenem?Rzuca mu niespokojne spojrzenie, pełne zdumionej szczerości.— Proszę cię, wcale tak nie powiedziałam, Miles.Nie tępym.Gdybyś taki był, ja oczywiście.moja postać nawet by na ciebie nie spojrzała.Bardzo miły człowiek, na swój sposób.Tylko odrobinę.ograniczony i zdeformowany przez swoje środowisko i zawód.— Nie bardzo rozumiem, jaki kompromis miałaś na myśli.— Gdybyś chciał, żeby ich związek.nazywając rzeczy po imieniu, miał na końcu bardziej jawnie fizyczny charakter.— Żeby poszli do łóżka?— Jeśli tak to chcesz nazwać.— Ona wydała mi się na to nieco zbyt wybredna.— Och, byłaby, przez bardzo długi czas.Z pewnością przez wiele rozdziałów.Może nawet do samego końca.— Punkt kulminacyjny?Ona spogląda w dół, lecz na twarzy błąka jej się lekki uśmieszek.— Jesteś niepoprawny.— To nie było zamierzone.— Jestem pewna, że było.Ale mniejsza o to.— Nadal nie jestem pewien, jak by się to miało stać.Biorąc pod uwagę cechy bohatera.— Nie ja o tym decyduję.To twoja działka.— Chciałbym, żebyś i ty się do tego włączyła.Ponownie spogląda w dół.— To wydaje się takie absurdalne.Tak jak uczyć księdza pacierza.Przecież ty jesteś o wiele bardziej doświadczony.Bardzo boleśnie czuję, jaka jestem młoda.Przecież mam dopiero kilka stron życia.— To nie ma znaczenia.Szybko się uczysz.— Miej litość.— Nic z tego.Mówię poważnie.Ona przez chwilę milczy, potem zerka na niego.— Jesteś absolutnie pewny?— Absolutnie.Ona gasi papierosa.— A więc proszę bardzo, coś na poczekaniu.Może jakiś kryzys naszego związku, robisz się coraz bardziej natarczywy, chcesz zostawić dla mnie swoją żonę.— Jaką żonę?Zdziwiona unosi wzrok.— Wymyśliłam sobie, że jesteś żonaty.Tak to widzę.— Chciałbym wiedzieć o takich rzeczach zawczasu.Ona zakłada ręce i wpatruje się w drzwi.— Wracając do rzeczy, pewnej gorącej letniej nocy przyjeżdżasz do mojego mieszkania w Knightsbridge*, by po raz ostatni wytłumaczyć mi, dlaczego mnie kochasz, dlaczego ja powinnam ciebie kochać i tak dalej.Przypadkiem jestem już w łóżku i mam na sobie tylko krótką nocną koszulę.— Waha się przez chwilę, po czym wskazuje na szlafrok.— Albo to.Nie ma znaczenia.Jest duszno, grzmi, nie chcę cię wpuścić do środka, lecz ty nalegasz i nagle tracisz nad sobą panowanie, twoja uprzednia nieśmiałość zmienia się w mroczną żądzę, twoja męskość eksploduje, bez słowa wpadasz i zdzierasz delikatną materię z moich nagich ramion, ja krzyczę, szamoczę się i wyrywam, udaje mi się dopaść oszklonych drzwi i.wypadam na zewnątrz w strugi parującego deszczu, ty.— Rzecz dzieje się na parterze?— Tak, oczywiście.Jasne.— Boję się tylko, co będzie z sąsiadami, jeśli zaczniesz krzyczeć.— W porządku, cedzę przez zęby słowa żarliwej nienawiści.Nie dopracowałam jeszcze wszystkich detali, Miles.— Przerwałem ci.Przepraszam.— Robię to pierwszy raz w życiu.— Przepraszam.— Zapomniałam, gdzie stanęłam.— Za szklanymi drzwiami.W strugach parującego deszczu.— Wbiegam na trawnik, lecz jesteś zbyt zwinny i silny, zbyt zwierzęcy, chwytasz mnie i rzucasz na miękką darń, wykręcam się i walczę, lecz wbrew mojej woli brutalnie mnie bierzesz, łkam, gdy twoja wezbrana chuć gwałci moje najbardziej niewzruszone zasady.— Przerywa na moment.— Tak to z grubsza wygląda.— Podoba mi się ta miękka darń.Jest jednak jedna rzecz.— Tak?— Wydawało mi się, że wspominałaś coś o wolnym i delikatnym rozbudzaniu.Spogląda na niego ujmująco delikatnym i urażonym wzrokiem, po czym spuszcza oczy i mówi cichym głosem:— Jestem kobietą, Miles.Nic na to nie poradzę, że jestem kłębkiem sprzeczności.— Oczywiście.Wybacz mi.— To znaczy, musiałbyś jakoś przygotować tę scenę seksualnej agresji
[ Pobierz całość w formacie PDF ]