[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Usiądę w fotelu i będę miał na niego oko.Zamykam wszystkie drzwi na dwór, zaciągam żaluzje.Do hallu ani do kuchni nie ma stąd drzwi, ale mogę przynajmniej pozamykać te, które prowadzą z hallu do innych pomieszczeń.Teraz czuję się bezpieczny, nawet gdybym miał zapaść w drzemkę.Robię wszystko to, co się robi przy dziecku.Ze stolika do kawy i niskich stoliczków usuwam wszelkie szpargały, którymi mógłby sobie wyrządzić krzywdę.Wracam na fotel bujany, telefonuję do Joan i mówię jej, że wszystko gra.Joan komunikuje mi, że Mama sprawuje się przykładnie.Mario schodzi jej z oczu jak może.Odkładam słuchawkę i po pięciu minutach już śpię.Kiedy się budzę, Taty znów nie ma! W pierwszej chwili tracę głowę.Próbuję opanować panikę.Przecież nie mógł odejść daleko, na pewno jest w kuchni.Idę do kuchni - pusto.Przeszukuję hall - nie ma go.Drzwi do sypialni i łazienki są dalej zamknięte.Biegam od jednych do drugich, sprawdzam wnętrza.Nigdzie ani śladu.Co jest, do cholery, przecież to nie pałac, nie ma nawet tysiąca stóp kwadratowych.Pospiesznie sprawdzam drzwi od frontu i od podwórza - pozamykane.Wracam biegiem i zaglądam pod łóżko Taty, za drzwi, do szafy, pod komodę, pod toaletkę.Ogarnia mnie rozpacz.Co powiem Mamie i Joan, jeżeli go nie znajdę?Idę do środkowej sypialni, sprawdzam pod łóżkiem, w szafie, pod meblami.Chyba zaraz zacznę wyciągać szuflady, żeby sprawdzić, czy tam go nie ma.Wybiegam do kuchni, zaglądam pod stół, do pieca.Wracam do dużego pokoju, szukam za kanapą, za fotelem.Już wszystko przeszukałem.Oto klasyczna zagadka zamkniętego pokoju.Co stało się z ciałem? Poszło sobie i już - może przeniknęło przez ścianę.Może Tato stał się niewidzialny.Wszystkie te myśli przelatują mi przez głowę.Incydent z “niewidzialnymi motylami" wywarł na mnie silniejsze wrażenie, niż myślałem.Opadam na bujak.Może należałoby wezwać policję? Nie, muszę rzecz przeanalizować.Biorę kilka głębokich oddechów systemem jogi.Wstaję i jeszcze raz starannie obchodzę wszystkie drzwi.Na pewno nie wyszedł na zewnątrz: haczyk oszklonych drzwi tkwi na miejscu.Nawet gdyby ni stąd, ni zowąd odzyskał siły i rozum, otworzył drzwi, wyszedł sobie jakby nigdy nic i zamknął za sobą, żadną miarą nie mógłby przecież założyć z powrotem haczyka!Wtem widzę, że nie sprawdzałem jeszcze jednych drzwi.W hallu, po lewej stronie zaraz za kuchnią, a przed drzwiami do łazienki, są żaluzjowe drzwi prowadzące do małego schowka rozmiarów dwie na trzy stopy, z grzejnikiem w środku.Trzyma się tam również odkurzacz i szczotki.Mobilizuję całą swoją odwagę i otwieram drzwi.Otwieram, nie spodziewając się właściwie, że go tam znajdę.To po prostu jedyne miejsce, które jeszcze zostało do sprawdzenia.Stoi plecami do mnie, ubrany, przywarty do grzejnika.Nie mam pojęcia, w jaki sposób zamknął drzwi od środka.Nie mam pojęcia, jak długo już tu stoi - wystarczająco długo jednak, żeby narobić w spodnie.To zdumiewające, że nie poczułem go przez drzwi - chociaż, z drugiej strony, nos mam jeszcze ciągle znieczulony po incydencie w sypialni.Stoję jak wryty, serce mi wali, łeb mam jak balon.- Hej, Tato.Co tu robisz?Odwraca się na dźwięk mojego głosu.Przez kilka sekund patrzy na mnie, po czym odwraca się z powrotem do grzejnika.Łagodnie ujmuję go za ramię i wyprowadzam do łazienki.Nie stawia czynnego oporu, ale wyczuwam w nim niechęć, bardzo słabą, ledwie możliwą do zarejestrowania.Wolałby zostać w schowku.Jest druga trzydzieści nad ranem.Rozbieram go, doprowadzam do ładu, nalewam wody do wanny i wrzucam do niej brudne ubranie Taty.Wycieram go jak najstaranniej i ubieram w świeżo wypraną piżamę.Odprowadzam do sypialni.Jestem u kresu wytrzymałości nerwowej; jeszcze trochę, a nie wytrzymam.Trzymam go teraz w ramionach, opartego o ścianę hallu, i boję się otworzyć drzwi do sypialni.Otwarcie jakichkolwiek drzwi staje się dla mnie próbą nerwów.Obiecuję sobie, że do Joan zadzwonię dopiero rano.Potrzebuję czasu, żeby się trochę pozbierać.W końcu wprowadzam Tatę do sypialni i układam na łóżku; leży sztywno jak kłoda.Mamrocze i postękuje, a od czasu do czasu skamle jak szczeniak.Co robić? Rozważam pomysł skrępowania mu rąk, żeby mi nie mógł przyłożyć tak jak wtedy - twarz mam jeszcze obrzmiałą i obolałą, bardzo bym nie chciał znów oberwać w oko.Przynoszę do sypialni swój nocny dres i przebieram się, cały czas popatrując na Tatę z nadzieją, że zaśnie.Włażę za nim do łóżka.Tym razem układam się tak, jak śpię zwykle z Vron.Vron na ogół śpi plecami do mnie, a ja przytulam się do niej od tyłu, kolana w kolana, i obejmuję ją ramieniem.W ciągu nocy zmieniam pozycję, ale tak zasypiam.Bardzo lubię spać z kimś.Spanie z drugim człowiekiem to dla mnie jedna z największych przyjemności - a może konieczności - w życiu.Jestem przekonany, że ludzie dopiero od niedawna wymyślili spanie w pojedynkę.Znerwicowanie naszego świata jest pewnie po części produktem jednoosobowych łóżek i pojedynczych sypialni.Okrutne jest zwłaszcza zmuszanie dzieci, żeby spały same w ciemności; dla dziecka czas upływa inaczej, wolniej.A Tato jest teraz jak dziecko.Śpię razem z nim.Jest drobny, a mimo to, kiedy tak leżymy, wydaje mi się ogromny.Nigdy dotąd nie spałem z mężczyzną.Sypiałem, co prawda, metodą “na łyżeczki" pod pałatką albo w okopie, ale każdy miał swój pierdziworek i nie było bezpośredniego kontaktu fizycznego - tłumok-tłumok i tyle.Mężczyzna ma inny niż kobieta zapach, dotyk, szerokość pleców, klatki piersiowej - i ta ogólna twardość, wrażenie gęstości ciała, to coś zupełnie nowego.W tym ułożeniu, jeżeli zajdzie potrzeba, będę go mógł przytrzymać siłą.Śpimy.On śpi, ja śpię.Przesypiamy całą noc jak aniołki.Nie ruszamy się, ani ja, ani on.Boże, jak to przyjemnie!Budzę się o dziewiątej, a Tato dalej śpi, pochrapuje z cicha.Ostrożnie wyłuskuję się z pościeli.Tato leży na boku, skulony w pozycji embrionalnej.Naciągam mu koc aż pod brodę.Niech śpi, ile zechce.Nawet i trzydzieści sześć godzin z rzędu - ja nie mam nic przeciwko temu.Mierzę mu puls: jest wolny, regularny.Idę do łazienki, a tam w wannie wciąż moczą się zafajdane ubrania.Może czekałem, żeby je krasnoludki wyprały.Nalewam gorącej wody, trę i płuczę, aż woda jest całkiem czysta, bez śladu żółci.Rozwieszam na sznurze za domem.Szoruję ajaxem wannę i napełniam ją prawie po brzegi.Cały czas zerkam, co z Tatą - przestał istnieć dla tego świata.Zanurzam się w wodzie i próbuję rozluźnić ciało.Moczę się tak z dziesięć minut, jeszcze raz sprawdzam Tatę, ubieram się.Robię śniadanie po swojemu: trzy jajka z plasterkami sera na wierzchu i odrobiną kanadyjskiego bekonu.Przygotowuję dla Taty zestaw leków - i robi się prawie wpół do jedenastej.Co chwila sprawdzam, czy się nie obudził, ale on dalej śpi.Zmywam, z grubsza sprzątam cały dom, zamiatam w salonie, w kuchni, w łazience i w hallu.Omiatam patio.Jest prawie południe.Zaczynam się denerwować.Może miał wylew.Może jest w stanie agonalnym.Może dawałem mu za mało jedzenia albo za mało płynów, i dlatego umiera
[ Pobierz całość w formacie PDF ]