[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nie licz się z pieniędzmi, jeśli będąpotrzebne do wyciągnięcia z tego Andrzeja, ale jeśli jest z nimzle, twoja głowa, aby nie mówił.Czy Andrzej wyżyje, czy nie,jeżeli nie będzie gadał, ty masz u mnie pięćset tysięcy i ten wóz.- Kup pan se loda za te pieniądze, ja stawiam! - podarowałemmu jego obietnicę; zresztą nie dotrzymał jej nigdy, gdy minęłychwile strachu, nie było więcej mowy o czymś takim.Niepotrzebnie się bał.Andrzęj nie mógł nawet bredzić, bookaleczenia wykluczały możliwość wydawania zrozumiałychdzwięków.A o jego życie lekarze toczyli zażartą walkę.Iniepotrzebne tu były pieniądze Stelmaszczyka.Nawet nieśmiałbym nikomu proponować pieniędzy.Po kilku miesiącach skierowano Andrzeja do kliniki chirurgiiplastycznej.Przybył tam na noszach, przewieziony sanitarką.Wydarty śmierci, lecz półmartwy,pozbawiony możliwościnormalnego życia.Zaczęło się dzieło stworzenia.Gdy poddano go pierwszymzabiegom, wysyłał do mnie lakoniczne kartki, pisane rękąpielęgniarki.Widzieć nie chciał nikogo.Byłem w kontakcie tylko z lekarzem.Brat wezwał mnie dopiero po wielu miesiącach.Tak jak sobie życzył, pr2yszedłem do niego wieczorem.Oczekiwał w zupełnie ciemnym pokoju.Mimo mroku zaciągnąłjeszcze okno szczelną storą.-Wyglądam jak Frankenstein - powiedział; wtedy po dwudzie-stu trzech miesiącach usłyszałem po raz pierwszy jego głos.- To nie powód, abyś siedział jak kret.%7łycia nie spędzisz wzaciemnionym pokoju.- Nie wiem, co mam zrobić z tą resztą życia.Był w stanie ciężkiej depresji, o czym mnie uprzedzono.Poddano go już wszelkim możliwym operacjom.Na dalszeprzeszczepy i korekty musiał czekać kilka lat, wymęczonatkanka nie chciała absorbować dalszych.A on zwątpił wmożliwość poprawy w ogóle, bo nikt mu nie był w stanie obiecaćprzywrócenia ludzkiego wyglądu.Przed wypisaniem go rozmawiałem z lekarzem.- Nie wytrzyma czekania.Skończy jako obłąkany albo popełnisamobójstwo - przekonywałem; przez ostatni miesiąc bywałemu Andrzeja każdego wieczoru, orientowałem się w jego bardzozłej formie psychicznej.- Nadzieja to silna podpora.Oczywiście, nadal musi pozostaćpod opieką psychologa - stwierdził lekarz.Tutaj, w zakładzie, oprócz ćwiczeń utrzymujących sprawnośćfizyczną pacjenta, kilka razy w tygodniu zajmował się nimpsycholog i psychiatra.Nie można mieć bezkarnie takiej twarzy.Każde spojrzenie wlustro jest szokiem.- Tu jest adres i polecenie do antropologa lekarz podał miwypisane przed chwilą pismo.- Antropologa? - nie rozumiałem.Lekarz podał mi następny papier: protokół komisji lekarskiej.Wtedy po raz pierwszy usłyszałem o protezie i ten termin wodniesieniu do twarzy wydał mi się dziwny i nieodpowiedni.Robiono je tylko w Holandii.- Pacjenta musi zakwalifikować właściwy mu ośrodekzdrowia.- tłumaczył doktor.- W tym przypadku jest to tylkoformalność, ale formalność konieczna.Aby za społeczne dewizy otrzymać taką przyłbicę, pacjent musistanąć przed komisją w swoim rejonie, która to komisjazatwierdzi orzeczenie kliniki.Podkładka dla księgowości.O wypisaniu Andrzeja zawiadomiłem Stelmaszczyka.Przyjechał samochodem.Wówczas zobaczyli się po raz pierwszypo dwóch latach.Zdrowy, opalony, elegancki marszand i kukłaomotana bandażami ze szczelinami na oczy i usta.Zawiezliśmy Andrzeja do chaty na uroczysku.- Nareszcie jest i strzygoń - wysilił się na żart, wtedy dla mnieniezrozumiały.Po raz pierwszy w ogóle zobaczyłem to miejsce.Ale on i Stelmaszczyk dobrze znali ponurą legendę tej chaty imokradła leżącego w widłach rzeki.- Co o mnie wiedzą inni?- Dawno wyzdrowiałeś i siedzisz za granicą - wyjaśniłmarszand.- Co wiedzą o mojej twarzy?- Nic nie wiedzą.Ja sam także tylko się domyślam -skwapliwie zapewnił marszand.- Nie śpieszyłeś się do mnie.- Konieczna ostrożność.- Jak ja będę żył? - rozejrzał się po tym kolejnym miejscuodosobnienia.- Tylko do czasu otrzymania protezy-przypomniałem; Andrzejtakże został dokładnie zorientowany przez lekarza, co muprzysługuje.Powiedział to marszandowi.- %7ładnej służby zdrowia - zaprotestował Stelmaszczyk ja zapłacę.A prywatnie zrobią lepiej i szybciej - nic niemogło zachwiać jego wiary w moc pieniędzy i chociaż nie należałdo hojnych, płacił teraz bez szemrania.Wolał płacić i nieryzykować.Ubezpieczalnia, wykładając społeczne pieniądze, zpewnością sięgnęłaby do okoliczności wypadku.Marszand iAndrzej w żadnym razie nie pragnęli odgrzewać przyschniętejsprawy, której szczegółów jeszcze wtedy nie znałem.Pół roku trwało oczekiwanie; przez ten czas tylko trzy razyomotanego bandażami Andrzeja wieczorem wyprowadzałem zbagien i wiozłem nocą do Warszawy.Niezbędne wizyty uantropologa: pomiary, gipsowe odlewy, fotografie.Cały ten majdan przesłano wreszcie do Amsterdamu,opatrzony łacińskim słówkiem: cito! Międzynarodowe zaklęciemedycyny oznaczające pierwszeństwo.Widać sam wyglądpacjenta, utrwalony na fotografiach, nie wystarczał naprzyśpieszenie zlecenia.Przez sześć miesięcy siedziałem z Andrzejem na błotach,robiąc tylko niezbędne wypady do Warszawy.Aby nie wzbudzićciekawości, po zaopatrzenie rzadko przeprawiałem się doGoniądza, do Bagiennego Boru nie zaglądałem.Przed świtem brnąłem do szosy i stamtąd pierwszympekaesem jechałem do Osowca.Tam też trzymałem kupionyprzez marszanda na imię Andrzeja samochód.Chlebnauczyliśmy się piec sami w tym archaicznym kominie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]