[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Długa była mila ale cofało mnie jak figurę w szachach.Uciekałem po ziemi obracającej się coraz prędzejA zawsze byłem tam: z książkami w płóciennej torbie,Gapiący się na brązowe pagórki za wieżami Zwiętego JakubaGdzie rusza się drobny koń i drobny człowiek za pługiem,Najoczywiściej od dawna nieżywi.Tak, to prawda, nikt nie pojął społeczeństwa ni miasta,Kin Lux i Helios, szyldów Halperna i Segala,Deptaku na Zwiętojerskiej nazwanej Mickiewicza.Nie, nikt nie pojął.Nikomu się nie udało.Ale kiedy życie się strawi na jednej nadziei:Ze w jakiś dzień już tylko ostrość i przezroczystość,To, bardzo często, żal.Berkeley, 1963(Gucio zaczarowany, 1965)Julian PrzybośJesień 42Nadciąga zagłada!a ja kłonię gałąz jabłoni:ukrywam się w podziwie.Ototrzymam w dłoni jabłko tak prawdziwie,że władam,217rzeczy tknięte moim wzruszeniem przytaczają się słownie z każdym rokiem szybciejplaneta toczy mi się do rąk.Wola mistrzostwa dojrzała we mnie o rok.Każde moje zdanie ma składnię uczucia.Gdy dzień jak odroczenie na dzień wykonania wyroku,tym owocniej wypełniam go życiemdo dna nocy.Chwytam wasz strach, jak w potrzask, w błyskawiczny spokój.Osobno w walce spólnotybiorę udział.(Póki my żyjemy, 1944)Do ciebie o mnieZapatrzony, że samymi rzęsamizmiótłbym śnieg z twojej ścieżki,chwytam w zachwyt ruch twój i gubię:Krokiem tak zalotnie lekkim,jakbyś wiodła ptaszka na promieniu,szłaś przede mną przed sobą, przed wszystkim!Poderwany spod nóg przez wróbletwój cień w krzewie się zazielenił,pojaśniał w drobne listki.I zniknęłaś w swoim śpiewie.Zamilkliśmy.Ale odtąd zasłuchany, gdy pytamo mnie,od rośliny do słowakażdy pąk się wyraża kwieciście;świat rozkwita nagiej, ogromniejwe wszechkwiat.(Gałąz wiśniowaprzewinęła się do kwiatów od liścizwinniej,niż wiewiórka zdążyłaby się domyślić.)(Miejsce na ziemi, 1945)218List ze SzwajcariiDoznaję gór objawienia planety na ziemi,dotykam szczytu, jak dna, gdyby runął, księżyca,wysokość padła,pode mną świeci lodowiec obalonej przestrzenipolarna gwiazda Ty, rękami uwięzływ odgruzowanych ulicach,z pyłem z wież pod powieką!Twój list przestrzał oddali szerzy nowy świat lekko:toczysz taczkę cegieł rzeczywistość.Stoją domki jak wyjęte ze łzy nad wodą wielką i czystą.(Rzut pionowy, 1952)Oda do turpistówBez serc, bez nerek, bez mięsa od kości,o, najwierniejszy posągu człowieka,trwały, popogrzebnyszkielecie,arcydzieło portretowej rzezby!Podaj mi piszczel!Niechaj na tym flecieniepokalanie białym, obranym do czysta,zaświstamz wesołoposępnym dreszczemOdę do postarzałej o sto lat młodościbrodatej,ponurej,Waszej, pokorni wyjadacze resztekzastraszająco wspaniałego ZcierwaCharles a Baudleaire a!Niech nad martwym Waszym światem219wzniosę sięi spadnęryjąc głęboko w połciach mięsa nosem,ażeby sprostaćWam, przedwcześnie starczy,których dzieciństwo i młodość kalekaocalały z wojennych, a nie ocalałyz pokojowych zniszczeń!.Lecz bez tej sztucznej szczęki zapytam Was z prosta:Czyżbyście wierzyli,że jak na (garbatego) poetę wystarczybędąc ogonem wywracać do górykota cudzej myśliwte i wewte?%7łe brzydkie to piękne, ładne to szkaradnei na odwrót?I więcej w wierszach ruszać nie trzeba rozumem?Na darmo Wasza trwoga, udana czy szczera,straszy nogą wyjętą z kubła w prosektorium,spreparowaną w szkole estetycznej numer:zeroprzeciw nodze od stołu ległej na śmietniku,na tym Waszym Parnasie, gdzie ze szczurem i gó ,(emblematem głównymMuzy Nekrofilii),uczycie się bez kropki pisać w szkole numer:zera.Wasz dreszcz nie wytrzymuje porównania z Baką!Przywyknął już do tego, nie zlęknie się mieszczuch.Nudzicie go jednako.Bo kogóż dziś połechce Twój makaberyotykze wstrętem estetycznie smacznym, pseudonowym,o, Ty,moralisto od siedmiu czyraków!Albo Ty, drugi wieszczuod nogi stołowej:Twój pogrzebacz nie wstrząśnie Dziunią z manikury!Na darmoś się, poeto, jeden z drugim, uwziął.Ziewa widząc Was w tele sam Matysiak Józio.Nie prześcigniesz Zmierci niechybnej :piękniej nie zbrzydniesz.Biedni! Jeden tak długo drażnił swą tajemną ranę,220że stał się dziś Ronsardem róży z mięsodziwia(caro luxurians),samochcącą ofiarą fantazyjnej trwogi.Drugi wciąż pełza koło odlamanejstołowej nogii nadeptuje swój uraz.Nie wytknęliście głowy z kubła u Becketta:biedni! Nawet na własną śmietniczkę Was nie stać.Nie, nie żal mi Was!Wasz Pegaz-Szczur sparszywiał!Zmykajcie! Zarządzam niniejszymderatyzację Waszych wierszy.1962 r.(Na znak, 1965)Jedno drzewoTak, to po liściach dotykalnej wiśni,tej oto, domyślniekryjącej tamtą przed- czy poza-wiśnięw sadzie wyciętym, w listkach przed półwieczemopadłych, lecz odzieleniałych,pluszcze deszcz,ciąg dalszyprzerwisty,powtarzany wiernie.Od owoców ujrzanych wtedy naj soczyściejodrywa się ich czerwień i z dwóch wiśni cieczepąsowymi kroplami za kroplami.padana trawę podnoszącą tym zieleńszą zieleń.Dotykam pnia obiema rękami.to ledwojednodrzewo.Lecz nie znika ta sama, mokra, twardakoraokrywająca próżnię po dawnym.stoipień bez twardzieli,trwają w liściach liście;deszcz najdalszy je rosi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]