[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.124EPILOGWROCAAW, 1949Zapadał zmrok i osiadał na prowizorycznej szachownicy i na figurach zrobionych zchleba.Dwaj mężczyzni pochylali się nad szachami, a trzeci mieszkaniec celi chrapałna całe gardło.Nazywał się Józef Wielkopolan, pochodził z Kujaw, liczył latdwadzieścia, był szabrownikiem i złodziejem.Jego lekkie przewiny nie spędzały musnu z powiek, toteż zasypiał najszybciej z nich wszystkich, nie przejmując się aniwszami, ani pająkami.Dwaj pozostali mężczyzni cierpieli na bezsenność i wypełnione nią noce spędzali nagrze w szachy.Dzieliła ich dwudziestoletnia różnica wieku, nie mniej jaskrawa różnicaobyczajów i wykształcenia, łączyła zaś miłość do zabranego Polsce Lwowa inamiętność do królewskiej gry.Nie zdążyli się ani nagrać, ani nagadać o ukochanym mieście, ponieważ jeden z nich- czterdziestoletni handlarz walutą Ber Hoch - niedawno do celi przybył, a drugi -więzień polityczny, Edward Popielski - właśnie jutro więzienie opuszczał podwuletniej odsiadce.Zasiedli zatem do ostatniej więziennej partii, przyrzekając sobiekontynuację ich szachowej przygody na wolności.- Nie kłamiesz, Ber - odezwał się cicho Popielski.- Rzeczywiście byłeś człowiekiemKiczałesa.Doszła do mnie dzisiaj wiadomość potwierdzająca to, co mówiłeś.Mojakuzynka Leokadia była i jest niezawodna.- No widzisz, Edziu - rozpromienił się Hoch.- I tak w jednej furdygarni znalazł się ija, i pulicaj.Już mi wierzysz?- Wierzę - powiedział spokojnie Popielski.- I nadszedł chyba czas, abyś mipowiedział to, czego nie chciałem słuchać, bo ci nie ufałem.Myślałem, że chceszoczernić Kiczałesa z nienawiści.Teraz ci ufam, mów!- To dla ciebi bardzu przykry.- Mów!***Nad Winnikami zapadła głucha ciemna noc.Niebo nad Karpatami cięły błyskawiceletniej burzy.Na ganku dużego domu stali dwaj mężczyzni i palili cygara.- Po co ja się w ogóle w to zaangażowałem?! - Machl chwycił się za głowę.- Po coja w ogóle rozmawiałem z tym szaleńcem, kiedy mi wyznał, że właśnie połamał nóżkichłopca i podrzucił go pod szpital? Powinienem był wtedy zadzwonić na policję, kiedymnie poprosił o pomoc! A ja się skusiłem niepewnym zyskiem! Od dawna wiedziałem,że on wariat! Po co wchodziłem w spółkę z wariatem?!Kiczałes wypuszczał w milczeniu kłęby dymu.- To już koniec - biadolił adwokat.- Dziś wszystko przepadło.Komiwojażer nieżyje, to zgodnie z planem, ale młody też nie żyje, a to już nie jest zgodne z planem.Amiało być tak pięknie! Młodemu rentę i opiekę do końca życia, a nam resztę spadku.Atak stary Klemens umrze najdalej za pół roku i wszystko dostaną studyci.Gdybychociaż żył jego wnuk! Moglibyśmy go nakłonić, aby wszystko mu zapisał.W końcunawet trochę go lubił.125- Pan się nie przejmuje, pan mecenas.- Kiczałes splunął daleko za ganek.- Winteresach raz jest się na górze, raz na doli.My się dobrze zapoznali, my wspólniki, mymożem robić dalij gite geszefte, oder?- Zobaczymy, co przyszłość przyniesie.- Machl otrzepał z jakichśwyimaginowanych pyłków swoją lnianą letnią marynarkę i poprawił krawat z tegożmateriału.- Szkoda.szkoda.Takie ryzyko, gdyby Szałachowski powiedział Ayssemuo naszej umowie! No trudno.Podrzuć pan jeszcze dziecko tej Ricie i wracamy z tegointeresu na tarczy.- Nie ma już dziecko - powiedział powoli Kiczałes.- Zginęło.- Oszalałeś pan?! - krzyknął mecenas Machl.- Co pan bredzisz?!- Bawiło się na podwórku.- Kiczałes z trudem przełknął te uwłaczające mu słowa.-Irenka poszła za potrzebą, wraca, a tu po mucku ni śladu.I nie krzycz pan na mnie, panmecenas.Nic się nie stało.Szałachowski nie żyje, jego bękart nie żyje.Kto jeszcze onas wie?- Student Grabiński i inni stróże z wypożyczalni!- Howory do hory, a hora jak peń - mruknął Kiczałes zirytowany
[ Pobierz całość w formacie PDF ]