[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Oboje zaznali rozkoszy.Poło\ył się obok, wilgotny od potu.Zapanowała złowieszcza cisza, którą zakłócał tylko trzask polan na kominku.W górętrysnęła niewielka fontanna iskier.Poczuwszy nagle chłód, pomimo ciepła panującego w pokoju, Jeannette okryłakoszulą nogi.Potem zakryła piersi, wią\ąc wstą\ki trzęsącymi się palcami.Naciągnęła nasiebie prześcieradło i zapatrzyła się w ciemność.- Darragh, przykro mi - szepnęła.Nie odpowiedział.Wpatrywał się w baldachim nad łó\kiem.Azy zakłuły ją podpowiekami, ale nie pozwoliła im popłynąć.Pociągnęła nosem.- Powinnam ci była powiedzieć.Przekręcił głowę na poduszce, oczy mu płonęły.- Tak myślę.Miałaś nadzieję, \e nie zauwa\ę? To oskar\enie zabolało jak uderzeniebiczem.Rzeczywiście miała nadzieję, \e się nie zorientuje.- Więc? - powtórzył gniewnym tonem.- Wiedziałam, \e będziesz zły.- Przestraszyłaś się i nie potrafiłaś mi o tym powiedzieć? A mo\e chciałaś mnieoszukać?Obruszyła się.- Nie.Jak śmiesz sugerować.- W tych okolicznościach mam prawo podejrzewać wiele rzeczy.- Wypuściłpowietrze z płuc, zgiął rękę, kładąc ją nad głową i zamilkł.Zadr\ała.Chciała mu wszystko wyjaśnić, ale po co, skoro nie miał ochoty jej słuchać?Minęło parę minut.- Kto to był? - zapytał Darragh.- Lepiej mi nie mów, \e to twój przeklęty szwagier, bopojadę do majątku twoich kuzynów i sprawię mu manto.Otworzyła szeroko oczy ze zdumienia.- Masz na myśli Raeburna?- To nie takie dziwne, wziąwszy pod uwagę, \e był twoim narzeczonym.- To prawda, byliśmy zaręczeni, ale gdybyś lepiej znał księcia, wiedziałbyś, \e nigdynie dopuściłby się czegoś takiego.Nie, to nie był Raeburn.Mo\esz się uspokoić.Spojrzał na nią przenikliwie.- Kto zatem? Opowiedz mi o tym draniu, który ukradł twoją cnotę.Powstrzymała grymas.- Nie ukradł, ściśle mówiąc.Widząc gniewny błysk w oczach Darragha, urwała, uświadamiając sobie, co właśniewyjawiła.Dlaczego miałaby bronić Toddy'ego? Postąpił w sposób niewybaczalny, słowo ukradł dobrze określało to, co zrobił.Myśląc o przeszłości z pewnego dystansu, wiedziała,\e pomimo sukcesów, jakie odniosła w towarzystwie podczas dwóch kolejnych sezonów, byławtedy tylko naiwną, niewinną panienką.A Toddie umiał jej pochlebić.Jakie to \ałosne, \echciała przekreślić swoją przyszłość, wierząc jego kłamliwym obietnicom.- A dokładnie? - naciskał Darragh.Usiadła, naciągając pościel wysoko na piersi.- Czy to naprawdę takie wa\ne? To, co było między nim a mną, ju\ dawno nie maznaczenia.- To pocieszające - powiedział z palącą ironią.- A więc, kiedy to się skończyło? Igdzie? Spotkałaś tego człowieka w Londynie?Wbiła w pościel czubki paznokci i zwiesiła głowę.- Tak, w mieście.Szczegóły nie są istotne.- Och, sądzę, \e są bardzo wa\ne.Przyjmuję, \e to d\entelmen, albo przynajmniejktoś, kto uchodzi za d\entelmena.- Darragh się zamyślił.- Czy on przypadkiem nie maczegoś wspólnego z tym skandalem, który sprowadził cię tutaj?- Nie.Widząc wyraz jego oczu, postanowiła powiedzieć prawdę.- Có\, nie bezpośrednio.- A zatem pośrednio? Czy to z jego powodu oszukałaś wtedy Raeburna?Poderwała głowę, jej puls przyśpieszył raptownie.Skąd mógł to wiedzieć? Jak siędomyślił? Nawet jej rodzice nie poznali całej prawdy.Tylko Violet, Adrian i jego wścibskibraciszek, Kit, wiedzieli o wszystkim.Darragh zwinął dłoń w pięść.- Kochasz go? - zapytał lodowatym głosem.- Nie.Kiedyś myślałam, \e go kocham, zanim dowiedziałam się, jaki jest naprawdę.- Gdzie jest teraz? Nadal w Anglii? Pokręciła głową.- Z tego, co wiem, ostatnio bawił na kontynencie, ciesząc się szczodrością bogatejcontessy.Gdziekolwiek teraz przebywa, wcale mnie to nie obchodzi.- Przycisnęła do siebiepościel, na nowo ogarnięta przygnębieniem.- A więc teraz, kiedy dowiedziałeś się, \edostałeś uszkodzone dobro, chcesz anulować mał\eństwo?Podniósł karcąco brew.- Nie wiem, w jaki sposób moglibyśmy uzyskać uniewa\nienie, skoro właśnieskonsumowaliśmy nasz związek.Teraz mo\esz nosić moje dziecko.Podniosła wzrok.Bo\e, miał rację.Nawet o tym nie pomyślała.Po tym, jak jedenjedyny raz oddała się Toddy'emu, martwiła się przez dwa tygodnie, czy nie jest w cią\y,pomimo prezerwatywy, którą wło\ył, \eby zabezpieczyć się przed taką niespodzianką.Prawdę mówiąc, tamto doświadczenie sprawiło jej niewiele przyjemności.Pocałunki ipieszczoty były miłe, ale co do reszty.Nie było do czego wracać.Kochać się z Toddym, tonie było to samo, co dzisiaj z Darraghiem.Albo w nocy w pomarańczami.Darragh budził w niej coś tkwiącego bardzo głęboko.Gorączkowe pragnienie, któregonie dało się zlekcewa\yć.Dawał jej przyjemność i zadowolenie, jakich nie wyobra\ała sobienigdy przedtem.- A więc co? Odtrącisz mnie? Opuścisz? - wypowiadając te słowa, zadr\ała ze strachu.A jeśli rzeczywiście tak zrobi?- Nie jestem takim nikczemnikiem, jak sobie wyobra\asz.- Ale.- Jestem zły i mam powód.To nie znaczy, \e jestem okrutny.Patrząc wstecz, myślę,\e powinienem był zwrócić uwagę na pewne znaki.- Jakie znaki?- Fakty.Po pierwsze, ju\ się przedtem całowałaś.Ponadto, nie zemdlałaś, kiedyśmielej sobie poczynałem, w sytuacji, w której niejedna panna uciekłaby do mamy.- Jeśli chcesz powiedzieć, \e jestem.Podniósł rękę, przerywając jej, zanim u\yła brzydkiego epitetu.- Nie chcę powiedzieć nic takiego.Zauwa\am tylko, \e prawda nie powinna być dlamnie tak szokująca.Wypuściła powietrze.- Co zatem zrobimy?- Naprawimy sytuację, jak sądzę.- Powiedziałam, \e mi przykro.Co jeszcze mogę zrobić? Co się stało, to się nieodstanie.- Dokładnie.Znowu poczuła łzy pod powiekami.Starła jedną, przejęta nagłym gniewem.- To niesprawiedliwe.- Co?- To, \e od kobiet wymaga się, \eby a\ do nocy poślubnej zachowały niewinność.Ostatecznie, ja nie jestem twoją pierwszą kobietą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]