[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I kiedy mężczyzna dotyka tu kobiety, pannoFairleigh, właśnie tak.może poczuć, jak jej tętno przyspiesza w odpowiedzi na tępieszczotę.Sabrina nie byłaby w stanie się odezwać, nawet jeśli ktoś wystrzeliłby jej przyuchu z muszkietu.Oczy hrabiego pociemniały: ich granat zawierał całe gwiazdozbiory. Gdy krew zaczyna żywiej krążyć w żyłach, wyobrażam sobie, co kobietaczuje w takiej chwili.całą sobą.A wyobrażanie sobie tego czyni.niesamowiterzeczy z moim ciałem.Usta Sabriny rozchyliły się lekko, serce biło jej jak oszalałe.Zastanawiała się,czy on widzi puls na jej szyi. Och, tak ciągnął w zadumie jest tyle miejsc, którymi można się rozko-szować.Ale najdelikatniejsze, najbardziej czułe są miejsca ukryte.Na przykład jesttaki punkt jego dłoń powędrowała tym razem w dół tułowia, leniwie sunącwzdłuż linii guzików, oczy Sabriny podążały za nią, niczym za kompasem, jakbybyły do niej przykute o, tu.Powiedział to gardłowym głosem.I zakreślił małe półkole, jedno, drugie, tak wolno, tak lekko.tuż poniżejmostka.Sabrinie zaparło dech w piersiach. Pyszna kolekcja, Rhys.Zrewindykowałeś już wszystkie rzezby?Pojawił się Wyndham w towarzystwie Sophii Licari.Sabrina nawet nie usły-szała kroków, kiedy się zbliżali. Co do jednej odparł hrabia, nonszalancko chowając rękę do kieszeni.Wiedziałeś, że dziś jest pełnia, Wyndham? A skąd, u licha, przyszło ci to do głowy? Panna Fairleigh mi powiedziała.A wiemy, że ona nigdy nie rzuca słów nawiatr.Wyndham spojrzał na nią ze zdziwieniem. Zawsze znam fazy księżyca.Na plebanii.zbieramy zioła z ogródka przypełni.Pani Dewberry.Pewna kobieta z Tinbury tak radzi.Ponoć pełnia nadaje imnajwiększą moc.Zapadło krótkie milczenie. Ludzie ze wsi znają się na takich rzeczach odezwała się Sophia. Owszem odparowała szorstko Sabrina.Taka wiedza była chyba znacznieprzydatniejsza niż to, na czym znali się ci ludzie. Pełnia budzi także największą moc w poetach wtrącił leniwie hrabia. Och, Rhys! Siete cosi dievertenti! Musnęła palcami jego rękaw i zaśmiałasię srebrzyście.Sabrina przypomniała sobie, jak po raz pierwszy usłyszała tenśmiech, wibrujący w mroznym zimowym powietrzu, rankiem, zaraz po przyjez-dzie.Artystka spojrzała na Sabrinę. Panno Fairleigh, na Boga, taka pani rozpalona.Być może zmęczyliśmy pa-nią? mówiła z niepokojem, ale w głosie brzmiał fałszywy ton.Zmęczyli ją? Sabrina była niemal rozbawiona.Zastanawiała się, czy pannaLicari ma choćby mgliste pojęcie, ile wysiłku wymaga bycie po prostu biednym. Dziękuję za troskę, madame Licari, ale naprawdę tutejsze rozrywki w naj-mniejszym stopniu nie odbiły się na moim samopoczuciu.Odpowiedziała tak Sophii, ale ucieszyła się, kiedy kątem oka zobaczyła natwarzy hrabiego przelotny uśmiech.Ponieważ jej słowa, w założeniu ironiczne, by-ły przeznaczone wyłącznie dla niego.A ironia nie przychodziła jej łatwo.I oczywiście były kłamstwem.On także to wiedział.Zamiast dołączyć do hrabiego, signory Licari i Wyndhama, którzy zeszli nakolację, Sabrina postanowiła udać nawrót migreny.Zjadła zupę w sypialni, z ulgąznalazłszy się wreszcie wśród jej łagodnych kolorów, sam na sam ze swoimi my-ślami.Potem przeszła szybko do biblioteki, jakby to wnętrze z ciemnym i subtelnymwystrojem było najlepszą kryjówką, jaką mogła zapewnić sobie w La Montagne.Czuła się jak zwierzątko szukające schronienia.Musiała odzyskać równowagę.Potrzebowała czegoś, co pozwoliłoby usunąć zpamięci sugestywny obraz wprawnych dłoni hrabiego.Miała je ciągle przed oczy-ma i ten widok sprawiał, że czuła się tak, jakby opiła się wina.Z determinacją wybrała rząd książek i przebiegła wzrokiem po grzbietach: fi-lozofia, religia, historia.Wszystkie napisane przez mężczyzn o wybitnych umy-słach, co do jednego.Każdy z pewnością skierowałby jej myśli na bardziej bez-pieczne dla niej tory, choćby z powodu wysiłku, jakiego wymagało przebrnięcieprzez ich wywody.Ale z półki poniżej mrugały do niej kokieteryjnie inne wytłaczane złotem ty-tuły.Zerknęła na autorów: Yeats, Byron, Wordsworth.Libertyn.Libertyn?Zaparło jej dech w piersiach.Wiedziała, że tomiku nie było tu wczorajszej no-cy ani przedwczorajszej.A teraz nagle książka się pojawiła, zupełnie jakby tkwiłatu od zawsze, oprawiona w zieloną skórę, z wytłaczanym na złoto tytułem i wyglą-dająca równie poważnie jak dzieła filozoficzne na półce wyżej.Sabrina długo walczyła z pokusą.Wreszcie ukradkiem sięgnęła po tomik Li-bertyna, niczym pies, który ściąga mięso z obiadowego stołu, i rzuciła się na kana-pę.Serce jej waliło, zwinęła się w kłębek i otworzyła książkę na pierwszej stronie.Jesteś jedwabiem, który oddycha pod mą dłoniąJa rozkoszą, którą westchnienia twoje roniąTchnieniem ust naszych ta podróż się zaczyna.I tak zaczęła się jej podróż.Słowa równie dobrze mogły być jego dłońmi.Poczuła te ręce na swoich ra-mionach.Wiedziała, że nie powinna czytać wierszy w bibliotece.Zamknęła książkę na kciuku, by nie pomylić miejsca, i znów ukradkiem we-szła po schodach.Z daleka dobiegał ją odgłos niskiego kobiecego śmiechu, takanonimowy jak śpiew ptaka w ogrodzie.W pokoju panował mrok, rozświetlany jedynie ogniem z kominka.Zwinęłasię z książką na łóżku, z boku padało światło miękko pełgającej lampy.I mimo że zkażdym kolejnym wierszem rozsądek podpowiadał, że nie powinna czytać, ręce,jakby samowolnie, przewracały stronę za stroną.Aż zakręciło jej się w głowie odzmysłowego, bujnego ognia słów.Wreszcie odłożyła delikatnie książkę na bok, ponieważ, koniec końców, miałasilną wolę.Ale było to jak wydostanie się z głębokiej aksamitnej studni.Wywołałoten sam zawrót głowy.Potarła dłońmi twarz, ale, rzecz dziwna, miała wrażenie, że dotyka swej skórypo raz pierwszy.Jej dłonie stały się dłońmi kogoś obcego, jej skóra nową skórą.Płótnem do zamalowania.Uświadomiła sobie, że ma. skórę, która oddycha".Wzięła głęboki oddech, żeby się uspokoić, ale samo wciągnięcie powietrza wpłuca też miało w sobie coś zmysłowego i tylko jeszcze bardziej ją rozbudziło.Geoffrey się mylił, uważając, że ta poezja jest sprośna
[ Pobierz całość w formacie PDF ]