[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie wahał się zresztą rzucać przez telefon nawet najostrzejszych pogróżek.Tylko Abraham rozmawiał dużo ciszej, lecz i do jego pokoju drzwi były zawsze otwarte.Nie wiedziałem jeszcze, jak powinienem postępować, toteż wolałem załatwiać sprawy za zamkniętymi drzwiami.Miałem nadzieję, że nie zostanie to źle przyjęte.Obdzwoniłem kolejno wszystkich ludzi o nazwisku Hector Palma, jakich znalazłem w książce telefonicznej.Pod pierwszym numerem zgłosił się ktoś inny.Pod drugim nikt nie odpowiadał.Dopiero pod trzecim włączyła się automatyczna sekretarka z nagraną zapowiedzią znanego mi Hectora: „Chwilowo nie ma mnie w domu.Proszę zostawić wiadomość, oddzwonię później”.To był na pewno jego głos.Zarząd firmy, która dysponowała wręcz nieograniczonymi możliwościami - zatrudniała ośmiuset adwokatów i stu siedemdziesięciu aplikantów, miała swoje biura w Waszyngtonie, Nowym Jorku, Chicago, Los Angeles, Portland, Palm Beach, Londynie i Hongkongu - zdecydował się ukryć Hectora Palmę.Raczej nie wyrzucono go z pracy, gdyż za dużo wiedział.Zapewne podwojono mu pensję, obiecano szybki awans i przeniesiono do którejś filii, załatwiając też większe mieszkanie.Spisałem adres z książki telefonicznej.Sądziłem, że skoro automatyczna sekretarka jest nadal włączona, to może Hector jeszcze się nie przeprowadził.A zyskawszy doskonałe źródło informacji w postaci moich nowych wspólników, byłem pewien, że tak czy inaczej zdołam go wyśledzić.Zaledwie rozległo się ciche pukanie, drzwi już stanęły otworem.Klamka była tak wyrobiona, że nawet ich zamykanie tylko pozornie odcinało mnie od reszty biura.Do środka zajrzał Abraham.- Masz chwilę? - spytał, siadając przed biurkiem.Nie przygnała go jednak żadna ważna sprawa.Wokół tego spokojnego, małomównego człowieka roztaczała się aura nieprzeciętnego intelektu, która zapewne wywarłaby na mnie wrażenie, gdybym przez ostatnie siedem lat nie pracował w jednym gmachu z co najmniej czterema setkami adwokatów różnorodnego autoramentu.Osobiście poznałem kilkunastu ludzi podobnych do Abrahama, pełnych rezerwy i zawsze śmiertelnie poważnych, z góry traktujących całe otoczenie.- Chciałem cię bliżej poznać - rzekł, po czym natychmiast zaczął gorliwie orędować za adwokatami działającymi w obronie praw obywatelskich.Pochodził ze średniej klasy, urodził się w Brooklynie, dyplom zrobił na uniwersytecie Columbia.Przepracował trzy długie lata w jakiejś firmie z Wall Street, później cztery w Atlancie jako radca prawny społecznego ruchu na rzecz zniesienia kary śmierci, potem dwa lata spędził na Kapitolu.Wreszcie, całkiem przypadkowo, natknął się na ogłoszenie w prasie, w którym pracę dla adwokata oferował ośrodek porad prawnych przy ulicy Czternastej.- Do tego zawodu trzeba mieć powołanie - oświadczył.- Tu nie chodzi tylko o zarabianie forsy.Następnie wygłosił drugi monolog potępiający wielkie firmy prawnicze i adwokatów zgarniających miliony dolarów.Jego przyjaciel z Brooklynu zarabiał około dziesięciu milionów rocznie, występując przeciwko producentom silikonowych implantów piersi.- Wyobrażasz to sobie?! Dziesięć milionów rocznie! Za taką forsę można by wybudować schroniska i urządzić stołówki dla wszystkich bezdomnych w stolicy!W każdym razie bardzo go ucieszyło, że i ja w końcu odnalazłem swoje powołanie.Wyraził też żal z powodu tragicznego incydentu z Panem.- Czym się dokładnie zajmujesz? - spytałem, zadowolony z przebiegu tej rozmowy.Abraham był zapaleńcem, ale z przyjemnością słuchałem, jak wypowiada się pięknym, niemal literackim językiem.- Głównie dwoma zagadnieniami.Po pierwsze, polityką.W szerszym gronie adwokackim próbujemy kształtować zapisy kodeksu prawa.A po drugie, składaniem pozwów, najczęściej przeciwko instytucjom państwowym.Zaskarżyliśmy więc urząd statystyczny o to, że w spisie powszechnym z roku dziewięćdziesiątego nie uwzględniono olbrzymiej części bezdomnych.Wystąpiliśmy przeciwko stołecznemu kuratorium za czynienie trudności w przyjmowaniu bezdomnych dzieci do szkół
[ Pobierz całość w formacie PDF ]