[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A zaras po nidzieli zechciało sie mnie ten kabłąk płachto obszyć: usiad ja pod szczelubino, tam dzie z Ziutkiem sie pisało, obszył kabłąk po kryjomu.Tylko kosy ja nie klepał, do ostatka nie wiedział z czym wyjdę, z sierpem czy z koso.Nu i z rana sie przegięło, przeważyło sie na kose.Idę z koso, przede mno Ziutek, Stasia, Władzio drypczo, wesolutkie, rozbrykane.Tylko Handzia człapie styłu jak pokutnica: głowa spuszczona, oczy w ziemie.A przed nami het tato, już do żyta dolatuje.A wzdłuż drogi gęsto w zbożu, już sie ludzi trochu wżeli, rodzina przy rodzinie, śpiewanie, krzyk, gadanina, nachylajo sie, prostuje, czapki, chustki, głowy plecy.Już sie jakby ogląda j o czy już kose zobaczyli? Pot na czole, pod pachami, ale wszystko to od słonka, bo wysokie, praży z wierzchu, dzień lipcowy, żarko, duszno.Już i pole, i pierwszy ucząstek, Kozaki, Kozakowe gniazdo, płoski wąziutkie za to długie het, pod kurhan.Ale Kozaki nie żno: stojo, postawali, cichno, patrzo.Jakby było co strasznego.Ja podżartowuje trochu czy to kosy nie widzieli i ha ha ha śmieje sie, niby śmieszne to co mówie, ale choroba sam śmieje sie, coś Kozakom nie za śmieszne.Mówie Boże Dopomóż, odburkuje mnie Bógzapłać, ale cicho, aby zbyć.Przestraszone? Obrażone? Tak ich kosa obraziła?Ale i Dunaj i też, ledwo ledwo odburkuje, za to wszystkie swoje oczy na kose, na płachtę wytrzeszczajo jak na gryfa! Litwiny tak samo postawali zadziwione.Boże Dopomóż mowie i pytam sie, co tak stoicie jak nieżywe, uważajcie bo poprzemieniacie sie w figury, ale znowuś nic, żadnego słowa nie słysze, ni złego ni dobrego ani Bógzapłać.Orele tak samo: do roboty sie plecami obróciwszy mnie oczami jedzo.Tak samo i Mazury.Ale Koleśniki? Panie Boże Wielki Dopomóż mówie głośno, i tyle mam, że Domin głowo kręco, a Dominicha spluwajo w rżysko.Grzegorycha sie ogląda, Grzegorpioter popatruje, Michał patrzy sie spódełba.I Bartoszki, i Jurczaki, czego psiakrew oni chco, patrzo jakby na bandytę! Czy ja, psiamać, co im ukrad? Stasia z Władziem polecieli do drugich dzieciow na jamy, Ziutek, Handzia chowajo konewkę i jedzenie w trawie, w cień, ja osiołke wyjmuje i trudno, toż uciekać nie bede, dzwęg, dzwęg zaczynam ostrzyć kose, prętko kończę ostrzenie i przystępuje do żyta.Żegnam sie, żeb dobrze szło, żyta nigdy ja nie kosił, ależ tato zalatuje z przodu, stajo w życie, ręce rozpościerajo: Kaziuk, proszo, nie zaczynaj! I ja proszę: zejdźcie tatu, nie szalejcie.Ty chcesz mojej śmierci Kaziuk?Żyjcie sobie ile chcecie, ale zejdźcie! Bo skaleczę.Michał! krzyczo oni i jakby mnie biczem chlasneli, bo psiakrew jęknęli na całe pole:Broń ojca, krzyczo, czy ty nie widzisz? Tu jakiś szalony przyszed, chce twojego ojca zarżnąć! O, czai sie, czai z koso!I prawda, zęby ściskam i zamachnąwszy sie koso, patrze czy tato zdążo odskoczyć, ale oni ani drygno! Kose dziobem skręcam w piach, pod samymi ich nogami! Nie czekawszy cap za kołnierz i wynosze tatka z żyta, na droge! Ale widze hurma zbiera sie na drodze, nie żniwu jo jeden z drugim tylko do mnie lazo, patrzyć! Michał podlatuje z sierpem, obrońca, sierpem wymachuje, szanuj ojca, krzyczy, szanuj starego! Zejdź, kainie! mówie ostro.A on: To ty, kain, ty! Ale ja nie myśle bić sie ani z bratem ani z nikim: pierwszy zamach, dobrze poszło, pierwsza garstka ścięta, drugi zamach, trzeci, wiem, że oni stojo, patrzo, czuje z tysiąc świdrów w plecach, ale już mnie wszystko jedno: już ja ruszył żyto koso! Raz za razem ciacham dalej.Ale słysze Pietruczyche: Nie podbieraj tego Handzia, pódmawiajo swoje córkę, czy nie widzisz że szalony?I Szymona słysze: Jemu, Kaziukowi, uczycielka coś zadała:Słysze i Domina: Miej swój rozum, Handzia! Nie podbieraj!Oglądam sie i mówie: Bogu Dzięki nie wy Domin, nie wy Szymon z nio śpicie i nie wam jej rozkazywać.Podbieraj Handzia! A Ziutek nie oglądaj sie, rób przewiąsła!I kosze.I jak to w robocie, złość ustępuje, ciacham i coraz bardziej mnie sie podoba: odwieść kose i żach, i pół kroku! Odwieść kose i żach i pół kroku! A żyto dośpiałe, kosa aż dzwoni, chręst bardzo przyjemny, ostry.A ścięte słomki płachta nagarnia i chyli na łan.A za mno Ziutek idzie, przewiąsła kręci, układa w rżysku, a Handzia nagięta idzie i skoszone zbiera sprytnie pod pachę, a jak pełne przygarść uzbiera na przewiąsło kładzie.I całkiem zgrabnie kręci sie robota, a te wrony niech tam sobie graczo na drodze.Kosze coraz bezpieczniej, już oni i droga daleko, kosa nie sierp, prędka.A może już poszli, odczepio sie?Zatrzymawszy sie poostrzyć nie słysze śpiewania, co to, żniwujo i nie śpiewa j o? Oglądam sie i widze że połowa żniwuje nad moim przekosem: gadajo, sprzeczajo sie, machajo rękami.Czemuż to ich tak obeszło! Czy którego ja obraził? Czy któremu zrobił szkodę?Dokosiwszy do dziczki, a rośnie ona w środku płoski między końcem a początkiem, zawracam sie do drogi.Widze że czekaj o hurmo.Cóż to, wojna sie szykuje? Ale o co taka wojna? O te sierpy? Czy o kose? Czy o tata? Uczycielko przygaduje, oho, czy kto może nas na forze widział, w lesie? Czegóż mnie sie z nimi kłócić, toż my tutaj same swoje, Domin, Dunaj, Kozak, Michał.Same swoje, dzie tu wrogi? Tato w broźnie siedzo biednie, łeb spuściwszy, a wkoło gromada.Ale nikt sie nie odzywa, tylko patrzo.Ja zaczynam kose ostrzyć, staje do nich jakby bokiem, żeb plecami nie obrazić, a oczami nie chce świecić, boby oczy mnie wyjedli, z tako złościo, nienawłścio patrzo sie że kose ostrze! Nu to ostrze jak najciszej.Ostrze, ostrze.Aż nie moge! Jak nie tupnę! Nu i czego, krzyczę, czego tak sie wyraczyli! Czyż,'cholera, ja któremu'ukrad co?Stoję patrze, złość mno trzęsie.Domin głowo pokiwali: Nie choleruj przy żniwach, paskudnie Kaziuk rugać sie dzisiaj, taki dzień, a tu cholery!Czego wy ode mnie chcecie! Domin dziwio sie niegłośno: co tak krzyczysz? Czy to kosa tak cię męczy?Kosa mnie nie męczy, mówie hardo, koso dużo lżej niż sierpem.Pokiwali Domin głowo i podchodzo do mnie blisko.Słuchaj Kaziuk, zaczynajo, ja twój chrzestny, rajko twój.Może Ziutka też wyraje.Ja coś tobie chce doradzić, dobrze będzie jak posłuchasz: odnieś kose! Zanieś kose do stodoły, przyjdź z sierpamiCo wam moja kosa szkodzi!Ty nam Kaziuk żniwo psujesz!Toż waszego ja nie tykam!Ale żniemy cało wiosko, razem, zgodnie, każdy sierpem.Jak co roku, jak zawsze, jak Bóg przykazał.A ty jeden koso chlastasz!Pambóg nie zakazywał kosy, stryku.Zakazywał czy nie zakazywał, ale przykazywał szanować żyto.A ty do żyta z koso jak do trawy!Kosy w gównie ja nie maczał, kosa też nieobrażliwa.Ale kosa nie do żyta! Koso żyta sie nie kosi!Nu to będzie sie kosiło.Nie, nie możno.Koso, Kaziuk, nie wypada!Ale czemu? Wytłumaczcie, stryku, czemu? Wytłómaczcie, jak uwierzę, to Jejbohu kose rzucę, bede sierpem!Domin ręce rozłożyli: Jakże takie coś tłómaczyć? To każdy wie, od małego!A ja nie wiem, mówie cicho.Nie udawaj ty takiego, co zapomniał czym sie sra! rozłościli sie Domin
[ Pobierz całość w formacie PDF ]