[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dwiezimne rzeczy czasem dają ciepło.Wszystko dzięki starej dobrej ciepłocie ciała.Sprawdza sięza każdym razem.Byłam bardzo zmęczona i mogłabym od razu zasnąć.W końcu podeszła donas ratowniczka.Nie zauważyłam, kiedy się zjawiła.Była blondynką z taką burzą loków, żenie wiedziałam, jak jej czepek utrzymuje się na głowie.Zapytała, jak się czujemy i czyjesteśmy ranni.No cóż, pewnie szybko pożałowała tej ciekawości.Wezwała wsparcie i sekundę pózniej do fontanny podjechało kombi oznakowane jakkaretka pogotowia, a potem dołączyły do niego dwie karetki, których wcześniej niewidziałam, i dwoje noszy na kółkach.Opatulono nas kocami.Gavin wsiadł do jednej zkaretek o własnych siłach, ale mnie musieli zawiezć.Byłam skołowana i wydawało mi się, żewszyscy zjawili się w jednym momencie.Chyba w ogóle miałam mętlik w głowie.Całkiemmożliwe, że przez chwilę nie byłam do końca przytomna.Koce zaczęły działać i poczułam, że mogę się pozbyć resztek tamtego zimna.Pozbyłam się ich zatem, stopniowo.Położyłam się na plecach i otworzyłam oczy.Niebo byłoszare, ale w oddali robiło się błękitne.Bezpośrednio nad nami wisiała szarobiała chmura, akiedy odwracałam głowę, widziałam kłęby chmur z tyłu.Nie byłam pewna, w którą stronępłyną.Czasem jednak meteorolog się przydaje.Zapytałam jasnowłosej kędzierzawejsanitariuszki, z której strony wieje wiatr, ale ona tylko się do mnie uśmiechnęła i powiedziała:- Dlaczego o to pytasz?- Chyba po prostu jestem dziewczyną ze wsi - odparłam.- No cóż, w tej chwili raczej nie ma wiatru.Ratownicy zaczęli wkładać moje nosze do karetki.- Włączycie syrenę?- Wszyscy się o to dopytują - powiedziała.- Jak myślisz, Col, będziemy potrzebowalisyreny dla tych dwojga?- Mogę trochę powyć, jeśli natrafimy na korek - odpowiedział jej kolega.- Przecieżnie chcemy się spóznić na przerwę, prawda?- Gavin jest głuchy - dodałam i zamknęłam oczy.- Naprawdę? - zdziwiła się blondynka.- Col, ten chłopiec jest głuchy.- A, to wiele wyjaśnia - powiedział Col.Nie wiedziałam, co ma na myśli, ale chyba wcześniej próbowali rozmawiać zGavinem.- Jak on się czuje? - zapytałam.- Naszym zdaniem nic wam nie będzie.Miałam wrażenie, że mówią to każdemu.Bo i co mieli mówić? Przypuszczamy, żeumrzecie, zanim dojedziemy do następnego skrzyżowania ?Karetka ruszyła, a ja otworzyłam oczy.Blondynka siedziała między mną a Gavinem,więc domyśliłam się, że prowadzi Col.Ratowniczka znowu bardzo miło się do mnieuśmiechnęła.- Obydwoje macie dość głębokie rany, ale nie wyglądają najgorzej.Poza tym jesteściew szoku.- To wszystko? - ziewnęłam.Nie umiałam przywyknąć do myśli, że w samym środku zaciekłej walki może sięzjawić policja, która wszystko załatwi.I że kiedy odniesie się rany, przyjeżdża karetka,ratownicy owijają cię kocem i wiozą do szpitala.Gdzie oni się podziewali w czasie wojny?- Może być pewien problem, bo ta paskudna woda z fontanny dostała się do ran -ciągnęła blondynka.- Pewnie będzie was musiał obejrzeć jakiś lekarz.Fontanna to nie jestnajzdrowsze miejsce na kąpiel, kiedy ktoś dzgnie cię nożem!- Rzeczywiście.Sięgnęłam po rękę Gavina, ale nie mogłam jej znalezć.- Czego szukasz? - zapytała dziewczyna.No, w zasadzie nie była już dziewczyną.- Ręki Gavina - powiedziałam.Połączyła nasze dłonie.Gavin natychmiast mocno ścisnął mi rękę, aż do oczunapłynęły mi łzy, bo: a) byliśmy przyjaciółmi, b) nadal żył i c) dzięki temu pomyślałam, żeratowniczka wcale mnie nie okłamała i Gavin prawdopodobnie się z tego wyliże.Raczej nie byłabym w stanie przeżyć śmierci kolejnej choć trochę mi bliskiej osoby.W tamtym czasie nawet śmierć krowy, czyjejś świnki morskiej albo królika na drodze od razudoprowadzała mnie do łez.No dobra, w wypadku królika skłamałam.W szpitalu - inaczej niż w karetce - nie poświęcono nam aż tyle uwagi i nietraktowano nas jak członków rodziny królewskiej.Lekarka zbadała nas i posłała naprześwietlenie, ale powiedziała, że nasze obrażenia nie zagrażają życiu.Dała namantybiotykową bombę w wielkiej strzykawie - a właściwie zleciła to pielęgniarce - a potemusiedliśmy w korytarzu i czekaliśmy w nieskończoność na prześwietlenie.Kiedy wyszliśmy, powitał nas gliniarz w mundurze.Powiedział, że będzie naspilnował.Dopiero na izbie przyjęć uświadomiłam sobie, że mogli go przysłać z obawy, żeuciekniemy, bo pielęgniarka, która odkażała moją podrapaną rękę, zapytała:- Co wyście zmalowali?Powiedziała to ściszonym głosem i tonem sugerującym, że to zostanie między nami.Oczywiście sama nie mogłam się doczekać, kiedy zapytam Gavina, co się, do diabła,dzieje.Chciałam się tego dowiedzieć, odkąd to wszystko się zaczęło, ale nie miałam okazji.Nawet teraz to było niemożliwe.Na korytarzu posadzono nas w odległości dwudziestumetrów od siebie, a teraz Gavin siedział na drugim końcu gabinetu.Co myśmy zmalowali? Poprostu próbowaliśmy uciec przed skończonym świrem, który chciał nas zabić
[ Pobierz całość w formacie PDF ]