[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wszyscy mieszkańcy New Milford zamienią się w skorupiaki, a gdy do tego dojdzie.W dali rozległ się grzmot, a nad wzgórzami rozbłysła błyskawica.- Znów deszcz.To najbardziej mokry rok od pół wieku.Wody gruntowe podeszły tak wysoko, że się w nich taplamy - rzucił Dan.- Skoro tu już jesteśmy, to może byśmy zajrzeli do kuchni? - zaproponowałem.- I na wszelki wypadek wzięli parę próbek?Dan po chwili namysłu skinął głową.Ruszyliśmy dalej przez podwórko.Piorun znów uderzył i przez moment poczułem się nieswojo, jakby ziemia drgnęła mi pod stopami.Spojrzawszy na Dana, spytałem:- Też to czułeś?- Drganie? Jak przy trzęsieniu ziemi?- Tak.Stanąłem bez ruchu, wiatr się wzmagał.Wtem stajnia na końcu podwórka rozjarzyła się niezwykłym blaskiem, zalana promieniami słońca, które przebiło się przez chmury.Poczułem się jak na obrazie Andrew Wyetha, gdzie wśród tła będącego mieszaniną pastelowych i ostrych barw zupełnie zwyczajne przedmioty nabierają niezwykle groźnego, przerażającego charakteru.- Nie wiem.To chyba tylko piorun - powiedział Dan w końcu.Poczekaliśmy jeszcze moment, ale drgania się nie powtórzyły, więc ruszyliśmy dalej przez podwórko.Siatkowa osłona drzwi trzaskała i obijała się o framugę, miotana podmuchami wiatru, wokół panowała atmosfera opuszczenia.Zrobiło mi się przeraźliwie smutno.Znów się zatrzymaliśmy.Z całą pewnością dobiegł mnie jakiś dźwięk.Pękanie lub bulgotanie - nie potrafiłem tego określić.Dan już miał wejść po schodach, gdy go chwyciłem za ramię.- Ciii.Posłuchaj.Nasłuchiwał, po czym stwierdził:- To chyba woda.Do diabła, skąd się bierze? Poszliśmy dróżką wokół domu.Plątanina gałęzi nad naszymi głowami pogłębiała panujące wszędzie ciemności, na ziemi w podmuchach wiatru tańczyły suche liście.Na dachu werandy i wśród konarów zaszumiały pierwsze krople deszczu.Coraz wyraźniej słyszeliśmy bulgotanie wody i idąc za tym dźwiękiem, dotarliśmy po schodzącym w dół trawniku do starej, zardzewiałej wiktoriańskiej pompy ręcznej, z której obłaziła czerwona farba.- Tylko popatrz! - zakrzyknął Dan.- Woda aż się przelewa.U podstawy pompy z szerokiej na cal dziury wytryskiwał z bulgotaniem strumień wody.Wyżłobił już koryto do rowu obiegającego od wschodu gospodarstwo Bodine'ów, a jego prąd był tak wartki, że unosił grudy ziemi oraz kamienie.Rósł z każdą chwilą.Dan uklęknął na mokrej trawie, wyjął z kieszeni buteleczkę do pobierania próbek i napełnił ją wodą wprost ze szczeliny.- Co może spowodować taki gwałtowny wypływ? - spytał wstając.- W tych źródłach nie ma zwykle tak wysokiego ciśnienia, prawda?- Nie - odparłem.Pochyliłem się nad pompą i nadstawiłem dłoń pod tryskający strumień.Woda była lodowato zimna i z każdą chwilą wypływała z większą mocą.- Potrafisz to wyjaśnić? Wzruszyłem ramionami.- Wiele przyczyn może spowodować takie ciśnienie.Jeden system wód podziemnych mógł się wypełnić tak bardzo, że przelał się do innego.Albo nawet wybuchnął niewielki podziemny wulkan.- To drganie?- Może.Nie wiem.Intensywnie myślałem, gdy wtem ujrzałem mężczyznę wynurzającego się zza domu i idącego w naszym kierunku.Wyglądał jak ktoś z sąsiedztwa, był krępy, czerwony na twarzy, nosił spłowiałe spodnie ogrodniczki i powalany ziemią kapelusz.Ręce trzymał w kieszeniach.Zatrzymał się o parę kroków od nas i zmierzył spojrzeniem rolnika, który nakrył w zbożu zakochaną parkę.- Zobaczyłem wasze samochody przed domem, pomyślałem więc, że sprawdzę, co się tu dzieje - rzucił.- Cieszę się, że Bodine'owie mają troskliwego sąsiada - odparłem, wstając i wycierając dłonie chusteczką.- Jestem Mason Perkins, hydraulik, a to Dan Kirk z Okręgowego Wydziału Zdrowia.- Widziałem pana kilka razy w New Milford.- Skinął głową.- Nazywam się Greg McAllister.Parę tygodni temu sprowadziłem się tu obok.- Greg McAllister? - zapytał Dan.- Syn Williama McAllistera, który kiedyś tu mieszkał?- Zgadza się.Dom od zawsze należał do naszej rodziny, ale po śmierci taty przeniosłem się do Iowa.Ostatnio sprzedałem tamtą farmę i wróciłem do Connecticut.Za stary jestem do pracy na roli.- Słyszał pan ostrzeżenie, żeby nie pić wody ze studni? Mam nadzieję, że pan nie pił?- Nie - powiedział Greg McAllister.- Nigdy w życiu nie piłem wody ze studni, ani mój ojciec, ani jego ojciec.- Nie piliście? Dlaczego? - spytał Dan.Greg z dłońmi wciśniętymi głęboko w kieszenie spodni wzruszył ramionami.- Może to głupie - wyjaśnił - ale w mojej rodzinie zawsze wierzono, że na studniach w okolicy ciąży przekleństwo.Dziadek mówił o nich “studnie piekieł”.ROZDZIAŁ 4Nad wzgórzami Kentu zagrzmiało.Dźwięk ten długo rozbrzmiewał w powietrzu i przypominał burczenie w brzuchu dinozaura.Greg McAllister spojrzał w tamtą stronę i powiedział:- Za chwilę będzie prawdziwy potop.- To lepiej się schowajmy na werandzie - rzuciłem.- Dan, masz już wszystkie potrzebne próbki?Przytaknął, więc szybko odeszliśmy od studni ogrodowej i skierowaliśmy się w stronę domu.Zaledwie schroniliśmy się na werandzie, a już rozszalała się ulewa.Deszcz walił o dach, bulgotał w rynnach i rozpryskując się na boki, spływał w dół trawnika.- Będziemy mieli wyjątkowo mokry rok - zagaił Greg, sięgając po paczkę cameli i zapalając papierosa.- Kraniec mojego czteroakrowego pola zamienił się w jezioro.- Jeszcze pan pracuje w gospodarstwie? - spytał Dan.- Trzymam parę krów, ot i wszystko.Raczej dla przyjemności niż dochodu.Oparłem się o drewnianą ścianę domu i ściągnąłem czapeczkę.- Nigdy nic nie słyszałem o klątwie - zwróciłem się do McAllistera.- Rzuconej na studnie? - zapytał, wydmuchując dym nosem.- Hmm, to naprawdę stara historia, jedna z legend powtarzanych niegdyś w tych stronach, o której dziś już wszyscy zapomnieli.Najstarsi ludzie może i ją słyszeli, ale inni jej nie znają.Od czasów mego dzieciństwa Milford zmieniło się nie do poznania.- Co to za klątwa? - dopytywał się Dan.- Pamiętam tylko krótki wiersz.- Greg zaciągnął się dymem.- Tato mi go recytował do snu, gdy byłem bardzo mały.Mówił, że nikt z mieszkańców nie pił wody ze studni, przywozili ją z jeziora Squantz.Sami nigdy jej nie pili, co najwyżej brali do mycia, nawadniania ogrodów lub pojenia zwierząt domowych.Wyjąłem i zapaliłem cygaro.Trochę mnie mdliło i pomyślałem, że może zbyt szybko jadłem wołowinę.No i ostatnio jestem bardzo podenerwowany.Nie zawadziłoby wziąć czegoś na trawienie.- Pali pan przez plastikową lufkę? - zapytał Greg McAllister.- Słyszałem, że od plastiku dostaje się raka zębów.- Raka zębów? - zdumiał się Dan.- Tak.Plastik wywołuje najwięcej zachorowań na raka.Zerknąłem ukradkiem na Dana.Chyba jednak nie będzie można uznać Grega za autorytet w sprawach medycznych.Ale Dan odpowiedział mi spojrzeniem, które zdawało się mówić: cóż, nie mamy nikogo lepszego pod ręką.- Czy mógłby nam pan powiedzieć ten wiersz? - zwrócił się do farmera.Pamięta go pan?- Jasne.- Uśmiechnął się szeroko, a wokół jego ust pojawiła się siateczka zmarszczek.- Tato powtarzał mi go w kółko każdego wieczoru przez całe dzieciństwo, więc chyba nie zapomnę ani słowa aż do dnia, gdy poniosą mnie nogami do przodu, a sam zamelduję się przed obliczem Stwórcy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]