[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.XIIMoże by wtedy, sercem gorący m i młody m, sercem dobrego nie-znający m, przy lgnąwszy dotej partii, gdzie trzeba pięknie& walczy ł, zwy ciężał lub zginął.Nikt by mu pomników niestawiał, nawet na pewno nie, może by ty lko ktoś wspomniał czasem, czy jeś oczy zrobiły by siętwarde lub bolesne, powiedziałby ten ktoś: Tak, Lewandowski z Mary montu, pamiętam&No cóż dobry by ł z niego towarzy sz& .Ale tak się nie stało& Nie stało się tak dlatego, iż wy padki, które składają się na tak zwany los,po prostu ułoży ły się inaczej.I żeby to jeszcze inaczej powiedzieć ten los parszy wy kłodę murzucił pod nogi.Wtedy, po dniach nadziei gorącej, po krótkich dniach światła, znów przy szłozwątpienie, błąkanie się stokroć gorsze, bo już bez żadnej nadziei&Pierwsza część opowiadania o człowieku z ostatniej granicy kończy się.Teraz się kończy, kiedyjuż drogę znalazł i marzenia swoje zagubione.Do partii chciał tak sobie postanowił wtedy, w sy lwestra, żeby móc walczy ć i zginąć zaszlachetną sprawę.Trzeba powiedzieć w głowie mu się nie mieściło, żeby na przy kładnie zginąć& Po to właśnie szedł Lewandowszczak, aby zginąć jak by mu ktoś powiedział, że niezginie z pięściami by się rzucił.Ty mczasem rzucać się nie mógł, bo ciężko chorego na zapaleniepłuc powiezli karetką do brudnego szpitala na Czy -stem124.Samochód grzązł w śniegu, szofer klął,nieprzy tomny Ry siek rzęził.W szpitalu białe łóżko dostał przy oknie, wy kres temperatury i szklaną kaczkę.Dokoła leżelichorzy, mniej lub bardziej stękający, mdlił zapach lekarstw, boleśnie ciągnęły się szpitalnegodziny, od czasu do czasu ktoś wy ł przejmująco: Siooostro, basen! Sioostro, kaczkę! Siostro lepiej mi, gorzej mi, piecze mnie, dusi mnie,cieplej, zimniej.My ślał z rozpaczą Teraz, akurat teraz& Kiedy tamci może już& giną albo znów walczą& .Ludzie opowiadali swoje wy padki, rozkoszowali się opisem złamań, schorzeń, stawialidiagnozy : Niedługo pan pociągniesz albo Czas już do Agnieszki& .Koło niego szewc jakiś stękał ciągle: Na Powązkach, znaczy się, mieszkam.Borciuch nijaki u nas największy łobuz jest&I dalej męczy ł ludzi opisem, jak go ten Borciuch boso po śniegu pognał, w nagrodę, że go butypiły. Wszy stko przez Kazka mówił szewc po raz ty sięczny żeby mu szpilki wy dry chtował, nieby łoby tego nieszczęścia.A Kazek, mój uczeń& Jak ty lko wrócę, zaraz z nim zrobię porządek.Dwadzieścia cztery razy dokoła cmentarza mnie przegnał na bosaka!Porządku z Kazkiem zrobić nie zdąży ł, zabrakło mu okazji na ty m świecie.Jeszcze ty lko zdąży łsto sześćdziesiąt osiem razy to samo opowiedzieć, dokładnie opowiedzieć, zanim go szty wnegowy nieśli do Agnieszki.Na sam dzwięk tego imienia chorzy drętwieli.By ła to stara baba, która goliła, my ła i ubierałaty ch właśnie, co rzeczy wiście zimno przy jmowali ostatnie posługi pijanej baby.Podobno, my jąc ich i strzy gąc wiecznie pijana mówiła, rozmawiała z nimi: No i co tak nóżęta wy szty wniasz, biedaku ty mój& Miłość cię zgubiła, wódka, czyzłodziejstwo& ? Na, ły knij se! I nie rozlewaj, pamiętaj lepiej, żeby się kościół spalił, jak by sięmiała kropla wódki rozlać!I cóż ta kutasina u ciebie taka drętwa kobietę widzisz i nic& ?Czy to by ła prawda nie wiadomo.O Agnieszce mówili, że od trzy dziestu lat słowa do ży wegoczłowieka nie przemówiła& Na migi się porozumiewała, więc spy tać nie by ło kogo.Ty ch i inny ch gadek godzinami wy słuchiwał, oprócz historii chorób, połamań piszczeli,porżnięć nożem lub zaparć pęcherza.Głucha rozpacz się w nim tłukła, że musi tu leżeć,kiedy tamci, tamci walczą!Dwa i pół miesiąca tak przeleżał, patrząc w szpitalne okno, za który m dni nastawały mrozne,suche, słoneczne lub szare, rozchlapane.Gałązka by ła ty lko za oknem, ale on widziałswój Mary mont, Janka Rączy na i inny ch, który m na pewno teraz jest potrzebny jak nigdy !Wszy stko w nim wy ry wało za to szpitalne okno.W końcu drzewo za oknem wy jrzało na świat spod ostatnich śniegów, gałązki spulchniały,pączek nieśmiało zakwitał& Nie wy trzy mał.Blady i wy mizerniały, ledwie powłóczącwy schły mi piszczelami, poszedł zameldować doktorowi: zdrów jest! Niech się dzieje, co chce!Doktor ten spierdniały staruszek, nie dowidział, nie dosły szał, nie dorozumiał i już od dawnazajmował się ty lko kwestią zbawienia duszy swojej grzesznej medy cy nę zostawiałinny m.Chorzy go znali: ten mu ty łek z hemoroidami wy pinał, a doktor -o duszy.Podniósł okulary na czoło i zapy tał Lewandowskiego: Dobrze już? Dobrze odparł Ry siek. Hę? Dobrze!!! Nie zapiera? Nie. Hę? Nieeee! ry czał. W porządku machnął ręką doktór. Lewaty wę i do domu!Od drzwi zawrócił jeszcze Lewandowskiego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]