[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przyjdzie pani?- Owszem - powiedziała Vanna M’Koy z kokieterią do lustra.- Co pani teraz robi?- Zakładam moje pierścionki.Trochę to potrwa.- Nie sądzi pani, że kilka z nich powinno zostać w do­mu?- Nie - odrzekła zdecydowana, myśląc prawie z obu­rzeniem, jakim prawem mężczyźni starają się zmieniać wszystko w życiu kobiet i dlaczego nie kochają równie mocno jak one same ich ulubionych przedmiotów.Na korytarzu wrócił jej dobry humor.Sądząc po reakcji mijanych kobiet kreację należało zaliczyć do udanych.Nic tak łatwo nie poprawiało Vannie nastroju jak zawistne spojrzenia damskich oczu.Zaraz za nią wsiadło do windy dwóch niechlujnie ubra­nych kudłaczy.Ledwo pole zdążyło się zasunąć, ledwo Vanna podała poziom docelowy, jeden z nich - barczysty i wielki - zbliżył się i bezceremonialnie położył ciężką rękę na ramieniu dziewczyny.- Niech pan mnie nie dotyka! - wydyszała pełnym obu­rzenia szeptem Vanna i posłała mu najstraszliwsze ze swoich spojrzeń, które zamieniały w popiół męską butę.Próbowała strząsnąć z ramienia dłoń nieznajomego, ale ta tkwiła jak przyrośnięta.Jeszcze raz spojrzała mu w twarz wzrokiem, w którym zdziwienie walczyło o lepsze z zacząt­kami strachu, lecz w oczach natręta nie było ani zmiesza­nia, ani specjalnego przejęcia.Takie puste oczy mają jedynie nałogowi pijacy i narkomani, którym przestało na czymkolwiek zależeć.- Spokojnie, ślicznotko - odezwał się chrapliwym głosem.- Nie zrobimy ci krzywdy, jeśli podzielisz się z nami uczciwie błyskotkami z twoich palców.W takiej masie na­prawdę tracą wyrazistość.- Windo, za.- zaczęła Vanna, lecz szeroka łapa za­mknęła jej usta.Drugi z opryszków, niosący na głowie coś, co przypominało rozdeptany naleśnik, zrobił bez pośpiechu dwa kroki i stanął przed nimi.Nadal nie śpiesząc się wy­ciągnął rękę i rozsunął futerko na piersiach Vanny.Dziew­czyna szarpnęła się, ale łapy olbrzyma trzymały ją jak w imadle.- Wszystkie wyglądają jednakowo - powiedział bez przekonania ten w naleśniku, zanurzając powoli dłoń mię­dzy długie włókna.Światełka zapełgały mu nerwowo mię­dzy palcami.Vanna chciała krzyknąć, lecz z jej gardła wydobył się tylko stłumiony, nieartykułowany dźwięk.- Weź się do roboty zamiast ględzić - zmitygował go wysoki.- Zawsze traciłeś rozum na widok kawałka gołej skóry.Vanna poczuła dotyk obrzydliwie zimnych i spoconych palców na lewym nadgarstku; przez kilka sekund miotała się ze wszystkich sił usiłując kopnąć to jednego, to drugie­go ż napastników.Ten, który ją trzymał, obserwował jej wysiłki z pewnym zaciekawieniem, wreszcie wydał z siebie pomruk zniecierpliwienia ii nie zdejmując dłoni, która za­krywała połowę twarzy Vanny, drugą ręką otoczył dziew­czynę i przycisnął do siebie.Zabrakło jej tchu.- Niech panowie przestaną - zaapelowała winda - bo będę musiała zawiadomić policję.To naprawdę nie wyglą­da na najlepszy sposób uwodzenia panienek.- Ależ, windo - rozpoczął ten, który zabrał się do ścią­gania pierścionków.W tej samej chwili Vanna z całej siły wpiła się zębami w dłoń drugiego z napastników, odno­sząc wrażenie, jakby to była szczapa drewna - lecz rabuś ryknął i na moment poluźnił uchwyt.Winda przez parę chwil Zastanawiała się, czy usłyszeć krzyk dziewczyny, po czym stwierdziła:- Ogłaszam alarm.Ogłaszam alarm - i natychmiast przestała jechać dalej.- Szybciej, ty ofermo - syknął nad uchem Vanny osiłek.- Taka dziewczyna - mamrotał kudłacz w naleśniku.Klęczał; jego głowa znajdowała się na wysokości walczą­cych ud Vanny.- Matko materio, taka dziewczyna.Jednocześnie wyłamywał jej palce zdzierając z nich błyszczące kółeczka.- Pospiesz się! - wychrypiał osiłek.- Szybciej, ty kuta­sie ze stearyny! Co się stało?- Nie mogę zdjąć!Duży powalił dziewczynę na dno windy i sam zaczął się mocować z oporną biżuterią.Vanna leżała oszołomiona, nawet nie przyszło jej na myśl, żeby krzyknąć.Wszystko działo się tak szybko, było tak szokujące i niespodziewane, że przestała się wyrywać.Leżała na wykładzinie windy obo­jętna, jak gdyby wypadek ten zdarzył się bardzo dawno temu, w dodatku zupełnie komu innemu.Osiłek szarpał palce Vanny z siłą młodego mastodonta.który, prowadzony na smyczy, znienacka zapragnął wol­ności.Zaklął; w jego ręku zamigotał niklowany przyrządzik.Vanna wróciła z zaświatów; tak czy owak ta sprawa doty­czyła jej jeszcze.Osiłek wykonał krótki ruch wielką ręką i krzyk umilkł.- Cholernie nie lubię, kiedy się wydzierają - powiedział z wściekłością.Obciął po kolei oba palce, zaczął je zawi­jać w kawałek brudnej folii wyciągniętej z kieszeni.Odło­żył zawiniątko i odciął jeszcze palec wskazujący prawej ręki.Vanna M’Koy nawet się nie poruszyła.- Pewnie szmalcowna - rzucił tonem wyjaśnienia.- No, ruszaj, windo.Masz nasze zdjęcia i głosy, ściganie to rzecz policji, nie twoja.- Taka dziewczyna - lamentował mniejszy.Nie mógł przestać myśleć o jej dłoniach, o pieszczotach, do jakich były zdolne, zanim duży je okaleczył.Po pierwszym strzale z pistoletu winda ruszyła opieszale.Vanna nadal nie dawała znaku życia.- Matko materio - powtarzał bełkotliwie mniejszy z na­pastników - co za dziewczyna.- Przestań rozpuszczać ryja, pętaku - warknął duży.- Albo halucynatory, albo sentymenty.Winda niespodziewanie skoczyła w dół, zamierzając naj­widoczniej ominąć najbliższy poziom i zatrzymać się niżej, gdzie zapewne czekali już policjanci.Duży kropnął z pisto­letu w bebechy układu sterującego, potem w generatory wejścia, ruch windy ustal niemal natychmiast, wypadli na prawie pusty pod póz i o m.Z sąsiedniej klatki dalekiego za­sięgu właśnie wydostała się jakaś para, wskoczyli na jej miejsce, wyrzucili ze środka nic nie pojmującego staruszka i wejście zamknęło się za nimi.Vanna M’Koy leżała na dnie unieruchomionej windy.Lu­dzie, którzy weszli niepewnie do zdewastowanej klatki, po­chylili się nad leżącym w wielkim nieładzie ciałem i zbiegli krzycząc z przerażenia.Została sama.Czy wystarczy ci uśmiechuBy mój smutek zmienić w radośćCzy wystarczy łez by grzechuPlamom czarnym dać róż bladośćCzy wystarczy ci to szczęścieKromka chleba i zamęścieSkrawek nieba niewyroslyCzy wystarczy żyć codziennieŻyć od wiosny aż do wiosnyDługo smutnie i śmiertelnie- Co to jest grzech? - zapytał Deogracias.- Uczynek, którego popełnić nie było wolno - odrzekł Doogan.- Przekroczenie pewnych norm.- Nie słyszałem, żeby nazywano to w ten sposób - po­wiedział Deogracias.- Bo słowo wyszło z użytku.Faceci, którzy nie potrafią żyć bez przekraczania norm, wymyślili inne określenia.- A - róż bladość?- Róże.Róże - Doogan biegał nerwowo po swej kabi­nie.- Powinien od nich zacząć.Popatrz.Róże okazały się kwiatami.Rosły na ciernistych łodygach, z wyglądu przypominały zmięty arkusz - skomplikowany układ rozmieszczonych w wielkiej ciasnocie płatków.Na płatkach i na liściach lśniły krople wody.Deogracias zastanawiał się, czy róże wzbudzają jego zachwyt - i orzekł kategorycznie, że nie.Najpiękniejsze ze znanych dotąd zjawisk i przedmiotów nie były podobne do róż.Doogan miał inne zdanie:- Prawda, że piękne? Ich zapach przypomina tchnienie wiatru.- Skąd wiesz?- Nie wiem - powiedział Doogan czerwieniejąc gwał­townie.- Czytałem.słyszałem od ludzi, którzy wąchali róże.Podobno na początku podróży były na “Dziesięciornicy” wspaniałe ogrody.- Te róże są szkarłatne.- Były również białe, żółte, różowe.o niezwykle delikat­nych odcieniach.Nic bardziej subtelnego niż bladość róż - znowu poczerwieniał.Deogracias milczał [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • necian.htw.pl