[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na szczęście nie pomylił się w wyborze Sorcora, bowiem mat przez cały czas zachowywał się bez zarzutu, jak gdyby nic się nie stało.Nie próbował też wypytywać o cokolwiek swego kapitana.Jeśli marynarze coś wyczuwali, nie okazywali tego.Zresztą Kennit wyznawał filozofię, że na dobrze dowodzonym statku kapitan nigdy nie musi się zwracać bezpośrednio do załogi; wystarczy, że zasugeruje swoje życzenia matowi, a zostaną one spełnione.W tamtym trudnym okresie ów nawyk bardzo mu się przydał.Młody pirat poweselał dopiero pewnego ranka, gdy Sorcor zastukał do jego drzwi i oznajmił, że przed “Marietta” płynie ładny bogaty statek handlowy.Spytał, czy kapitan życzy sobie go doścignąć.Pościg się udał, piraci Kennita dokonali abordażu - zarzucili haki, sczepili oba statki, weszli na pokład handlowca i przejęli wspaniały ładunek wina i perfum.Akcją dowodził on sam, pozostawiwszy Sorcorowi opiekę nad pirackim żaglowcem.Tego dnia po raz pierwszy Kennit włożył w walkę całe serce.Gdy wreszcie wyrzucił z siebie gniew i odreagował rozczarowanie, ku jego zdziwieniu przy życiu nie pozostał żaden przeciwnik.Odwrócił się od ostatniego ciała, padającego u jego stóp i zobaczył swoich ludzi; zebrani w grupki na pokładzie patrzyli na niego zafascynowani.Słyszał jedynie ich szepty, lecz połączenie przerażenia i podziwu w ich oczach dopowiedziało mu resztę.Pomyślał, że wcześniej zdobył sobie posłuch u załogi, lecz dopiero tego dnia piraci naprawdę go pokochali.Nie śmieli się do niego odzywać w sposób poufały i nigdy nie traktowali go z czułością, lecz kiedy przemierzali Łupogród, pijąc i hulając, chwalili się wszystkim wokół własną siłą, dzięki której wytrzymywali jego surową dyscyplinę na pokładzie, oraz nieustraszonym w walce kapitanem; sugerowali w ten sposób, że ich statku należy się obawiać.Od tamtego czasu oczekiwali, że Kennit stale będzie prowadził ich najazdy.Gdy po raz pierwszy powstrzymał ich przed masakrą i przyjął kapitulację kapitana statku, załoga wydawała się niezadowolona, chociaż tylko do chwili rozdzielenia między nich wielkich łupów i procentu od okupu.Wraz z zaspokojeniem chciwości, humory piratów poprawiały się.W ciągu następnych lat Kennit zdobył sobie małe imperium.W niewielkich, zapuszczonych portach Chalced handlarze bez pytania kupowali od niego najbardziej nawet niezwykłe towary.Zjednał też sobie pomniejszych chalcedzkich dziedziców, którzy bez skrupułów - choć oczywiście za spore udziały - grali role pośredników przy żądaniach okupu za statek, ładunek i załogę.Imperium Kennita rozciągało się już daleko poza Łupogród czy Port Czaszek.W ostatnich miesiącach młody pirat zaczął nawet fantazjować, że dzięki poparciu tych chalcedzkich paniątek mógłby zdobyć sobie uznanie na pirackich wyspach jako ich prawowity władca.Potrzebował tylko akceptacji mieszkańców.Po raz kolejny zastanowił się nad kosztami i zyskami.Piractwo stałoby się legalne i jego ludziom przestałby grozić stryczek.Kennit prowadziłby otwarty handel z innymi portami.Gdyby zjednoczył pirackie wyspy i miasta, mogliby działać wspólnie.Położyliby kres napadom niewolniczych statków na miasta.Przez chwilę martwił się, że piratom mogłoby to nie wystarczyć, potem jednak odsunął tę myśl i marzył dalej.Handlarze z Chalced i Kupcy z Miasta Wolnego Handlu równie znacząco skorzystaliby na unormowanej sytuacji.Na przykład mogliby bez ryzyka używać Kanału Wewnętrznego prowadzącego wzdłuż wybrzeża do Miasta Wolnego Handlu, Chalced i ziem położonych za nimi.Rzecz jasna, droga nie byłaby bezpłatna.Nic nie ma za darmo.Ale byłaby bezpieczna.Przez wargi Kennita przemknął uśmiech.Polubiliby taką odmianę, pomyślał.Z zadumy wyrwało go nagłe poruszenie.Załoga pokładowa pospiesznie zrzucała i zabezpieczała liny.Szybko opuszczano ciężkie konopne pontony, dzięki którym kadłub “Marietty” nie zgrzytał o dok.Kapitan stał milczący i daleki, słuchając, jak Sorcor wykrzykuje rozkazy.Wszędzie wokół panował porządek i wrzała praca.Kennit nie poruszał się i nie odzywał, póki wszyscy marynarze nie zebrali się w śródokręciu pod nim, niespokojnie czekając na podział łupu.Kiedy Sorcor wspiął się na pokład i stanął obok kapitana, ten lekko skinął mu głową, a następnie odwrócił do swoich ludzi.- Zaproponuję wam to samo, co podczas trzech ostatnich wizyt w portach.Każdy z was może wziąć wyznaczone mu łupy i sprzedać, gdzie mu się żywnie podoba i najlepiej, jak potrafi.Osoby bardziej cierpliwe i rozsądne mogą pozostawić sprzedaż swoich łupów mnie i matowi.Na pewno znacznie na tym zyskają.Ci, którzy zdecydują się na takie rozwiązanie, niech wrócą na statek pojutrze po swoją dolę.- Popatrzył po twarzach piratów.Niektórzy patrzyli mu w oczy, inni wymieniali spojrzenia z towarzyszami.Wszyscy kręcili się niespokojnie jak małe dzieci.Czekały na nich miasto, rum i kobiety.Kennit odchrząknął.- Marynarze, którzy poprzednio wybrali takie rozwiązanie potwierdzą wam, że otrzymali znacznie więcej pieniędzy za swój łup niż pozostali.Handlarz win zapłaci lepszą cenę za cały nasz ładunek brandy niż każdy z was uzyska za pojedynczą beczkę od właściciela tawerny.Bele jedwabiu, zbywane handlarzowi jako partia, przyniosą daleko więcej niż sztuka płótna sprzedana jakiejś dziwce.Przerwał.Stojący pod nim mężczyźni denerwowali się i niecierpliwili.Kennit zacisnął szczęki.Za każdym razem wykładał im swój punkt widzenia.Wiedzieli, co ich kapitan potrafi, lecz w momencie, gdy zadokowali, opuszczał ich cały zdrowy rozsądek.Poirytowany, westchnął krótko, po czym odwrócił się do swego mata:- Przedstaw rejestr naszych zysków, Sorcorze.Mat był przygotowany.Jak zawsze.Podniósł zwój i rozwinął go, jak gdyby zamierzał z niego czytać, ale Kennit wiedział, że nauczył się wszystkich liczb na pamięć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]