[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Próbowałem zaproponować jakieś badania laboratoryjne, ale matka z córką przeszły koło mnie, twierdząc, że bóle minęły, i dziękując, wyszły.Tak oto cztery lata studiów medycznych przygotowały mnie do stawiania tajemniczej diagnozy i do paru przypadków na NW.W tym momencie szybko wszedł Ociągalski, który o mało nie upadł przede mną, kładąc czoło na pulpicie, dysząc bez tchu i charcząc.Naprawdę nazywał się Fogarty, ale mówiliśmy na niego Ociągalski, bo zwlekał do ostatniej chwili, zanim ze swoją astmą nie pojawił się na oddziale nagłych wypadków po pomoc.To było jak zjazd na luzie do stacji benzynowej, gdy zabrakło paliwa.Pielęgniarki wprowadziły go - był wyczerpany i stąpał bardzo ciężko.Przygotowywałem aminofilinę.Widziałem już Ociągalskiego kilka razy, po raz pierwszy zaraz na drugi dzień po przybyciu na NW.Z czasów studiów sporo wiedziałem o astmie, jeśli chodzi o gradienty ciśnienia w płucach, zmiany pH, funkcje mięśnia gładkiego i alergie, a nawet to, jakie leki byłyby dobre - adrenalina, aminofilina, dwuwęglan, THAM i steroidy.Dawkowanie natomiast było dla mnie czarną magią.Pierwszy raz, gdy Ociągalski łykał powietrze z aparatu oddechowego, poszedłem do pokoju lekarzy i zajrzałem do książki.Najważniejsze, żeby nie pytać pielęgniarek.Wcześniejsze przypadki na oddziałach szpitalnych dały mi wiadomości na temat tego, co i ile podawać półleżącemu pacjentowi.Ten chodził, nie leżał w łóżku, a to już zasadnicza różnica.Nie można stosować takich samych ilości.Pytanie pielęgniarek byłoby wręcz demoralizujące.Jakkolwiek by na to patrzeć, Ociągalski i ja przywykliśmy do siebie, a aminofilina zrobiła swoje, jak zwykle.Na NW nieraz było tylu pacjentów, że siedzieli na podłodze albo stali przy ścianach.Przeważnie był to ciągły strumień ludzi, dochodzący do stu dwudziestu na dobę w zwykłe dni, a podwajający się w soboty.Była 10.30.Biegałem od sali do sali, dzwoniłem do prywatnych lekarzy, nie zastanawiając się wiele, prawie wolny od strachu przed jakimś poważnym przypadkiem.Na jednej z kart przeczytałem: „Uskarża się na depresję”.Dotyczyło to trzydziestosiedmioletniej kobiety.Wszedłem do sali, gdy zapalała papierosa.Osłaniała zapałkę jak na wietrze.Odrzuciła głowę do tyłu, trzymając papierosa w kąciku ust, i spojrzała na mnie zmieszana.- Przykro mi, ale nie może pani tu palić.Tamte zielone metalowe butle wypełnione są tlenem.- Dobrze, dobrze.Podenerwowana zdusiła papierosa w małej, stalowej popielniczce, która przypadkowo znalazła się na stole do badań.Nic nie mówiła.Po całkowitym unicestwieniu papierosa spojrzała wojowniczo w moją stronę, gotowa eksplodować.- Panna Carol Narkin, jeśli się nie mylę?- Zgadza się.Czy jest tu pan jedynym lekarzem? - spytała z pokorą.- Tak, teraz tak.Ale wezwiemy pani lekarza.Według informacji na karcie nazywa się Laine.- Ma pan rację.To bardzo dobry lekarz - powiedziała, wycofując się obronnie.- Czy była pani u niego ostatnio? - Chciałem ją jakoś uspokoić, zadając rutynowe pytania, żeby się dowiedzieć, po co przyszła.- Niech pan nie będzie taki cwany.- Proszę wybaczyć, panno Narkin, ale muszę zadać pani parę pytań.- Na żadne nie odpowiem.Niech pan dzwoni po mojego lekarza.- Odwróciła wzrok ze złością.- Co mam mu powiedzieć? Nie odezwała się.- Panno Narkin?Było jasne, że nie mogłem jej pomóc, więc wyszedłem, żeby wrócić, gdy skończę z następnym pacjentem.Po co przyszła? Nie było sensu dzwonić do jej lekarza bez czegoś konkretnego.Gdy wróciłem po paru minutach, już jej nie było.To było typowe dla NW - krótkie, nie dokończone potyczki i mnóstwo zmarnowanego czasu.Siostra wcisnęła mi następne pięć kart i wskazała zakłopotana na sąsiednią salę, gdzie czekała na mnie cała rodzina - matka, ojciec i trójka dzieciaków.Stali gotowi do badania.- Doktorze, przyszliśmy, bo Johnny ma gorączkę i kaszle - powiedziała matka.Spojrzałem na kartę: „Temperatura 37,7”.- A jak już tu jesteśmy, to chyba nie będzie miał pan nic przeciwko temu, żeby obejrzeć plamy na języku Nancy.Nancy, pokaż język.A Billy przewrócił się w szkole w zeszłym tygodniu.Widzi pan jego kolano, widzi pan to otarcie? Był cały czas w domu i potrzebujemy usprawiedliwienia.George, mój mąż, musi mieć podpis lekarza na zaświadczeniu do opieki społecznej, bo ma bóle kręgosłupa, nie pracuje i niedawno przyjechaliśmy z Kalifornii.A ja mam kłopoty ze stolcem od trzech czy czterech tygodni.Gapiłem się na nich.Ojciec rodziny nie patrzył mi w oczy, dzieciaki zajęte były gramoleniem się na stół do badań, a matka była w swoim żywiole, spoglądając na mnie z werwą.W pierwszym odruchu chciałem ich wyrzucić.Powinni pójść do kliniki, nie tutaj.Naszym celem nie była rutynowa działalność ambulatoryjna.Gdybym sobie pofolgował, matka z pewnością złożyłaby na mnie skargę do administracji szpitala, że nie przyjąłem ich, gdy tego potrzebowali.Administracja zwróciłaby się do lekarzy odpowiedzialnych za szkolenie, a ja w końcu zebrałbym cięgi.Tak można tu liczyć na pomoc.Było jeszcze wcześnie.Słońce wpadało przez okna i czułem się świetnie.Czemu by to zepsuć? Zamiast się denerwować, obejrzałem te plamy i otarcie oraz dałem im kilka pastylek.Na zaświadczeniu zrobiłem kreskę - nie mogłem nic stwierdzić o stanie kręgosłupa na podstawie badań zrobionych na NW; często leczy się ich, a później widzi, jak nazajutrz rozbijają się na skuterach.Następnym pacjentem był pijaczyna Morris, któremu w karcie zapisano: „Nietrzeźwy, liczne siniaki”.Opis doskonale do niego pasował.Najwyraźniej facet spadł ze schodów, co stało się już jego zwyczajem.Wszedłem do salki, a on z trudem oparł się na łokciach.Powieki opadały mu na oczy.- Nie chcę żadnego stażysty, chcę doktora! - wrzeszczał.Takie uwagi zapadały głęboko w świadomość i miały swój ciężar.Naprawdę zagrał mi na ambicji.Znów zdałem sobie sprawę z tego, że często muszę zaglądać do książek i sprawdzać dawkowanie, że mam stale pietra, że spędziłem cztery lata, ucząc się różności na pamięć, i nic nie wiem.Tym razem nie mogłem się powstrzymać.- Zamknij się, ty pijany pierdzielu! - krzyknąłem.- Nie jestem pijany.Od dawna nie łyknąłem nawet szklaneczki.- Jesteś zalany i nawet nie możesz otworzyć oczu.- Wcale nie.Zsunął się ze stołu do badań, usiłując wskazać na mnie palcem.- Nie wciskaj kitu.Nasza rozmowa nie toczyła się na wysokim poziomie.Mimo to kontynuowaliśmy ją w czasie oględzin.O mało nie zgiąłem młoteczka neurologicznego przy badaniu jego reakcji i pukaniu w ścięgna Achillesa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]