[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chciałbym przestudiować wszystkie szczegóły dla własnych potrzeb, na wypadek, gdybym kiedyś znalazł się w podobnej sytuacji.Sukces porywaczy mógłby zachęcić kogoś do wykręcenia podobnego numeru jeszcze raz.Karl wyglądał na bardzo zakłopotanego.Rozsiadł się w fotelu i objął kufel obiema dłońmi.Przycisnął go do kolana w nadziei, że ukryje jego wyraźnie dostrzegalne drżenie.Pozwoliłem mu myśleć, że mnie oszukał.- Ale co mógłbym panu powiedzieć pożytecznego, panie Garrett?- Wszystko.Od samego początku.Kiedy i jak cię złapali.Po kolei, aż do końca.Kiedy i jak cię wypuścili.Postaram się nie przerywać, chyba że przestanę nadążać.W porządku? - Pociągnąłem tęgi łyk - Całkiem dobre.Karl kiwnął głową.On także pociągnął ze swojego kufla.Amber podeszła do tacy i stwierdziła, że Karl przyniósł również wino, choć nie raczył jej nic zaproponować.- To się zaczęło pięć lub sześć dni temu - rozpoczął Junior.-Zgadza się, Amber?- Nie patrz na mnie.Do tej pory o niczym bym nie wiedziała, gdybym nie zaczęła podsłuchiwać.- Chyba sześć dni temu.Spędziłem wieczór z przyjacielem.-Pomyślał przez chwilę, zanim mi powiedział: - Knajpa pod Półksiężycem.- To miejsce o złej sławie - podpowiedziała Amber, na wypadek, gdybym nie wiedział.- Słyszałem o nim.Mów dalej.Złapali cię właśnie tam?- Kiedy wychodziłem.Wracałem tyłem, żeby mnie nikt nie widział.To nie wyglądało na zachowanie zawadiaki, jakiego miał opinię.- Dlaczego się kryłeś? Myślałem, że to nie w twoim stylu.- Żeby Domina o tym nie usłyszała.Myślała, że wyszedłem do pracy.To mnie zaskoczyło.- Powiadają, że kiedy wasza matka jest poza Kantardem, Domina trzyma wszystkich bardzo krótko.A jednak wy dwoje chyba chodzicie wszędzie, kiedy i gdzie wam się podoba.- Nie kiedy nam się podoba - wtrąciła Amber.- Kiedy możemy.Courter i Domina nie mogą się roztroić.- Myślałem, że pan nie będzie przerywał, panie Garrett.- Oczywiście, oczywiście.Mów dalej, Ostatnio widzieli cię, jak wychodziłeś po kryjomu z domu Lettie Faren.- Tak.Zatrzymałem się, żeby się z kimś pożegnać, tuż przy wyjściu, plecami zwrócony byłem do zewnątrz.Ktoś wsadził mi na głowę skórzany worek.Musiał być ściągany u góry sznurkiem, bo zanim zdążyłem krzyknąć, już mnie przydusili.Bałem się okropnie.Wiedziałem, że mnie mordują, a ja w żaden sposób nie mogę temu zapobiec.A potem straciłem przytomność.- Wzdrygnął się.Odstawiłem mój kufel.- Z kim się żegnałeś u wyjścia? - starałem się, żeby zabrzmiało to nonszalancko, ale on też nie był kompletnym głupcem.Nie odpowiedział.Spojrzałem mu wprost w oczy.Odwrócił wzrok.- On nie chce w to uwierzyć - szepnęła Amber.-W co?- Że jego ulubiona ślicznotka siedzi w tym po uszy.Bo chyba musiała, prawda? To znaczy, musiała widzieć tego, kto się zbliżał zza jego pleców.Mam rację? A gdyby nie była w to wplątana, miała czas, żeby go ostrzec!- Rzeczywiście, warto byłoby wyjaśnić tu coś niecoś.Czy ta dama ma jakieś imię?Amber spojrzała na Karla.Usiłował odgadnąć przyszłość z mętów w piwie.Może nie spodobało mu się to, co zobaczył, bo złapał dzbanek z tacy i dolał sobie drugą porcję, mrucząc przy tym coś pod nosem.Chwyciłem dzbanek w locie i poszedłem za jego przykładem.- Kto to był?- Powiedział, że miała na imię Donni Pell.Minus jeden dla chłopaka.Mogła to powiedzieć w każdej chwili, ale czekała, aż sam będzie gotów wykrztusić prawdę.Karl zaczął robić z siebie typową kupę nieszczęścia.- Nie mogę uwierzyć, że Donni była w to zamieszana.Znamy się cztery lata.Po prostu nie mogłaby.Zachowałem dla siebie opinię o tym, co osoby typu Donni mogłyby zrobić dla pieniędzy, a czego nie.- Dobrze.Idźmy dalej.Przydusili cię do utraty przytomności.Kiedy i gdzie się ocknąłeś?- Nie jestem pewien.W nocy, gdzieś poza miastem.Tak mi się zdaje, sądząc po dźwiękach, jakie słyszałem.Miałem worek na głowie, związane ręce i nogi.Byłem chyba w jakimś zamkniętym wozie, choć nie jestem pewien.Ale to byłoby sensowne, prawda?- Dla nich być może.Co dalej?- Bardzo bolała mnie głowa.- Nie dziwota, zawsze tak jest.Mów.- Doprowadzili mnie tam, gdzie mnie wieźli.Był to jakiś opuszczony dom na farmie.Zmusiłem go do podania dalszych szczegółów.Porywacze najłatwiej popełniają błędy w momencie przekazywania ofiary i okupu.- Podnieśli mnie i wynieśli z powozu.Ktoś przeciął mi sznury wokół kostek.Wzięli mnie pod ramiona i poprowadzili do środka.Było ich co najmniej czterech.Może pięciu lub sześciu.Kiedy mnie wprowadzili, ktoś przeciął mi więzy na rękach.Jakieś drzwi zamknęły się za mną.Stałem tak dłuższy czas, zanim zdecydowałem się zdjąć z głowy worek.Urwał, żeby zwilżyć sobie gardło.Kiedy już zaczął, postanowił skończyć.Jako dobrze wychowany piwosz, szedłem z nim łyk w łyk, choć nie pracowałem gardłem aż tak ciężko.- Farma, mówisz? Skąd się o tym dowiedziałeś?- Dojdę do tego.W każdym razie zdjąłem z głowy worek.Byłem w pomieszczeniu dwanaście na dwanaście stóp, nie sprzątanym od wieków.Było tam kilka koców.wszystkie stare i brudne i śmierdzące.nigdy nie opróżniany nocnik, rozchwiane krzesło i mały stolik ze złamaną nogą.Miał zamknięte oczy.Wyobrażał to sobie.- Na stole stały naczynia z gliny: dzbanek i miska, z zardzewiałym metalowym czerpakiem do picia.Dzbanek był pęknięty i woda przeciekała do miski.Wypiłem od razu z kwartę.Potem podszedłem do okna i wyjrzałem na zewnątrz.Próbowałem wziąć się w garść.Byłem śmiertelnie przerażony.Nie wiedziałem, co się dzieje
[ Pobierz całość w formacie PDF ]