[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chciała wiedzieć, czy ją kocham, dlaczego nie i w ogóle o czym myślę.Kochałem ją czasem, ale na sposób, który trudno wyjaśnić.A jeśli chodzi o to, o czym myślałem, to przez większość czasu spędzanego razem z nią moje myśli gdzieś się rozbiegały.Nie mogłem sobie jakoś poradzić z tymi jej pytaniami.Wygodnie było pozwolić, żeby cała zażyłość przerodziła się w zwyczajną przyjaźń.Nadal miło było spotykać ją w stołówce.Ciągle była kapitalną dziewczyną.W czasie piętnastu czy dwudziestu minut, podczas których jadłem lunch, sytuacja na NW zmieniła się nie do poznania.Czekało ośmiu ludzi i kilka nowych kart w koszyczku.Nie było supernagłego wypadku, bo w takim razie pielęgniarki by mnie wezwały.Po prostu normalka.Jednym z nowych był stały bywalec, przychodzący po zastrzyk ksylokainy, żeby zmniejszyć rzekome bóle w krzyżu.Jego wizyty były tak regularne, że pielęgniarki zawsze wiedziały, na kiedy przygotować strzykawkę.Nazywaliśmy go Kid Ksylokaina.Doskonale czuł się w gabinecie, brylował, mówiąc, gdzie i jak wkłuć igłę oraz ile wstrzyknąć.Czułem się ofiarą tego rytuału, ale i tak robiłem, co chciał.Odetchnął z ulgą i wyszedł.Przechodząc do pokoju B, natknąłem się znów na mojego pijaniutkiego Morrisa, który w końcu wrócił z prześwietlenia.Klapnął na stół do badania i został doń przywiązany szerokim pasem.Trzymał ogromną szarą kopertę z prawie ciepłymi zdjęciami.- Zawsze mam pieprzone szczęście trafić na stażystę.Nie wiem, po co tu przychodzę - powitał mnie w taki sposób.Po lunchu byłem nastawiony łagodnie i mogłem zignorować taką paplaninę.Wyjąłem zdjęcia z koperty i obejrzałem pod światło.Nie oczekiwałem żadnych rewelacji, chyba że w okolicach górnej części lewego ramienia, która była paskudnie posiniaczona.Wcześniej, gdy podniosłem i obróciłem jego ramię, Morris obrzucił mnie stekiem wyzwisk.Coś tam mogło być nie w porządku.Obejrzałem dokładnie wszystkie zdjęcia - lewe kolano, prawe kolano, miednica, prawy nadgarstek, lewy łokieć, lewa stopa i tak dalej - nic szczególnego.Nic, tylko kazać siostrze odesłać Morrisa na radiologię.- Doktorze Peters, chyba pana tam lubią - powiedziała.- Cały ranek terroryzował radiologię i zużył dwie paczki filmu.- Nic dziwnego - odrzekłem, biorąc kupę nowych kart i wychodząc do pokoju C.Dzieciaki, które przyszły po południu, nie różniły się od tych z rana.Większości dokuczał katar albo biegunka.Jedno miało bardzo wysoką gorączkę, ponad czterdzieści stopni, a drugie rozcięty policzek wymagający szycia.Zszywanie ran u dzieci jest bardzo trudne.Ich strach przed szpitalem, krwawienie i ból wcale nie mijają pod wpływem gadania, które ma je uspokoić.Najgorsze jest przykrycie prześcieradłem z dziurą.Po zastrzyku ksylokainy niewiele już czują, najwyżej lekkie pociąganie nitki chirurgicznej, ale nadal wydzierają się z nienawiści do szpitala.Nienawidzą tego miejsca - jak ja.Trzydziestodwuletni mężczyzna w innej sali wymienił cały katalog dolegliwości, poczynając od zaschniętego gardła, a kończąc na stopach.Chciał się dostać do szpitala, ale gdy się zorientował, że nie wywarł na mnie wielkiego wrażenia, okazało się, że ma bóle z prawej strony klatki piersiowej.Żeby go sprawdzić, powiedziałem, że szpital jest już przepełniony, a on zaczął krzyczeć, że gdy się potrzebuje łóżka, to nigdy nie ma miejsca.Popołudnie minęło w szybkim tempie.Przyjąłem dotąd około sześćdziesięciu pacjentów, którzy w miarę równomiernie wypełniali cały dzień i nie dali mi zbyt w kość.Zbliżała się jednak sobotnia noc, czas poważnych kłopotów.Dwóch starszych facetów, astmatyków, weszło razem i pielęgniarki rozdzieliły ich, by zaprowadzić do sal, gdzie były aparaty oddechowe.Ten w sali C sapał, jego koścista klatka prawie wcale się nie poruszała.Przy pełnym wdechu siedział wyprostowany z dłońmi na kolanach.Zapytałem go, czy pali.Odpowiedział, że nie pali od lat.Wsadziłem powoli rękę do jego kieszeni i wyjąłem stamtąd paczkę cameli.Jego wzrok podążał za moją ręką do czasu, gdy zobaczył papierosy.Gdy spojrzał na mnie, roześmiałem się, bo wyraz jego twarzy był przekomiczny, ale bardzo ciepły i ludzki zarazem.To tak jakby przyłapać małego chłopca, który coś spsocił.Cały urok tego oddziału polegał na bogactwie różnorodności i szaleństwa ludzkich cech.Przychodzili starzy znajomi.Kolejny pijak, dobrze nam znany, wszedł i od razu rzucił gromy na fotel na biegunach, który był przyczyną wrzodu na nodze.Widziałem ten sam wrzód parę tygodni wcześniej, gdy ten gość był pacjentem na oddziale - niezły gagatek.Mimo ostrego regulaminu i środków bezpieczeństwa ciągle udawało mu się zalewać robaka.Do jego szybszego zwolnienia przyczynił się ordynator, który znalazł go za magazynkiem krwi, gdzie tamten wraz z jakąś pacjentką biesiadowali przy dwóch butelkachOld Crow.Tym razem zabandażowałem mu ranę i kazałem przyjść do przychodni w poniedziałek.Między pijakami i wrzeszczącymi dzieciakami przyjeżdżała karetka.Bez sygnału i świateł, więc nie było to nic nagłego.Po wyjęciu noszy zobaczyłem szczupłą kobietę około pięćdziesiątki, ubraną w brudne, złachmanione ciuchy.Poszedłem za jedną z pielęgniarek, która powiedziała, że nie może wydobyć z pacjentki ani słowa.Ja też byłem bezsilny.Kobieta ciężko oddychała i gapiła się w sufit.Miała niewielkie rozcięcie na głowie, z przodu, powyżej linii włosów.Nie trzeba było nawet zakładać szwów.Wyglądała na przytomną, ale zupełnie się nie ruszała.Zacząłem badanie neurologiczne.Sprawdziłem źrenice, a później odruchy.Żadnych złych oznak.Gdy chciałem sprawdzić objaw Babińskiego poprzez delikatne podrażnienie podeszwowej części stopy, praktycznie podskoczyła aż pod sufit, krzycząc, że nic jej się nie stało w nogę, ale w głowę i dlaczego drażnię jej stopę.W końcu wezwaliśmy policję i kogoś z administracji.Wyciągnęli ją z pokoju krzyczącą, że nic jej nie jest.W pokoju F był starszy pan, któremu skończyły się środki wspomagające odwadnianie, przez co spuchły mu nogi.Okazało się, że był to jeden z gawędziarzy, którzy nieprzerwanie mówią, co prawda sensownie, ale właściwie nie przekazują żadnej treści.Gdy próbowałem go zbadać, zasypał mnie potokiem słów.Mówił o swoich nadzwyczajnych zdolnościach percepcyjnych i o wielokrotnym ich wykorzystaniu do pozaziemskiego komunikowania się ze zmarłą przed wielu laty żoną.Mimo woli zacząłem go słuchać, gdy opisywał, jak wziął butelkę wody i przedestylował ją, tworząc własny model wszechświata.Myślał, że Ziemia jest małą cząstką ogromnego obiektu z innej rzeczywistości i z innego wymiaru.Trochę mnie to oszołomiło, ale dałem mu tabletki, powiedziałem, żeby nie stał przez jakiś czas, i wziąłem kolejną kartę.Trzeba było wysłuchiwać tych pacjentów pomimo pomieszanych zmysłów i banalności ich słów.Możliwość wygadania się nieraz bywała dla nich bardzo ważna.Kiedyś, w klinice uniwersyteckiej, na oddział NW przyszedł gość, który żalił się, że musiał zjeść popękane szklanki bez porcji chleba.Lekarz i stażysta zaczęli odprowadzać go do drzwi, mówiąc, żeby wrócił rano, gdy będzie ktoś na psychiatrii
[ Pobierz całość w formacie PDF ]