[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Stworzenie bowiem nie było darem od kogokolwiek.Przypomniało mi, co zamierzam zrobić i dlaczego.Dzięki niemu po raz kolejny uświadomiłem sobie, jak mało przejmuję się podejmowanym ryzykiem.Stałem obok psa i głaskałem go, a czas mijał.Ogród był mały.Śnieg ponownie padał, tworząc coraz głębszą warstwę na gruncie wokół nas.Zimny ból pulsujący w mojej skórze narastał.Drzewa świeciły nagością i czernią.Oczywiście nie mogłem zobaczyć ani trawy, ani kwiatów, jeśli nawet jakieś tam rosły.Jednak kilka ogrodowych statuł z szarego betonu i ostre, rozłożyste krzewy z grubymi gałęziami pokrytymi śniegiem wyznaczały jasny, prostokątny wzór całości.Musiałem spędzić z psem jakieś trzy minuty, zanim zauważyłem srebny krążek zwisający z obroży zwierzęcia.Uniosłem błyszczący przedmiot do światła.Mojo.Ach, znałem to słowo.Mojo.To miało coś wspólnego z voodoo i rzucaniem uroków.Mojo to dobre, ochraniające zaklęcie.Zaakceptowałem imię psa.Było wspaniałe.Kiedy zawołałem na niego „Mojo", stał się podniecony i znowu lekko uderzył mnie swą potężną łapą.— Mojo, tak? — powiedziałem ponownie.— Bardzo piękne imię.— Pocałowałem go i poczułem wilgotny czubek czarnego nosa.Na krążku zostało napisane coś jeszcze.Adres tego domu.Nagle pies zesztywniał i zwiększył czujność.Wolno i z wdziękiem zmienił siad na pozycję alarmową.Nadchodził James.Słyszałem odgłos klucza przekręcanego w zamku frontowych drzwi.Poczułem, że nagle uświadomił sobie moją obecność w pobliżu.Pies wydał głęboki, ognisty skowyt i wolno zbliżył się do tylnych drzwi budynku.Mych uszu dobiegł dźwięk skrzypiących desek uginających się pod stopami Raglana.Mojo tym razem zaszczekał gniewnie.James otworzył drzwi i wbił we mnie rozpalone, szaleńcze oczy, uśmiechnął się, a następnie rzucił w owczarka czymś ciężkim.Zwierzę jednak uchyliło się sprawnie i bez trudu, unikając ciosu.— Cieszę się, że cię widzę, chociaż przyjechałeś za wcześnie — stwierdził.Nie odpowiedziałem.Pies znów zaczął warczeć złowieszczo.James z wielkim zdenerwowaniem przeniósł uwagę na zwierze.— Pozbądź się go! — krzyknął, pałając furią.— Zabij!— Mówisz do mnie? — zapytałem chłodno.Położyłem rękę na łbie owczarka i szeptem wydałem polecenie, żeby siedział spokojnie.Zrobił parę kroków do tyłu, ocierając ciężkie ciało o mój płaszcz i usiadł obok z pełną gracją.James był spięty i trząsł się, gdy to wszystko obserwował.Nagle postawił kołnierz osłaniając się przed wiatrem i założył ramię na ramię.Śnieg padał na całą jego sylwetkę jak biały proszek przylepiający się do brwi i włosów.— On należy do tego miejsca, prawda? — zapytałem ozięble.— Do domu, który ukradłeś?Zmierzył mnie wzrokiem pełnym jawnej nienawiści, a potem na twarzy mężczyzny pojawił się jeden z tych paskudnych, diabelskich uśmieszków.Naprawdę wolałbym, żeby wrócił do zachowania angielskiego dżentelmena.Było mi dużo łatwiej, kiedy przybierał eleganckie maniery.Przyszło mi na myśl, że jest to absolutną podstawą do robienia z nim interesów.Zastanawiałem się, czy Saul uznał Wiedźmę Endoru za równie beznadziejną.Ale to ciało! Ach, ciało, jakież cudowne.Nawet w swoim oburzeniu nie mógł całkowicie zeszpecić piękna zewnętrznej powłoki.— Cóż, wychodzi na to, że psa też ukradłeś — skonstatowałem.— Pozbędę się go — szepnął, zerknąwszy na zwierza z pełną wściekłości pogardą.— A ty, czy podjąłeś już ostateczną decyzję? Nie dam ci wieczności na zastanowienie się.Nie udzieliłeś konkretnej odpowiedzi.Chcę ją usłyszeć teraz.— Idź do swojego banku jutro rano — rzekłem.— Zobaczymy się po zmroku.Ach, i jeszcze jeden warunek.— O co chodzi? — zapytał przez zaciśnięte zęby.— Nakarm Mojo.Daj mu trochę mięsa.Powiedziawszy to, oddaliłem się tak zwiewnie, że nawet tego nie widział.Kiedy zerknąłem za siebie, widziałem pięknego owczarka spoglądającego na mnie przez śnieżną ciemność.Uśmiechnąłem się na myśl, że pies wychwycił mój szybki ruch.Ostatnim dźwiękiem, jaki usłyszałem, były słowa przeklinającego Jamesa, gdy zatrzaskiwał za sobą drzwi.Godzinę później leżałem w ciemności i czekałem, aż wzejdzie słońce.Znów rozmyślałem o młodości we Francji, o psach czuwających obok mnie, o wyjeździe na to ostatnie polowanie z dwoma dogami u boku, brnącymi wolno przez głębokie śniegi.I ten wampir zerkający na mnie z paryskiego mroku, nawołujący „Zabójca wilków" z taką czcią, z takim szalonym namaszczeniem! Po chwili już zatopił kły w moim karku.Mojo — omen.Tak, dosięgamy szalejącego chaosu, wyszarpujemy jakąś błyszczącą rzecz, przywiązujemy się do niej i mówimy sobie, że ma znaczenie, a świat jest dobry, my nie jesteśmy źli i wszyscy w końcu wrócimy do domu.Jutro w nocy, pomyślałem.Jeśli ten drań kłamie, to otworzę jego pierś i wyrwę bijące serce, a potem nakarmię nim tę wielką, piękną bestię.Cokolwiek się stanie, zatrzymam psa.I tak zrobiłem.Jednak zanim ta historia posunie się dalej, pozwólcie powiedzieć mi coś jeszcze o tym owczarku, chociaż nie dokona on w mojej książce żadnego heroicznego czynu.Nie uratuje tonącego dziecka ani nie wbiegnie do płonącego budynku, by zerwać na nogi mieszkańców z głębokiego snu.Nie został opętany przez żadnego złego ducha, nie jest psem-wampirem.Występuje w narracji po prostu dlatego, że znalazłem go w śniegu za domem w Georgetown i natychmiast pokochałem.On zaś od pierwszego momentu polubił mnie.To wszystko było zbyt piękne dla ślepych i bezlitosnych praw, w jakie wierzę — praw natury, jak mawiają ludzie; reguł panujących w Dzikim Ogrodzie, jak to sam ochrzciłem.Mojo kochał moją siłę, a ja jego piękno.I nic innego nie miało znaczenia.ROZDZIAŁ 10Chcę szczegółów odnośnie do tego, jak wypchnąłeś go z ciała i zdołałeś wprowadzić w swoje — oznajmiłem.W końcu nadeszła środa.Nie minęło jeszcze pół godziny od zachodu słońca.Przestraszyłem Jamesa nagłym pojawieniem się na stopniach tylnego wejścia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]