[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nadeszła pora kolacji i wtedy oddał swoją porcję Ewartowi.- Masz malarię? - spytał uszczęśliwiony Ewart, naje­dzony do syta dzięki dodatkowej porcji.- Nie.- Może coś ci przynieść?- Odczep się i daj mi spokój! - krzyknął Marlowe i odwrócił się do niego plecami.W jakiś czas potem wstał i wyszedł z baraku żałując, że zgodził się zagrać w brydża z Makiem, Larkinem i księdzem Donovanem.Wyrzucał sobie z goryczą, że jest głupi i że powinien dalej leżeć, aż nadejdzie pora, żeby przekraść się do dżungli po pienią­dze.Ale zdawał sobie sprawę, że nie wytrzymałby leżenia na pryczy godzinami i czekania, aż będzie mógł bezpie­cznie wyruszyć.Lepiej było czymś się zająć.- Cześć, kolego! - przywitał go Larkin uśmiechając się.Ale Marlowe nie odwzajemnił mu się uśmiechem.Usiadł bez słowa w progu, z ponurą miną.Mac zerknął na Larkina, a ten wzruszył lekko ramionami.- Wiadomości są z dnia na dzień coraz lepsze, nie sądzisz, Peter? - zagadnął Mac, siląc się na dobry hu­mor.- Jeszcze trochę i stąd wyjdziemy.- Święta racja! - rzekł Larkin.- Nadzieja matką głupich.Nigdy nie wyjdziemy z Changi - odparł Marlowe.Nie chciał być opryskliwy, ale nie mógł się pohamować.Wiedział, że uraził Maca i Larkina, ale nie zrobił nic, żeby to załagodzić.Prześladowała go obsesyjna myśl o kikucie.Po kręgosłupie rozlał mu się nieprzyjemny chłód, który przeniknął do jąder.Czy Król rzeczywiście może coś zaradzić? W jaki sposób? Bądź realistą, ostrzegł się w duchu.Gdyby to chodziło o rękę Króla, co mógłbyś dla niego zrobić, choćbyś był nie wiem jak oddanym przyja­cielem? Nic.Wątpliwe, żeby zdążył coś załatwić na czas.Nic nie załatwi.Lepiej spójrz prawdzie w oczy, Peter.Albo amputacja, albo śmierć.Proste.A jeśli tak się sprawy mają, to przecież nie możesz umrzeć.Przynajmniej jeszcze nie teraz.Skoro już się urodziłeś, to masz obowiązek żyć.Tak, musisz być realistą.Król nic tu nie zdziała, nic.Nie powinieneś był go stawiać w takiej sytua­cji.W końcu to twoje zmartwienie, nie jego.Musisz przy­nieść pieniądze, zwrócić mu je, a potem pójść do szpitala, położyć się na stole i dać im uciąć rękę.Tak więc Marlowe, Mac i Larkin siedzieli w milczeniu, a wokół cuchnęła noc.Kiedy przyłączył się do nich ksiądz Donovan, zmusili go do zjedzenia porcyjki ryżu z blachangiem.Kazali mu ją zjeść od razu, przy nich, bo gdyby tego nie zrobili, ksiądz oddałby komuś jedzenie, tak jak to robił z większością przydziałowej żywności.- Jesteście dla mnie bardzo dobrzy - rzekł Donovan.- Gdybyście jeszcze wszyscy trzej zrozumieli, że kroczycie złą drogą, i weszli na ścieżkę wiary, byłby to dla mnie naprawdę udany wieczór - dodał z iskierką wesołości w oczach.Mac i Larkin roześmieli się razem z nim.Marlowe nawet się nie uśmiechnął.- Co ci jest, Peter? - spytał z rozdrażnieniem Larkin.- Cały czas zachowujesz się, jakby cię coś ugryzło.- Nie szkodzi, każdy może być czasem trochę nie w humorze - powiedział szybko Donovan, przerywając nieprzyjemną ciszę.- Przyznacie, że wiadomości mamy dobre, prawda?Jednemu Marlowe’owi nie udzieliła się przyjacielska atmosfera wypełniająca pokoik.Czuł, że jego obecność przytłacza pozostałych, ale nie mógł na to nic poradzić.Nic.Przystąpiono do gry i ksiądz Donovan rozpoczął licy­tację zgłaszając dwa piki.- Pas - powiedział gderliwie Mac.- Trzy kara - zalicytował Marlowe i natychmiast tego pożałował, gdyż głupio się pomylił, zgłaszając kara za­miast kierów.- Pas - odezwał się z rozdrażnieniem Larkin.Żałował, że w ogóle zaproponował grę.Nie sprawiała mu ona żadnej przyjemności.Najmniejszej.- Trzy piki - powiedział Donovan.- Pas.- Pas - rzekł Marlowe, ściągając tym na siebie zasko­czone spojrzenia pozostałych.Ksiądz Donovan uśmiechnął się.- Powinieneś mieć więcej wiary.- powiedział.- Dość już mam wiary - odburknął Marlowe, a jego słowa zabrzmiały niespodziewanie zaczepnie i gniewnie.- Przepraszam, Pete, ja tylko.- Słuchaj no, Peter - wtrącił ostro Larkin.- To, że jesteś akurat w złym humorze [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • necian.htw.pl