[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Briant!.Briant! – zawołał Doniphan.I wszyscy rzucili się w tym kierunku, gdzie zniknął Phann.Evans nie zdołał ich zazatrzymać.Szli od drzewa do drzewa, zapuszczając się coraz dalej.– Uwaga, bosmanie! Uwaga! – krzyknął nagle Cross padając plackiem na ziemię.Evans uchylił instynktownie głowę w momencie, gdy kula przeleciała o kilka cali nad nim.Prostując się ujrzał, jak jeden z kamratów Walstona pomyka przez las.Był to właśnie Rock, który uciekł im wczoraj.– W twoje ręce, Rock! – krzyknął Bosman.Dał ognia i Rock zniknął, jakby ziemia rozstąpiła się pod nim.– Czy i tym razem chybiłem? – zmartwił się Evans.– Do stu diabłów! A to nieszczęście!Wszystko trwało zaledwie parę sekund.Zaraz też rozległo się ponownie szczekanie psa.– Trzymaj się, Briant!.Trzymaj się! – wykrzyknął Doniphan.Evans i chłopcy popędzili w stronę, skąd dochodziło ujadanie, i o dwadzieścia kroków dalej dostrzegli Brianta zmagającego się z Cope’em.Nędznik obalił chłopca na ziemię i dźgnąłby go nożem, gdyby nie Doniphan, który nadbiegł w porę, by odbić cios.Rzucił się na Cope’a nie zdążywszy nawet dobyć rewolweru.Jego to właśnie ugodził nóż bandyty w samą pierś.Padł bez jednego okrzyku.Nagle Cope zauważył, że Evans, Garnett i Webb chcą mu odciąć drogę, i pognał na północ.Strzały posypały się za nim, zniknął jednak i Phann wrócił nie dogoniwszy go.Tymczasem Briant zerwał się szybko i nachylił się nad Doniphanem.Podtrzymywał mu głowę, próbował przywrócić go do życia.Evans i reszta chłopców nabili broń i podeszli do nich.Doniphan został ugodzony w pierś, i to chyba śmiertelnie.Oczy miał zamknięte, twarz białą jak płótno, nie poruszał się, nie słyszał nawet słów Brianta.Evans pochylił się nad chłopcem, odpiął mu kurtkę, rozerwali skrwawioną koszulę.Wąska, trójkątna rana krwawiła na wysokości trzeciego żebra, po lewej stronie.Czy nóż dosięgnął serca? Nie, bo Doniphan oddychał jeszcze.Należało się jednak obawiać, że płuco jest naruszone, gdyż ranny oddychał bardzo słabo.– Zanieśmy go do groty – powiedział Gordon.– Jedynie tam będziemy mogli mu pomóc.– Musimy go ocalić! – wykrzyknął Briant.– Ach, Doniphan! Dla mnie naraził życie!.Evans zgodził się, by przetransportować chłopca do groty, tym bardziej że nastało jakby chwilowe zawieszenie broni.Prawdopodobnie Walston, spostrzegłszy, że sprawa przybiera niepomyślny obrót, zaszył się w głębi lasu.Jednakże Evans niepokoił się nadal mocno.Nie dostrzegł jak dotąd ani samego Walstona, ani też Brandta i Booka – najgroźniejszych łotrów z całej bandy.Stan rannego był taki, że nie mogli go narażać na najmniejsze wstrząsy.Toteż Baxter i Service sporządzili naprędce nosze z gałęzi, na których ułożyli wciąż nieprzytomnego kolegę.Czterech chłopcowi poniosło ostrożnie nosze, a reszta postępowała obok z nabitymi strzelbami i rewolwerami w ręku.Pochód skierował się ku ścianie Wzgórza Aucklandzkiego.Lepiej było iść tędy niż brzegiem jeziora.Podążając wzdłuż urwiska, wystarczało dawać baczenie tylko na to, co dzieje się na lewo i w tyle.Niekiedy Doniphan jęczał tak boleśnie, że Gordon zatrzymywał nosze, aby posłuchać oddechu kolegi, i dopiero po chwili ruszano dalej.Chłopcy przebyli w ten sposób trzy czwarte drogi.Pozostało już tylko osiemset lub dziewięćset kroków do groty; zasłaniał ją jeszcze występ skalny.Raptem od strony Rzeki Zelandzkiej rozległy się krzyki.Phann pognał tam co sił w nogach.To Walston i dwaj jego kamraci zaatakowali Grotę Francuską.Gdy Rock, Cope i Pike toczyli w lesie bój z oddziałkiem Evansa, Walston, Brandt i Book wdrapali się na Wzgórze Aucklandzkie i podążyli łożyskiem wyschłego Strumienia Grobli.Przebiegli szybko płaskowyż i ześliznęli się z urwiska po ścianie wąwozu wychodzącego na nadbrzeżną łączkę, nie opodal wejścia do kuchni.Zdołali wyważyć nie zabarykadowane drzwi i opanowali grotę.Bosman zdecydował się szybko: Cross, Webb i Garnett będą pilnować Doniphana, którego nie sposób zostawić samego, a Gordon, Briant, Service, Wilcox i on sam pobiegną najkrótszą drogą do groty.W kilka minut później, kiedy mogli już objąć spojrzeniem boisko, pojawił się ich oczom widok zdolny odjąć wszelką nadzieję.Walston wychodził właśnie z groty, trzymając za rękę malca, którego wlókł nad rzekę.Malcem tym był Kubuś.Daremnie Kate, rzuciwszy się na Walstona, usiłowała wydrzeć mu jeńca.Po chwili ukazał się towarzysz Walstona, Brandt, który ciągnął w tym samym kierunku Costara.Baxter rzucił się na Brandta, ale odepchnięty gwałtownie, runął na ziemię.Dole’a, Jenkinsa, Iversona i Moka nie było nigdzie widać.Może zginęli we wnętrzu groty.Tymczasem Walston i Brandt zmierzali szybko ku rzece.Czyżby chcieli przebyć ją wpław? Nie, gdyż Book czekał tam na nich obok czółna, które wyciągnęli z kuchni.Nikt by ich nie doścignął, gdyby udało im się przedostać na lewy brzeg.Dotarliby do swojego obozowiska w Porcie Niedźwiedziej Skały, mając w swojej mocy, jako zakładników, Kubusia i Costara.Toteż Evans, Briant, Gordon, Cross i Wilcox pędzili co tchu łudząc się, że dotrą do boiska, nim Walston, Book i Brandt schronią się na drugim brzegu rzeki.Strzelać do nich z tej odległości byłoby szaleństwem, gdyż mogliby zranić Kubusia lub Costara.Ale Phann był już na miejscu.Skoczywszy na Brandta, chwycił go za gardło.Łotr musiał puścić Costara, który krępował mu ruchy w walce z psem, Walston tymczasem ciągnął Kubusia co sił do czółna.Nagle z hallu wybiegł jakiś mężczyzna.Był to Forbes.Czy przyłączy się do zbrodniarzy? Walston był tego pewien.– Do mnie, Forbes! Chodź! Chodź tutaj! – zawołał.Evans przystanął i już miał wypalić, kiedy nagle ujrzał, że Forbes rzuca się na Walstona.Walston, zdumiony tym niespodzianym atakiem, puścił Kubusia i odwróciwszy się do Forbesa ugodził go kordelasem.Forbes padł u jego stóp.Stało się to tak szybko, że Evans, Briant, Gordon, Service i Wilcox znajdowali się jeszcze o jakie sto kroków od boiska.Walston chciał chwycić znów Kubusia, aby pociągnąć go w stronę czółna; czekał tam na niego Book i Brandt, który zdołał uwolnić się już od psa.Ale herszt nie zdążył wykonać swego zamiaru.Kubuśj który był uzbrojony w rewolwer, wypalił mu prosto w pierś.Walston, ciężko ranny, poczołgał się z trudem ku towarzyszom, którzy wciągnęli go do czółna; jolka, odepchnięta gwałtownie, odbiła od brzegu.W tejże chwili rozległ się silny huk.Grad kartaczy smagnął rzekę!To chłopiec okrętowy wypalił z działka przez okienko kuchni.Oprócz dwóch nędzników, którzy zaszyli się w gęstwinie Lasu Wilczych Dołów, na Wyspie Chairmana nie było już ani jednego ze zbrodniarzy z „Severna”; ciała ich uniosła ku morzu Rzeka Zelandzka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]