[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Jest pan pewny, że nie pomylił mnie pan z jakąś gwiazdą filmową? Och, nie! Jest pan przecież doktorem Hubertem Twitchellem, wielkimfizykiem?Znowu zadrgał mu kącik ust. Powiedzmy raczej, że jestem fizykiem.Albo że staram się nim być.Chwilę rozmawialiśmy, a ja starałem się podtrzymać rozmowę.Gdy skończyłsandwicza, powiedziałem, że byłby to dla mnie wielki zaszczyt, gdybym mógł gozaprosić na drinka.Pokręcił przecząco głową. Nie piję prawie wcale, a przed zmrokiem nigdy.Ale dziękuję, miło mibyło pana poznać.Jeśli będzie pan kiedyś na uniwersytecie, proszę wstąpić dolaboratorium.Przyrzekłem, że to zrobię.W czasie drugiego pobytu w roku 1970 nie popełniłem już większych gaf.W końcu znałem go od dawna, a większość ludzi, z którymi spotkania mogłemsię obawiać, przebywała w Kalifornii.Postanowiłem, że gdy ujrzę kogoś znajo-mego, udam, że go nie poznaję, i jak najszybciej się oddalę  nie chciałem jużryzykować.Ale drobiazgi również mogą sprawiać kłopoty.Jak na przykład wtedy, gdyz trudem zaciągałem zamek błyskawiczny, bo przyzwyczaiłem się do wygodniej-136 szych i o wiele bardziej bezpiecznych zamknięć lepexu.Po trzech miesiącachnauczyłem się traktować lepex jako coś oczywistego.Teraz bardzo mi brakowałowielu takich właśnie drobiazgów.Na przykład golenie  musiałem znowu za-cząć się g o 1 i ć! Raz się nawet przeziębiłem.Ten koszmarny upiór z przeszłościdopadł mnie, bo zapomniałem, że ubranie może przemoknąć na deszczu.Chciał-bym, żeby ci wspaniali esteci, którzy wybrzydzają na postęp i ględzą o wspa-niałościach przeszłości, znalezli się tu razem ze mną.Talerze, na których stygłypotrawy, koszule, które trzeba było prasować, lustra w łazience zachodzące parąwłaśnie wtedy, kiedy chcesz się w nich przejrzeć, cieknące nosy, brudy pod sto-pami i brudy w płucach.Przyzwyczaiłem się w roku 2000 do lepszych warunkówżycia i w roku 1970 czekało mnie wiele drobnych frustracji, dopóki znowu się wewszystkim nie połapałem.Ale pies w końcu przyzwyczaja się do swoich pcheł i ja przyzwyczaiłem sięrównież.Denver roku 1970 było osobliwym miejscem o delikatnym, staroświec-kim kolorycie i bardzo się do niego przywiązałem.W niczym nie przypominałougładzonego labiryntu Nowego Planu, jakim było (albo będzie), kiedy przyjecha-łem (albo przyjadę) tu z Yumy.Wciąż jeszcze mieszkały tu niespełna dwa mi-liony ludzi, wciąż jeszcze kursowały autobusy i inne pojazdy na wciąż jeszczetych samych ulicach.Nie miałem najmniejszego kłopotu z odnalezieniem ColfaxAvenue.Denver przyzwyczajało się do faktu, że jest siedzibą rządu, i czuło się w tejnowej roli dość niezręcznie, jak chłopiec w swym pierwszym garniturze.W du-chu ciągle tęskniło za butami na wysokich obcasach i westernową wymową, choćjednocześnie doskonale wiedziało, że musi zmienić swe oblicze, stać się mię-dzynarodową metropolią z ambasadami, szpiegami i restauracjami dla smakoszy.Miasto rozbudowywało się we wszystkich kierunkach, aby pomieścić urzędni-ków, biznesmenów, ludzi z kontaktami, sekretarki-maszynistki i lokajów.Budyn-ki wznoszono tak szybko, że za każdym razem istniało niebezpieczeństwo, iż wewnętrzu któregoś zamurują, na przykład, krowę.Mimo że miasto sięgnęło jedynieparę mil za Aurorę na wschodzie, do Henderson na północy i Littleton na południu wciąż było jeszcze dużo nie zabudowanych terenów.Oczywiście, na zachodziemiasto dotarło do gór, i federalne instytucje wgryzały się tunelami w ich zbocza.Lubiłem Denver w latach jego federalnego rozwoju.Ale straszliwie pragnąłemwrócić do moich czasów, do dwudziestego pierwszego wieku.Problem zawsze tkwił w drobiazgach.Wstawiłem sobie nowe zęby, gdy tylkozatrudniono mnie w Hired Girl  było mnie na to stać.Nie spodziewałem się, żekiedykolwiek będę miał do czynienia z technikiem dentystycznym.Ale w 1970roku nie miałem pastylek zapobiegających próchnicy i zrobiła mi się w zębie dziu-ra  bolesna, bo w przeciwnym razie nie zwróciłbym na nią uwagi.Poszedłemwięc do dentysty.Słowo daję, zupełnie nie pomyślałem o tym, że zdębieje, kiedyzajrzy do moich ust.Zamrugał, poruszał lusterkiem i powiedział:  Rany Julek!137 Kto był pańskim dentystą? O ho hahu hohi?Wyjął ręce z moich ust. Kto to zrobił? I jak? Co? Chodzi panu o moje zęby? O, to eksperymentalny zabieg, który prze-prowadzono mi w.Indiach. Jak tego dokonali? Skąd mogę wiedzieć? Hmmm.Niech pan chwilę poczeka.Muszę zrobić kilka zdjęć.Zaczął krzątać się wokół aparatury rentgenowskiej. O nie  zaprotestowałem. Niech pan mi tylko wyleczy i załata czymśbolący ząb trzonowy, i wypuści mnie stąd. Ale. Przepraszam, doktorze, ale bardzo mi się spieszy.Zrobił więc, o co go prosiłem, przerywając jedynie od czasu do czasu, abyobejrzeć moje zęby.Zapłaciłem gotówką i nie zostawiłem nazwiska.Myślę, żepowinienem był mu pozwolić zrobić zdjęcia, ale maskowanie stało się moim od-ruchem.Nic by nie zaszkodziło, gdyby je sfotografował.Ani też nie pomogło.Prześwietlenie bowiem nie wykazałoby sposobu dokonania regeneracji, a ja bymmu nie powiedział.Jeżeli chodzi o załatwianie spraw, to nie ma jak przeszłość.Podczas gdy ja sam pociłem się szesnaście godzin na dobę nad  KreślarzemRalphem i  Proteuszem Pitem , wynajęci anonimowo za pośrednictwem prawni-czej agencji Johna prywatni detektywi szperali w przeszłości Belle.Dałem im jejadres, numery rejestracyjne i model samochodu (z kierownicy idealnie zdejmujesię odciski palców), i stwierdziłem, że być może miała już kilku mężów i kon-takty z policją.Zasięg poszukiwań musiałem znacznie ograniczyć ze względu naszczupłość kiesy.Kiedy po dziesięciu dniach nie dostałem od nich żadnego sprawozdania, spi-sałem pieniądze na straty.Jednak kilka dni pózniej do kancelarii Johna nadeszłagruba koperta.Belle rzeczywiście miała bogatą przeszłość [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • necian.htw.pl