[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Peter zerknął na zegarek - prawie wpół do trzeciej.I pomyśleć, że przed niespełna godziną jego największym zmartwieniem było, gdzie się tej nocy prześpią, a jedyną troską to, że nie ma już gumy do żucia.Gliniarz pochylił się i otworzył lewe tylne drzwiczki radiowozu.- Proszę wysiąść z samochodu - powiedział uprzejmie.Wysiedli, Peter pierwszy.Stali na parkingu w gorących pro­mieniach słońca, niepewnie przyglądając się gigantowi w mun­durze, przecinającym pierś pasie i szerokoskrzydłym kapeluszu.- Przejdziemy teraz do frontowego wejścia do budynku Urzę­du Miejskiego - oznajmił im wielkolud.- Chodnikiem na lewo.Oboje wyglądacie mi na Żydów.Macie te charakterystyczne wielkie nosy.- Panie władzo.- spróbowała Mary.- Nie.Ruszajcie i na chodniku skręćcie w lewo.Nie naduży­wajcie mojej cierpliwości.Ruszyli.Szli po świeżo wyasfaltowanym parkingu, mając wra­żenie, że ich kroki rozlegają się bardzo głośnym echem.Peter nie mógł przestać myśleć o misiu siedzącym na desce rozdzielczej.O jego kołyszącym się łebku, jego malowanych ślepkach.Kto dał go temu człowiekowi? Ulubiona siostrzenica? Córka? Przyjacielski Policjant nie nosił obrączki, co łatwo było dostrzec, kiedy stukał palcami w kierownicę, ale nie oznaczało to przecież, że nigdy nie był żonaty.Fakt, że żona tego szczególnego mężczyzny mogła w którymś momencie zapragnąć rozwodu, nie wydał się Peterowi dziwny.O, nie.Gdzieś z góry dobiegał ich monotonny zgrzyt.Peter spojrzał wzdłuż ulicy.Nad barem “Bud’s Suds” kręcił się kurek przedsta­wiający gnoma, który trzymał pod pachą dzban złota i uśmiechał się wszystkowiedzącym uśmiechem.To on zgrzytał tak przeraźli­wie.- W lewo, ośle - burknął gliniarz głosem nie tyle gniewnym, co zrezygnowanym.- Nie wiesz, która to lewa strona? Nie uczą was znaku krzyża, wy cholerni nowojorscy homoprezbiterianie?Peter skręcił w lewo.Szedł ramię przy ramieniu z Mary, trzy­mając ją za rękę.Dotarli tak do wejścia - trzech stopni prowa­dzących wprost w nowoczesne podwójne drzwi z przydymionego szkła.Sam budynek był znacznie mniej nowoczesny.Biała tab­lica na wyblakłej cegle oznajmiała: URZĄD MIEJSKI DESPERATION.Poniżej, na drzwiach, wyliczono wszystkie dostępne chętnemu wydziały: Biuro Burmistrza, Komitet Szkolny, Poli­cja, Wydział Oczyszczania Miasta, Urząd Pracy, Wydział Kopa­lin i Minerałów.U dołu na prawym skrzydle zainteresowanych poinformowano jeszcze: PODANIA O ZASIŁKI PRZYJMO­WANE SĄ W PIĄTKI OD 13.00 PO UPRZEDNIM ZGŁO­SZENIU.Gliniarz zatrzymał się u stóp schodów i z wielkim zdumieniem przyjrzał się Jacksonom.Choć upał był nieznośny, dobrze ponad trzydzieści pięć stopni, najwyraźniej wcale się nie pocił.Zza jego szerokich ramion dobiegał monotonny, przeraźliwy w panującej ciszy zgrzyt kurka.- Ty jesteś Peter? - spytał.- Tak, Peter Jackson.- Peter oblizał wargi.Gliniarz spojrzał na Mary.- A ty Mary, tak?- Tak.- A gdzie się podział Paul? - zainteresował się, patrząc na nich łagodnym, pogodnym spojrzeniem.Kurek nad barem ze zgrzytem obracał się na wietrze.- Jak to? - zdumiał się Peter.- Nie rozumiem?- Przecież nie możecie śpiewać Five Hundred Miles i Leavin on a Jet Plane - stwierdził rozsądnie wielkolud, otwierając prawe skrzydło drzwi.Owiało ich chłodne powietrze z klimatyzowanego wnętrza.Peter poczuł na twarzy jego powiew, zdążył jeszcze pomyśleć, jakie jest przyjemne, miłe, chłodne.i w tym momencie Mary wrzasnęła przeraźliwie.Jego oczy ułamek sekundy dłużej przyzwyczajały się do mroku panującego wewnątrz urzędu miejskiego, ale przecież przyzwy­czaiły się i dostrzegł to, co wcześniej zobaczyła Mary.Dostrzegł leżącą u stóp schodów dziewczynkę - miała może sześć lat i była rozciągnięta na czterech najniższych stopniach.Jedną rączkę zarzuconą miała nad głowę, dłonią do góry, jasne włosy związane w kucyki.Jej głowa przechylona była na bok pod nienaturalnym kątem, oczy szeroko otwarte.Peter nie miał już najmniejszych wątpliwości, do kogo należała lalka, leżąca na ziemi obok kampera.CZWÓRKA SZCZĘŚLIWYCH WŁÓCZĘGÓW - głosił wypisany na jego masce napis, ale w swym optymizmie zdecy­dowanie nie pasował do współczesnych czasów.Co do tego Peter też nie miał najmniejszych wątpliwości.- Jejku jej! - krzyknął wesoło wielki glina.- Zupełnie o niej zapomniałem! No, ale przecież nie da się pamiętać o wszyst­kim, prawda? Choćby człowiek nie wiem jak próbował!Mary znów wrzasnęła.Zaciśnięte w pięści dłonie podniosła do ust.Próbowała się cofnąć.- Ależ nie, skąd, co za kiepski pomysł - skrzywił się gliniarz.Złapał ją za ramię i pchnął.Mary przeleciała przez cały krótki korytarz, wymachując ramionami w rozpaczliwym wysiłku, by utrzymać się na nogach i nie wpaść na dziewczynkę w dżinsach i koszulce MotoGlin 2200.Peter skoczył, by podtrzymać żonę.Gliniarz złapał go w nie­dźwiedzim uścisku, pośladkami przytrzymując zamykające się drzwi.Przytulił go do piersi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • necian.htw.pl