[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niezwykle długo, jak mi się zdawało, oddawał się wspomnieniom z okresu walki; mówiąc o zimie z 1941 na 1942 rok, o grożącej katastrofie komunikacyjnej, podał nawet jako przykład moje sukcesy zbrojeniowe.Słyszałem to wszystko już wielokrotnie od niego, znałem te monologi niemal na pamięć i mógłbym, gdyby przerwał, prawie dosłownie przytaczać je dalej.Mówił tym samym tonem, łagodnym i urzekającym, i być może w ten właśnie sposób usiłował mnie zjednać.Miałem podobne uczucie jak przed laty w herbaciarni, kiedy to nie mogłem się wyzwolić spod jego sugestywnego spojrzenia.Ponieważ nie mówiłem nic więcej i ciągle patrzyłem mu w oczy, Hitler niespodziewanie zmniejszył swoje wymagania: „Gdyby pan chociaż wierzył, że wojnę można jeszcze wygrać, gdyby przynajmniej mógł pan wierzyć, wtedy wszystko byłoby dobrze".Następnie zaczął mówić do mnie tak, jakby prosił.Przez moment pomyślałem nawet, że jego słabość zniewala jeszcze bardziej niż jego heroiczne pozy.W innych okolicznościach prawdopodobnie zmiękłbym i poddał się.Ale teraz przed jego sztuką przekonywania chroniła mnie myśl o planach zniszczeń.Podniecony i dlatego zapewne o pół tonu za głośno odpowiedziałem: „Nie mogę, mimo najlepszej woli nie.W końcu przecież nie chciałbym należeć do świń w pańskim otoczeniu, które mówią panu, że odniesiemy zwycięstwo, chociaż wcale w to nie wierzą".Hitler nie reagował.Przez chwilę wpatrywał się przed siebie, potem znów zaczął mówić o swych przeżyciach z okresu walki, powrócił też - jak to się często w ostatnich tygodniach zdarzało - do niespodziewanego uratowania Fryderyka Wielkiego.„Trzeba wierzyć", dodał, „że wszystko zmieni się na dobre.Czy ma pan nadzieję na dalsze skuteczne prowadzenie wojny czy też pańska wiara jest zachwiana?" Jeszcze raz zredukował swoje wymagania do formalnego oświadczenia, które miało mnie zobowiązywać: „Gdyby przynajmniej mógł pan mieć nadzieję, że nie przegraliśmy! Musi pan przecież mieć nadzieję!.Wtedy już zadowoliłbym się".Nie udzieliłem żadnej odpowiedzi5.Zapadło długie, męczące milczenie.Wreszcie Hitler wstał nagle i oświadczył, teraz znów nieprzyjaźnie i oschle jak na początku rozmowy: „Ma pan dwadzieścia cztery godziny czasu! Może panzastanowić się nad odpowiedzią! Proszę jutro powiadomić mnie, czy ma pan nadzieję, że wojnę można jeszcze wygrać".Nie podając ręki, polecił mi odejść.Jakby dla ilustracji tego, co zgodnie z wolą Hitlera miało się teraz rozegrać w Niemczech, bezpośrednio po tej rozmowie otrzymałem dalekopis szefa transportu z 29 marca 1945 roku:„Na oddawanym terenie powinniśmy pozostawiać pustynię komunikacyjną.Trzeba wykorzystywać różne możliwości dla dokonywania skutecznych zniszczeń z uwagi na ograniczoną ilość środków wybuchowych".Wchodziły tu w rachubę, jak szczegółowo określało zarządzenie, różnego rodzaju mosty, tory kolejowe, nastawnie, urządzenia techniczne stacji rozrządowych, zakładów i warsztatów naprawczych, jak również śluzy i dźwigi portowe.Jednocześnie miały być kompletnie zniszczone wszystkie lokomotywy, wagony osobowe i towarowe, frachtowce i barki.Zatapiając statki w kanałach i rzekach, zamierzano stworzyć silne blokady.Tym celom miał służyć każdy rodzaj materiałów wybuchowych, podpalanie i demolowanie ważnych części urządzeń.Tylko fachowiec mógłby określić, jakie nieszczęście dla Niemiec przyniosłaby realizacja tego precyzyjnie opracowanego rozkazu.Zarządzenie świadczyło jednocześnie o tym, z jaką pedanterią wykonywano rozkaz Hitlera.Wyczerpany położyłem się do łóżka w moim małym mieszkaniu zastępczym na zapleczu ministerstwa, zastanawiając się, na razie w sposób nie uporządkowany, jaką powinienem dać odpowiedź na dwudziestoczterogodzinne ultimatum Hitlera.Wreszcie wstałem i zacząłem pisać list.Jego treść wskazywała, że byłem niekonsekwentny i początkowo wahałem się, czy próbować przekonać Hitlera, wyjść mu naprzeciw, czy też powiedzieć narzucającą się prawdę.Potem jednak pisałem wprost: „Czytając rozkaz w sprawie zniszczeń (z 19 marca 1945 r.) i zaraz potem ostre zarządzenie dotyczące ewakuacji, dostrzegłem w tym pierwsze kroki, które zmierzają do urzeczywistnienia tych zamiarów".Tu nawiązałem do ultymatywnego pytania Hitlera: „Nie mogę przecież nadal wierzyć w sukces naszej dobrej sprawy, jeżeli jednocześnie w tych decydujących miesiącach niszczymy planowo podstawy naszego bytu narodowego.To jest wielkie nieszczęście dla narodu; wiążąc swój los z nami, nie będzie mógł nigdy właściwie nas osądzić.Dlatego też proszę o oszczędzenie mu tego.Gdyby Pan w jakiejś formie zobowiązał się do tego, wówczas miałbym znów wiarę i odwagę, i mógł nadal pracowaćz największą energią.Nie zależy to jednak ode mnie", odpowiedziałem Hitlerowi na jego ultimatum, „jak potoczą się losy.Tylko opatrzność jest w stanie zmienić jeszcze naszą przyszłość.Możemy się do tego przyczynić okazując niezłomną postawę i niewzruszoną wiarę w wieczną przyszłość naszego narodu".Nie zakończyłem, jak to zazwyczaj bywało w takich prywatnych listach, „Heil, mein Fuhrer", lecz wskazałem w ostatnich słowach na jedyne, czego można było jeszcze oczekiwać: „Niech Bóg ma Niemcy w swojej opiece" 6.Czytając ponownie list, dostrzegłem jego słabe strony.Być może Hitler dopatrzy się w tym symptomów buntu, pomyślałem, co zmusiłoby go do wystąpienia przeciwko mnie.Kiedy poprosiłem jedną z sekretarek o przepisanie odręcznego listu na specjalnej maszynie z wyjątkowo dużą czcionką, przeznaczoną wyłącznie dla Hitlera, odpowiedziała: „Fuhrer zabronił mi przyjmowania listów od pana.Chce pana widzieć i osobiście od pana usłyszeć odpowiedź".Zaraz potem otrzymałem polecenie niezwłocznego udania się do Hitlera.Około północy przejeżdżałem całkowicie zniszczoną przez bomby Wilhelmstrasse do odległej o kilkaset metrów Kancelarii Rzeszy, nie wiedząc, jak powinienem postąpić i co odpowiedzieć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]