[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Całe towarzystwo - składa-jące się głównie z kierowców oraz kilku mechaników - przebrało się: roboczych kombinezonów w ubrania stosowne do kolacji, do którejbrakowało jeszcze godziny.Szczególnie rzucał się w oczy Henry, w sza-rym garniturze w prążki i z czerwoną różą w butonierce.Wydawało sięnawet, że doprowadził do ładu wąsy.Obok niego siedziała Mary, a nie-co dalej Rory, który czytał jakieś czasopismo, a przynajmniej sprawiałtakie wrażenie.Mary siedziała w milczeniu, z pochmurną twarzą, nie-ustannie ściskając i kręcąc jedną z kul, do których była teraz przypisa-na.Nagle zwróciła się do Henry'ego:- Dokąd Johnny wychodzi co wieczór? Ostatnio po obiedzie prawiego nie widujemy.- Johnny? - Henry poprawił kwiat w butonierce.- Nie mam poję-_a, panienko.Może woli własne towarzystwo.A może woli jadać gdzieindziej.Różnie może być.Rory wciąż siedział z czasopismem przed sobą; najwyraźniej jednak_e czytał, gdyż jego oczy nie przesuwały się ani o jotę.Widać było, żecały zamienił się w słuch.- A może to nie tylko jedzenie bardziej mu odpowiada gdzie in-dziej? - podsunęła Mary.- Dziewczyny, panienko? Johnny Harlow nie interesuje się dziew-_anti.- Henry łypnął na nią, co w jego przekonaniu miało pewniewypaść łobuzersko w zestawieniu ze światowym przepychem wieczo-rowego garnituru.- Z wyjątkiem.sama pani wie której.- Nie udawaj głupiego! - Mary MacAlpine nie zawsze była potulnajak owieczka.- Wiesz, o co mi chodzi.- A o co panience chodzi?- Nie zgrywaj przede mną cwaniaka, Henry!Henry przybrał zasmucony wyraz twarzy człowieka, którego wszy-scy mylnie osądzają.- Nie jestem aż taki cwany, żeby zgrywać cwaniaka przed innymi.Mary popatrzyła na niego zimnym, badawczym wzrokiem i odwróci-ła się gwałtownie.Równie szybko odwrócił się Rory.Sprawiał wrażeniegłęboko zamyślonego, a emocje przebijające przez jego zadumę trud-no byłoby określić jako przyjemne.34 35Harlow, korzystając tylko z przytłumionego czerwonego światełka,zajrzał w czeluść skrzyni z częściami zapasowymi.Nagle wyprostowałsię, przekręcił głowę, jakby czegoś nasłuchiwał, zgasił latarkę, pod-szedł do bocznego okna i wyjrzał.Wieczorny mrok gęstniał, była jużwłaściwie czarna noc, lecz żółtawy rogal księżyca, przesuwający się zapostrzępionymi chmurami, rzucał co nieco światła.Dwaj ludzie szliprzez parking transporterów, kierując się wprost do części zajętejprzez ciężarówki Coronado, oddalonej nie więcej niż siedem metrówod miejsca, w którym stał Harlow.Johnny bez trudu rozpoznał MacAl-pine'a i Jacobsona.Podszedł do drzwi transportera Ferrari i ostrożnieuchylił je na tyle, by mieć widok na drzwi transportera Coronado.Mac-Alpine wkładał właśnie klucz do zamka.- R więc nie ma wątpliwości - mówił.- Harlow nie zmyślał.Czwa-rty bieg nawalił.- Kompletnie.- Więc może on jest jednak czysty? - W głosie MacAlpine'a za-brzmiała niemal błagalna nuta.- Różnie to mogło być z tymi biegami.- W tonie Jacobsona trudnobyłoby się doszukać potwierdzenia.- No właśnie, ano właśnie.No już, rzućmy okiem na tę przeklętąskrzynię.Obaj mężczyźni weszli do środka i zapalili światło.Harlow, o dziwo,niemal uśmiechnięty, pokiwał powoli głową, delikatnie zamknął drzwina klucz i wrócił do inspekcji transportera.Działał równie przezornie,jak w boksach Cagliari, w razie konieczności wyważając wieka skrzyńi pudeł na siłę, ale na tyle delikatnie, by móc je potem zamknąć bezpozostawienia śladów.Pracował szybko, w skupieniu, przerywając tyl-ko raz, gdy usłyszał dochodzące z zewnątrz dźwięki.Sprawdził źródłohałasu i ujrzał MacAlpine'a i Jacobsona, schodzących po stopniachtransportera Coronado i oddalających się przez opustoszały plac.Pochwili wrócił do pracy.Rozdział czwartyKiedy Harlow dotarł w końcu do hotelu, w hallu, spełniającym takżefunkcję baru, nie było już ani jednego wolnego miejsca, a przy ladzietłoczyło się kilkunastu mężczyzn
[ Pobierz całość w formacie PDF ]