[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Stephen wahał się, co teraz zrobić, ale szczęśliwie Harvey zabrałgłos:- Panowie, chciałbym wyrazić, jak wielki to dla mnie zaszczyt,że jestem tu dzisiaj.Ten rok przyniósł mi dużo szczęścia.Byłem naWimbledonie, gdy zwyciężył Amerykanin, zdobyłem wreszcie polatach obraz Van Gogha.Wspaniały, cudowny chirurg uratował miżycie w Monte Carlo, a teraz jestem w Oksfordzie, gdzie patrzy namnie historia.Panowie, byłbym szczęśliwy, gdybym związał się wjakiś sposób z waszym sławnym uniwersytetem.James znów pokierował rozmową.- Co pan chce przez to powiedzieć? - krzyknął, poprawiającaparat słuchowy.- Otóż, proszę pana, spełniło się marzenie mego życia, gdy kró-lowa wręczyła mi trofeum za zwycięstwo w wyścigu o nagrodę kró-la Jerzego i Elżbiety, ale pieniądze, hm, chciałbym ofiarować wa-szemu uniwersytetowi.- Ponad osiemdziesiąt tysięcy funtów! - wykrztusił Stephen.- Dokładnie - osiemdziesiąt jeden tysięcy dwieście czterdzieś-ci.Ale lepiej brzmi - dwieście pięćdziesiąt tysięcy dolarów.Stephen, Robin i Jean-Pierre zaniemówili.Widać tylko Jamesowibyło pisane zostać bohaterem dnia.Miał wreszcie okazję, by do-wieść, dlaczego jego pradziad należał do najświetniejszych genera-łów Wellingtona.- Przyjmujemy.Ale dar musi być anonimowy - rzekł James.- Chyba mogę w tej sytuacji śmiało powiedzieć, że wicekanclerzpowiadomi pana Harolda Macmillana i Radę Tygodniową, ale bę-dziemy chcieli uniknąć rozgłosu.Naturalnie, wicekanclerzu, popro-szę cię o rozważenie tytułu honorowego.James tak dalece panował nad sytuacją, że Robin mógł tylko do-dać:- Jaki zalecasz tryb postępowania, Horsley?- Czek płatny gotówką, żeby nikt nie doszedł, kto jest ofiaro-dawcą.Nie możemy dopuścić, żeby ta zgraja z Cambridge ścigałapana Metcalfe'a do końca życia.Tak samo, jak załatwiliście z sirDavidem - cicho sza.- Zgaůzam się - oświadczył Jean-Pierre, który nie miał blade-go pojęcia, o czym mówi James.Podobnie jak Harvey.James skinął na Stephena, który opuścił gabinet wicekanclerza iskierował się na portiernię, by dowiedzieć się, czy paczka dla sirJohna Betjemana została doręczona.- Tak, proszę pana.Nie w ¨iem, dlaczego ją tu przyniesiono.Niespodziewam się sir Johna.- Niech się pan nie przejmuje - rzekł Stephen.- Prosił mnie,żebym ją zabrał.Kiedy Stephen wrócił, James właśnie dowodził Harveyowi, jakdoniosłą rzeczą jest potraktowanie daru jako sekretnej więzi międzynim a uniwersytetem.Stephen rozwinął paczkę i wyjął uroczystą szatę doktora literatu-ry.Harvey zaczerwienił się z zakłopotania i dumy, gdy Robin za-rzucił mu ją na ramiona, intonując: De mortuis nil nisi bonum.Dulce et decorum est pro patria mori.Per ardua ad astra.Nil deś-perandum.- Moje gratulacje! - ryknął James.- Szkoda, że nie możnabyło włączyć tego do dzisiejszych uroczystości, wszakże na uczcze-nie tak wspaniałomyślnego gestu nie moglibyśmy czekać cały rok.Świetnie podana kwestia, pomyślał Stephen.Sam Laurence Oli-vier nie potrafiłby lepiej.- Ja jestem zadowolony - rzekł Harvey, usiadł i wypisał czekpłatny gotówką.- Macie moje słowo, że nigdy nie wspomnę otym nikomu.Żaden z nich mu nie wierzył.Stali w milczeniu, gdy Harvey podniósł się i wręczył czek Jame-sowi.- Nie, proszę pana - James przeszył go wzrokiem.Tamci oniemieli.- Wicekanclerzowi.- Oczywiście - powiedział Harvey.- Proszę mi wybaczyć.- Dziękuję - rzekł Robin.Drżącą ręką ujął czek.- To wielcełaskawy dar i może być pan pewien, że zostanie wykorzystany naszlachetny cel.Ktoś mocno zapukał do drzwi.Obejrzeli się przerażeni, z wyjąt-kiem Jamesa, który teraz był gotów na wszystko.W drzwiach sta-I9o I9Inął szofer Harveya.James nienawidził jego pretensjonalnego białe-go uniformu i czapki.- A, to gorliwy pan Mellor - powiedział Harvey.- Panowie,mógłbym się założyć, że śledził dziś każdy nasz ruch.Zmroziło ich, ale szofer najwyraźniej nie wysnuł złowieszczychwniosków z tych obserwacji.- Samochód czeka, proszę pana.Chciał pan zajechać do "Cla-ridge'a" przed siódmą, żeby zdążyć na uroczystą kolację.- Młodzieńcze! - ryknął James.- Tak, panie? - spytał pokornie szofer.- Czy zdajesz sobie sprawę, że stoisz przed wicekanclerzem te-go uniwersytetu?- Nie, proszę pana.Bardzo przepraszam, proszę pana.- Natychmiast zdejmij czapkę!- Tak, proszę pana.Szofer zerwał czapkę z głowy i wycofał się z pokoju klnąc podnosem.- Panie wicekanclerzu.Z żalem rozstaję się z panami, ale je-stem umówiony.- Naturalnie, naturalnie, rozumiemy, że jest pan człowiekiemzajętym.Pragnę jeszcze raz oficjalnie panu podziękować za niezwy-kle szczodry dar.Zostanie on przeznaczony dla ludzi, którzy zrobiąz niego właściwy użytek.- Życzymy panu wszyscy szczęśliwego powrotu do Ameryki ibędziemy wspominać pana tak wdzięcznie, jak pan na to zasłużył- dodał Jean-Pierre.Harvey skierował się ku drzwiom.- Ja pożegnam się z panem teraz! - wrzasnął James.- Zejściepo tych przeklętych schodach zajmie mi ze dwadzieścia minut.Jestpan wspaniałym człowiekiem i bardzo hojnym.- To drobiazg - powiedział Harvey z wylaniem.No pewnie, pomyślał James, dla ciebie drobiazg, a dla naswszystko.Stephen, Robin i Jean-Pierre odprowadzili Harveya do czekają-cego przed gmachem samochodu.- `Profesorze - rzekł Harvey.- Nie zrozumiałem wszystkiego,co mówił ten stary pan.- Z zakłopotaniem poprawił ciężką togę,zsuwającą mu się z ramienia.- Cóż, jest bardzo głuchy i bardzo stary, ale ma młode serce.Chciał panu powiedzieć, że dar pański musi pozostać anonimowy,chociaż oczywiście hierarchia uniwersytecka zostanie poinformowa-na o wszystkim.Gdybyśmy ogłosili rzecz publicznie, cała zgrajaniepożądanych indywiduów, co to nigdy niczego nie uczyniły dlanauki, dreptałaby nam po piętach w dniu Encaenii, chcąc kupić ty-tuł honorowy.- Oczywiście, oczywiście.Rozumiem.Mnie to nie przeszkadza- powiedział Harvey.- Chcę panu podziękować, Rod, za wspa-niały dzień i życzyć powodzenia.Jaka szkoda, że nasz przyjacielWiley Barker nie mógł być z nami.; Robin zarumienił się.; Harvey wgramolił się do Rolls-Royce'a i pomachał entuzjastycz-nie na pożegnanie.Wszyscy trzej stali i patrzyli, jak samochód ru-_ sza lekko w podróż powrotną do Londynu.Trzy przeszkody wzięte, została jeszcze jedna.- James był fantastyczny - odezwał się Jean-Pierre.- Gdypojawił się w drzwiach, nie wiedziałem, kto to może być.- Masz rację - powiedział Robin.- Chodźmy po niego.Jest; naprawdę bohaterem dnia.; Pobiegli po schodach, zapominając, że wyglądają na starszychpanów, i wpadli do pokoju wicekanclerza.Chcieli pogratulować Ja-mesowi, lecz on leżał zemdlony na podłodze.' Godzinę później, w Kolegium Magdaleny, dzięki Robinowi i; dwóm dużym porcjom whisky, James przyszedł do siebie.- Byłeś niezrównany - powiedział Stephen.- Wkroczyłeś wchwili, gdy zaczynałem tracić głowę.- Gdyby to sfilmować, dostałbyś nagrodę Akademii - włączył; się Robin
[ Pobierz całość w formacie PDF ]