[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Spuściłem się czym prędzej, ale pod dachem znalazłem dymnikrozdzielający się na dwie przeciwne strony.Powinienem był jeszczeraz zawołać, ale nie uczyniłem tego i lekkomyślnie zacząłem złazićpierwszym lepszym otworem.Ześliznąłem się, stanąłem w bogatejkomnacie i najpierwszym przedmiotem, jaki spostrzegłem, byl mójPrincipino w koszuli grający w piłkę.Chociaż mały głupiec często zapewne widział już w swoim życiukominiarzy, tym razem jednak wziął mnie za diabła.Ukląkł, złożył rę-ce i zaczął mnie prosić, abym go ze sobą nie porywał, przyrzekając, żebędzie grzeczny.Byłbym może dał się zmiękczyć tymi oświadczenia-mi, ale trzymałem w ręku moją kominiarską miotłę, pokusa użycia jejbyła zbyt silna; nadto, aczkolwiek zemściłem się już za uderzenieksiążką do nabożeństwa i w pewnej części za rózgi, to jednak pozostaław pamięci chwila, gdy Principino kopnął mnie nogą w twarz, mówiąc: Managia la tua facia de banditu.Zresztą każdy neapolitańczyk zaw-sze woli wymierzyć zemstę raczej nieco większą, aniżeli odrobinęmniejszą, niżby należało.Wyrwałem więc garść rózeg z miotły, rozdarłem koszulę Principinai obnażywszy mu plecy, zacząłem porządnie go chłostać: dziwna jed-nak rzecz, malec ze strachu ani pisnął.Gdy uznałem, że ma już dość, otarłem sobie twarz i rzekłem: Ciucio maledetto, io no zuno ludiavol u, io zuno lupicio lu banditu delli Augustini.Natenczas Principino odzyskał głos i zaczął wrzeszczeć o pomoc;rozumie się, że nie czekałem, aż ktoś nadejdzie, i drapnąłem tą samądrogą, którą przyszedłem.Znalazłem się na dachu, usłyszałem raz jeszcze głos majstra, którymnie wołał, ale nie uważałem za potrzebne odpowiadać.Puściłem się zNASK IFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG72jednego dachu na drugi, dostałem się na dach jakiejś stajni, przed którąstał wóz z sianem, zeskoczyłem z dachu na wóz, z wozu na ziemię i cotchu pobiegłem do klasztoru augustianów.Tam opowiedziałemwszystko mojemu ojcu, który słuchał mnie z wielkim zajęciem, poczym rzekł: Zoto, Zoto! gia vegio che tu sara i banditu!Następnie zwracając się do jakiegoś nieznajomego, który stał obokniego, powiedział: Padron Lettereo, prende te lo chiutosto vui.Lettereo jest to imię chrzestne często używane w Mesynie.Pocho-dzi ono od pewnego listu, który Najświętsza Panna miała pisać domieszkańców tego miasta, datując go: w roku 1452 od narodzenia mo-jego syna.Mesyńczycy taką cześć oddają temu listowi, jaką neapoli-tańczycy krwi świętego Januarego.Objaśniam wam ten szczegół, wpółtora roku bowiem potem zanosiłem do Madonny della Lettera mo-dlitwę, która, jak sądziłem, będzie ostatnią w mym życiu.Padron Lettereo był kapitanem uzbrojonej pinki, przeznaczonej ni-by na połów korali, w istocie zaś szanowny marynarz zajmował sięprzemycaniem, a nawet rozbojem, gdy znalazł do tego przyjazne oko-liczności.Wprawdzie nieczęsto mu się to wydarzało, gdyż nie mającarmat, musiał poprzestawać na łupieniu statków przy bezludnych wy-brzeżach.Dobrze wiedziano o tym w Mesynie; ale Lettereo przemycał dlanajbogatszych kupców z miasta, celnicy także na tym zyskiwali; z dru-giej strony nietajnym było, że padron chętnie bawi się sztyletem, i taostatnia okoliczność odstręczała tych, którzy byliby pragnęli mieszaćsię w jego sprawy.Lettereo wyróżniał się okazałą postawą, sam wzrost i szerokie barydostatecznie odznaczały go śród tłumu; cóż dopiero, gdy reszta po-wierzchowności tak dokładnie odpowiadała rodzajowi jego zatrudnień,że ludzi nieco lękliwych przenikał na jego widok dreszcz trwogi.Twarz jego mocno ogorzałą oczernił jeszcze wystrzał prochu armatnie-go; prócz tego osmoloną skórę ozdobił różnymi dziwacznymi rysun-kami.Marynarze z Morza Zródziemnego mają zwyczaj wykłuwać sobiena ramionach i piersiach różne cyfry, krzyże, zarysy okrętów i inne tympodobne ozdoby.Lettereo prześcignął wszystkich w tym zwyczaju.Najednym policzku wykłuł sobie Madonnę, na drugim zaś krucyfiks,wszelako można było widzieć zaledwie wierzchołek tych obrazków,NASK IFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG73resztę bowiem zakrywała gęsta broda, nie tknięta nigdy brzytwą i którątylko nożyczki utrzymywały w jakich takich granicach.Dodajcie dotego w uszach ogromne złote kolczyki, czerwoną czapkę, pas takiej żebarwy, kaftan bez rękawów, krótkie marynarskie spodnie, ręce i nogido kolan gołe i pełne kieszenie złota.Utrzymywano, że w młodości kochały się w nim różne wielkie pa-nie, wtedy był jednak tylko ulubieńcem kobiet swego stanu i postra-chem ich mężów.Wreszcie, aby dokończyć wizerunku Letterea, powiem wam, żeprzed laty żył w ścisłej przyjazni z pewnym znakomitym człowiekiem,który pózniej szeroko się wsławił pod nazwiskiem kapitana Pepo.Słu-żyli razem u korsarzy maltańskich, potem Pepo wszedł do służby kró-lewskiej, Lettereo zaś, któremu honor był mniej drogi niż pieniądze,postanowił wzbogacić się wszelkimi środkami i zarazem stał się najza-ciętszym nieprzyjacielem dawnego towarzysza.Mój ojciec, którego całym zatrudnieniem w klasztorze było tylkoobwiązywanie swoich ran.z których nigdy nie spodziewał się wyle-czyć, chętnie wdawał się w rozmowę z rycerzami sobie podobnymi.Zaprzyjaznił się więc z padronem i miał nadzieję, że polecając mumnie, nie spotka się z odmową.Bynajmniej się nie zawiódł.Lettereo,rozczulony tymi oznakami zaufania, przyrzekł memu ojcu, że nowicjatmój będzie mniej przykry niż innych chłopców okrętowych, i zaręczał,że kto zna rzemiosło kominiarskie, we dwa dni z łatwością nauczy siędrapać na maszty.Zmiana ta niesłychanie mnie uszczęśliwiła, gdyż nowy mój stanzdawał mi się daleko szlachetniejszy niż wyskrobywanie kominów.Uściskałem ojca i braci i wesoło udałem się z padronem na jego okręt.Przybywszy na pokład, Lettereo zebrał swoich dwudziestu marynarzy,których postacie wybornie odpowiadały jego powierzchowności,przedstawił mnie tym panom i odezwał się tymi słowy: Anime managie, quistra cria dura e lu filiu de Zotu, se uno de vuia outri li mette la mano sopra, io li mangio l'anima.To zalecenie sprawiło pożądany skutek, chciano nawet.abym jadłrazem z wszystkimi, ale widząc, że dwóch chłopców okrętowych po-sługiwało marynarzom i zjadało resztę, wolałem do nich się przyłą-czyć.Czyn ten zjednał mi powszechną przychylność.Gdy zaś następ-nie ujrzano, jak szybko drapałem się po rejce, zewsząd dały się słyszećokrzyki podziwu.Na statkach z ożaglowaniem łacińskim rejka pełniNASK IFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG74funkcję rei, ale o wiele trudniej jest się utrzymać na rejce niż na rei,reje bowiem umieszczone są zawsze w pozycji poziomej.Rozpuściliśmy żagle i trzeciego dnia przybyliśmy do CieśninyZwiętego Bonifacego, która oddziela Sardynię od Korsyki.Znalezliśmytam przeszło sześćdziesiąt barek, zajętych połowem korali.Zaczęliśmytakże łowić lub raczej udawać, że łowimy korale.Co się tyczy mnie,wiele przez ten czas skorzystałem, gdyż po czterech dniach pływałem inurkowałem jak najbieglejszy z moich towarzyszów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]