[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Skinąłem głową i z uśmiechem podszedłem do gościa, który cofnął się natychmiast,nie odrywając ode mnie spojrzenia ciemnych, szeroko otwartych oczu.Takie spojrzeniewidywałem tylko u dzikich zwierząt, cierpiących męki od ran.W tej samej chwili Brom wyszedł ostrożnie z krzaków rosnących za moimi pleca-mi.Mężczyzna krzyknął, cofnął się i omal nie upadł.Na plecach dzwigał sakwę, niemaltak dużą jak on sam.Niezdarnie wyciągnął tajemniczy przedmiot z osobliwej kiesze-ni na biodrze.Było to urządzenie wielkości dłoni, z rękojeścią i ciemnym, metalowympaluchem, którym nieznajomy wskazywał kota.Stał nieruchomo jak skała, ściskając ta-jemniczy przedmiot i wytrzeszczał oczy.Brom wyczuł jego strach, lękliwie skrył się zamoimi plecami i zerkał ukradkiem na nieznajomego, który schował wreszcie aparat do390kieszeni i, obserwując uważnie kota, przykucnął aż dno wielkiej sakwy dotknęło grun-tu.Dotknął czarnego punktu na pasku i wyprostował się energicznie.Wór stał sztywnona łące. Mongolfier rzekł po raz wtóry mężczyzna.Podłużną sakwę o nieregularnymkształcie, pozbawioną uchwytów i pasków chronił połyskliwy futerał, podobny do mo-jej czarnosrebrzystej płachty i przylegający tak szczelnie, jak tkanina mokra lub przyci-śnięta wichurą napierającą ze wszystkich stron. Co to za sztuczka z tą sakwą? zapytałem.Uniósł dłoń na znak, że mam zamilknąć.Drugą ręką wyjął z innej kieszeni jeszczejeden czarny aparacik, umieścił go za małżowiną i poprawiał przez chwilę; urządzeniewyglądało jak duże, czarne ucho.i rzeczywiście nim było.Nieznajomy skinął namnie, skupiony na swoim mechanizmie, lecz gdy podszedłem, znowu się cofnął. Jesteś bardziej nieufny od mojej krowy powiedziałem.Mężczyzna przechyliłgłowę na bok i słuchał swego ucha; przymknął powieki i zagryzł wargę. Więcej nieufności powiedział wolno, jak przez sen.Popatrzyliśmy na siebie;obaj byliśmy zmieszani.Skinął na mnie raz jeszcze.Chciałem do niego podejść, lecz na-391gle uświadomiłem sobie, gdzie tkwi problem.Mówiliśmy różnymi językami.Przybysznie rozumiał moich słów, a ja nie pojmowałem jego mowy.Sztuczne ucho najwyraz-niej chwytało sens naszych wypowiedzi; szeptem przekazywało skoczkowi moje słowai podpowiadało, co należy mówić, a on powtarzał możliwie dokładnie.Uznałem, że jeślitak dalej pójdzie, minie sporo czasu, nim się dowiem, jakie życie mój gość prowadziłw niebiosach.Usadowiłem się wygodnie i sam zacząłem opowiadać.Po chwili nieznajomy także usiadł i wsłuchiwał się uważnie nie tyle w moje słowa,co w szept dobiegający z urządzenia; od czasu do czasu kiwał głową, zmieszany wy-rzucał w górę ramiona albo podnosił do ust pięści zaciśnięte tak mocno, że ich kostkicałkiem pobielały.Dość szybko pojmował trudne sprawy, lecz banalna uwaga o pięknejpogodzie całkiem zbiła go z tropu.Pod koniec dnia mogliśmy już rozmawiać całkiemswobodnie.Uważnie dobierał słowa, lecz nadal zdania sensowne mieszały się z dzi-wacznymi.Oczy miał rozbiegane; śledził podejrzliwym spojrzeniem świergotliwe ptac-two i brzęczące owady; na widok motyla zerwał się jak oparzony.Siedział naprzeciwko,wciągając mnie do rozmowy, jakby nie było dziwnego w tym, że zjawiłem się na łące,a nasze spotkanie zostało dawno zaplanowane i szczęśliwie doszło do skutku.Z dru-392giej strony jednak, przerażały go drobiazgi.Uwalniał się od lęku jedynie wówczas, gdysłuchał lub mówił, co robił z wielkim przejęciem.W końcu dał mi znak, bym umilkł.Podciągnął ubrudzone trawą kolana, objął jerękoma i powiedział: Tak.Nadeszła pora, żebym ci wyjaśnił, dlaczego tu jestem. Dobrze.Powiedz, jeśli chcesz odparłem.Skrzywił się, jakby zabrakło mucierpliwości, lecz zaraz wziął się w garść. Przybyłem odebrać naszą własność, która jest zapewne w twoim posiadaniu.Zdziwiło mnie słowo własność , którego nie użyłem w rozmowie.Sam usłyszałemje zalewie parę razy w życiu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]