[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To proste.Obawiali się, że odejdę i zdradzę wszystkim, gdzie mają bazę,a w rezultacie zostaną napadnięci albo ograbieni: złodziei nie brakuje.Wędrowcymi nie ufali; byłem obcy.Nie potrafili jednak znalezć wyjścia z sytuacji. Można by okazać mu łaskę stwierdziła Jednodniówka wręczyć po-darek. Dobrze, dobrze odezwał się w półmroku nieznany głos. A jeśli pew-nego dnia poczuje do nas niechęć i zapomni, co komu zawdzięcza? To do niego niepodobne rzuciła cicho dziewczyna.Ktoś wstał, a jaz wrażenia aż podskoczyłem.To stary odzwierny podreptał do baraku i po chwiliwyszedł stamtąd, popychając przed sobą białą kulę, chłodną i jasną; gdy wypuściłją z rąk, uniosła się w powietrzu jak nasionko dmuchawca i zalśniła łagodnie po-nad głowami siedzących przed bazą kobiet i mężczyzn.Ważyły się moje losy, leczna widok szybującej ponad nami połyskliwej kuli przyszła mi na myśl Olivia i peł-105nia księżyca.Brom oraz inne koty przyciągnęły moje spojrzenie; na ich obliczachmalował się ten sam wyraz nie ukrywanej ciekawości, którą widziałem także natwarzach ludzi gotowych obić mnie, aż padnę.Ale to święty Roy Mniejszy z Ma-łego Domostwa był powiernikiem Olivii, która szeptała mu do ucha straszliwesekrety. Mam pomysł oznajmiłem, próbując opanować drżenie głosu. Załóż-my, że was nie opuszczę. Popatrzyli na mnie z pobłażliwością okazywaną sobienawzajem. Powiedzmy, że zostanę i nigdy was nie opuszczę.Będziecie miećze mnie pożytek; jestem silny, mogę zostać tragarzem.Z czasem zestarzeję sięi umrę, a tajemnica zostanie utrzymana. Milczeli, ale nie była to cisza prawdo-mówców.Odniosłem wrażenie, że mnie nie słuchali. Jestem silny i dużo wiem.Znam opowieści.Nie chcę was opuścić.Obserwowali bez słowa mnie i kulę światła unoszoną lekkim powiewem.W końcu jakiś młodzieniec pochylił się i przemówił: Ja również znam pewną opowieść. Niewiele myśląc, opowiedział swojąhistorię.Cały wieczór przesiedziałem między Bromem i Jednodniówką.Nie zasnąłem,choć oni drzemali.Nikt już nie wspominał o chłoście czy krojeniu; wysłuchali-śmy jedynie opowieści, przy której uśmiechałem się z innymi, choć nie miałemzielonego pojęcia, o co chodzi.Na krótko przed świtem zapadłem w sen, ale Jed-nodniówka wkrótce mnie obudziła. Koty ruszają powiedziała.W półmroku majaczyła przede mną niewy-raznie jej twarz; wyglądała dziwnie.Przez moment nie wiedziałem, na kogo spo-glądam.Podniosłem się niezgrabnie, drżąc na całym ciele; spaliśmy we dwoje,a potem Jednodniówka podała mi kubek z gorącym napojem, który pachniał su-szonymi kwiatami.Cokolwiek to było, po wypiciu naparu przestałem dygotać.Dostałem od dziewczyny czarny płaszcz; zachichotała, kiedy go włożyłem.Resz-ta także wybuchnęła śmiechem, widząc mnie w przebraniu.Tej nocy pozbyłem sięstrachu i zrozumiałem, że prawdomówcy nie mają sposobności, by dowieść swejodwagi, bo zawsze wiedzą, o co chodzi innym.Obawiałem się wędrowców tylkodlatego, że nie mówili po naszemu; w gruncie rzeczy nie chcieli mnie skrzywdzić.Po raz pierwszy w życiu bałem się ludzi i zrozumiałem, że od tej pory będzie się tozdarzać częściej; lęk, zmieszanie, niepewność.w takiej sytuacji najważniejszajest odwaga.Poczułem się dziwnie na myśl, że to odkrycie przyszło tak pózno, boprzecież miałem już swoje lata.Jakie to dziwne, że mieszkańcy starego gniazdanigdy się tego nie nauczą.Koty ruszyły; pora iść.Przez chwilę naradzano się, komu przypadną poszcze-gólne tobołki przygotowane poprzedniego dnia.Zarzuciłem na plecy wielki po-łyskliwy worek.Cichy szelest wskazywał, że zawiera suszony chleb; taki wórstarczyłby paru osobom na cały rok.Dobrze, że przypadł mi w udziale.Ruszyli-106śmy ku Drodze ginącej w półmroku.Koty przed nami były już ledwie widoczne,a w oddali, ponad lasem niebo zaczynało się rozjaśniać.Gdy słońce stało już wysoko, a nasi czworonożni przewodnicy mieli dość wę-drówki, znalezliśmy miejsce, gdzie można było dotrwać do wieczora, drzemiąci spędzając miło czas w towarzystwie kotów, nim o zmierzchu ożywią się znowui zechcą ponownie ruszyć w drogę.Tymczasem odpoczywaliśmy z Jednodniówkąna górskiej łące porośniętej bujną trawą, w cieniu zielonych sosen i brzóz.Leżącna brzuchu z głowami zwróconymi ku sobie, wyciągaliśmy z grubych kolanekjasne zdzbła, by żuć ich słodkie końcówki. Kiedy byłem małym chłopcem, marzyłem, by opuścić Małe Domostwoi ruszyć na poszukiwania utraconych przedmiotów.Chciałem je zebrać i umieścićw rzezbionych szufladach opowiadałem. Co znalazłeś? Nic. Och. Spotkałem świętego.Mieszka na drzewie.Chciałem u niego zamieszkaći dopiąłem swego.Miałem nadzieję, że nauczy mnie, jak zostać świętym.I to misię udało. Jesteś świętym? Nie. Proszę, proszę. Uśmiechnęła się, trzymając w zębach zdzbło trawy.Ciekawa opowieść.Wybuchnąłem śmiechem.Po raz pierwszy od ponownego spotkania wydałomi się, że dostrzegam w Jednodniówce dziewczynę poznaną w naszym gniezdzie. Zwięty ci poradził, żebyś nas poszukał dodała. Nie.Jest pewna historia, którą sama zaczęłaś mi opowiadać; chodzi o czte-rech nieboszczyków. Jednodniówka spochmurniała na moment i odwróciławzrok. Mój święty twierdzi, że Przymierze znało tę opowieść.Mimo to przy-czyna mojej wędrówki była inna. Jaka? Wyruszyłem, żeby ciebie odnalezć. Szczerze mówiąc, zdałem sobie z te-go sprawę dopiero, gdy nad sadzawką ujrzałem Jednodniówkę.W owej chwiliwszystkie inne przyczyny straciły na znaczeniu.Kolejne zdzbło, popiskując ci-cho, wysunęło się z zielonej łodygi.Ciekawe, dlaczego trawa rośnie po kawałku,od kolanka do kolanka.Wyssałem słodycz z bladej końcówki. Nim opuści-łem Małe Domostwo, przyszło mi do głowy, że zamieszkałaś w Rejestrze, aleci to nie służyło.Przypuszczałem, że wrócisz do nas martwa, niesiona na ramio-nach wędrowców.Tęsknota zabija.Wyobrażałem sobie, jak marniejesz i blednieszogarnięta przygnębieniem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]