[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- W takim razie z kim trzyma Voi, do cholery?Dużo pózniej, kiedy mógł wreszcie spokojnie usiąść i pomyśleć, Liol oskarżył wduchu Lalonde o podcięcie mu skrzydeł.W normalnych okolicznościach miałby wsobie więcej energii.Po obejrzeniu reportażu Kelly Tirrel włóczył się po spelunkach naAyacucho, gdzie z rozmyślną determinacją pił i doprawiał się programamistymulacyjnymi.Podobnie postępowało wiele osób, lecz z innych pobudek.Cizwyczajnie bali się opętanych, gdy tymczasem on patrzył bezradnie, jak w ciągusekundy rozwiewa się w nicość jego odwieczne marzenie.Zawsze była to niebezpieczna mrzonka.Ułudna nadzieja, która podtrzymywałago od najmłodszych lat dzieciństwa, nie była mocnym fundamentem dorosłego życia.Jemu jednak wystarczała.Matka nieustannie powtarzała, że pewnego razu ojciec donich wróci; mamiła go tą obietnicą w czasie związków z trzema mężami i niezliczonąrzeszą kochanków.On wróci, zobaczysz, zabierze nas z sobą.Tam gdzie słońce oślepiabiałym blaskiem, a ziemia jest płaska i ciągnie się hen, za horyzont.Z dala od Dorad -planetek przykrytych upiornym cieniem dawnej tragedii.Nadzieja na lepszą przyszłość - a w zasadzie niezmącona pewność - byłamotorem napędowym, pozwalającym mu wyprzedzić rówieśników.Należał dopierwszego pokolenia Garissańczyków urodzonych po Holokauście.Inni uciekaliprzed koszmarami prześladującymi rodziców, wszelako młody Liol doskonale sobieradził w rozrastających się komorach i korytarzach na Mapire.W klubie dziennym byłorłem podziwianym za beztroskę przez nastoletnich przyjaciół.Jako pierwszy się upił,pierwszy przespał się z dziewczyną, pierwszy spróbował miękkich narkotyków (zarazpotem twardszych), pierwszy uruchomił czarnorynkowy program stymulacyjny wdopiero co wszczepionym nanosystemie.Był typem wszędobylskim iwszystkowiedzącym, aczkolwiek nie mógł liczyć na wiele nowych wrażeń w wąskimspektrum poznawczym, dostępnym dla niego na orbicie Tunji.W wieku dwudziestu paru lat nadal przejawiał wielką ochotę do życia, mimo żelata leciały, a ojciec jak nie wracał, tak nie wracał.On jednak wierzył obietnicommatki.Coraz więcej jego znajomych emigrowało z Dorad po osiągnięciu wiekudojrzałego, choć ten trend niepokoił Radę.Przypuszczano, że Liol pójdzie w ich ślady- zapewne pierwszy znajdzie dla siebie nowe miejsce w świecie.On wszakże został,wspierając wysiłki ludzi, którzy tworzyli na Doradach bogate, uprzemysłowionepaństwo.Zgromadzenie Ogólne Konfederacji przyznało uchodzcom z Garissy prawoosiedlania się na Doradach, co stanowiło jedną z rekompensat za krzywdy zadane imprzez Omutę.Międzygwiezdne przedsiębiorstwa wydobywcze zostały zobowiązane doprzelewania na konto Rady opłaty licencyjnej; część dochodów z tego tytułuinwestowano w infrastrukturę, część szła na zapomogi dla ofiar wojny i ich dzieci,rozproszonych teraz po całej Konfederacji.W roku 2606 wartość takiej dywidendy osiągnęła przyzwoitą sumę 28 tysięcyfuzjodolarów rocznie.Mając zabezpieczenie w stałych, gwarantowanych dochodach,Liol bez problemu dostał pożyczkę z banku i dotację z Agencji Rozwoju na rozkręceniewłasnego interesu.Na znak swej trochę już niezdrowej fascynacji lataniem założyłfirmę Quantum Serendipity, specjalizującą się w wymianach sprzętu elektronicznegostatków kosmicznych.Dokonał właściwego wyboru, bowiem ruch lotniczy w układzieTunji zwiększał się z roku na rok.Wybierały go na podwykonawcę renomowaneprzedsiębiorstwa remontowo serwisowe.Uzyskiwał coraz lepsze notowania uzleceniodawców.Po dwóch latach nieprzerwanego rozwoju wydzierżawił nakosmodromie przedział dokowy i pokusił się o samodzielne wykonanie kompletnegoprzeglądu statku kosmicznego.Po trzech latach firma wykupiła większościowy pakietudziałów w małej stacji przemysłowej; będąc równocześnie producentem procesorów,Liol mógł skutecznie walczyć z konkurencją i osiągać przy tym przyzwoite zyski.Obecnie posiadał większość udziałów w dwóch stacjach przemysłowych, byłwłaścicielem siedmiu przedziałów dokowych i zatrudniał siedemdziesiąt osób.Przedsześcioma miesiącami Quantum Serendipity podpisało kontrakt na konserwację siecitelekomunikacyjnej, obsługującej platformy strategiczno-obronne Ayacucho - żelaznagwarancja dochodów, dzięki którym mógł myśleć o zupełnie nowej dziedzinieprzedsiębiorczości.Aż nagle Zgromadzenie Ogólne ogłosiło komunikat o masowych opętaniach,szybko uzupełniony doniesieniami Kelly Tirrel.Samym komunikatem Liol nie przejąłsię ani w połowie tak jak jego rywale: kontrakt z siecią obronną pozwalał firmieuniknąć najgorszych skutków recesji.Jednakże reportaż z akrobatycznymi wyczynami Libracyjnego" Calverta, bohatera narodowego, który uratował w kosmosie grupęmałych dzieci - doprowadził go do granicy załamania.Jego świat legł w gruzach.Przyjaciele nie rozumieli powodów jego głębokich stanów depresyjnych izatrważającego pijaństwa.Nigdy im jednak nie opowiadał o swoim marzeniu.O tym,ile dla niego znaczyło.O pewnych rzeczach tylko on wiedział.I tak po kilkubezowocnych próbach przywrócenia go światu", gdy z premedytacją zrażał ich dosiebie ciętymi przemowami, w końcu dali mu spokój.Dlatego zdziwił się, kiedy w barze KF-T zagadnęła go nieznajoma kobieta.Zdziwił się, lecz nie zapomniał języka w gębie.Rutynowy bajer wcisnął jejautomatycznie, bez zastanowienia.Dopiero kiedy odeszła, jego gładka, ujmującatwarz pokryła się zmarszczkami.- Joshua.- Mruknął mętnym, podpitym głosem.- Nazwała mnie: Joshua.Dlaczego?Kelnerka, która porzuciła już zamiar zaciągnięcia go na noc do siebie,wzruszyła lekceważąco ramionami i poszła w swoją stronę.Liol duszkiem wychylił kieliszek whisky, po czym zwrócił się z datawizyjnympytaniem do komputerowego rejestru na kosmodromie.Odpowiedz - zdawać by sięmogło - uruchomiła w jego neuronowym nanosystemie złośliwy wirusowy programtrzezwiący.Podczas swej tułaczki przed trzydziestu laty Alkad bywała w nędzniejszychpokojach.Hotel płatny za godziny, posiłki szykowane z myślą o astronautachzatrzymujących się tu na krótki pobyt i ludzie szukający cichego miejsca, gdziemogliby spokojnie oddawać się nielegalnym przyjemnościom, jakie zapewniała imnowoczesna technika.Nie było tu okien.Hotel został wydrążony w skale w pewnejodległości od skraju urwiska, przy końcu komory biosferycznej.Tak wychodziłotaniej.Klientom to nie przeszkadzało.Zawieszone na dwóch ścianach wielkie hologramy pokazywały obraz jakiegośplanetarnego miasta o zmierzchu; na widnokręgu światełka błyskające jak klejnotyzlewały się z różowiejącym niebem.Połowę pokoju zajmowało łóżko; innych mebli niebyło, a mimo to panowała w nim ciasnota.Maleńka łazienka, do bólu funkcjonalna,zawierała prysznic i klozet.Mydła i żele pobierało się z płatnych dozowników.- To jest Lodi Shalasha - powiedziała Voi, gdy weszły do środka.- Nasz spec odelektroniki.Starał się, żeby pokój był czysty
[ Pobierz całość w formacie PDF ]