[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W tym momencie usłyszałem, jak wrzeszczy mój kuzyn Jan, który stał na skrzydlełańcucha straży. Zatrzymajcie tę czarownicę! próbował podburzyć własnych rycerzy. To wiedzma,należy ją przekazać świętej inkwizycji!Jednakże nie komandor templariuszy, lecz marszałek joannitów przywołał go doporządku.Ryknął wściekle: Tutaj ja wydaję rozkazy! Wyciągnął nawet miecz z pochwy. Hrabina Otranto maglejt królewski!Hrabia Sarrebruck nie był z tego powodu zadowolony. Ona może odejść, ale nie dzieci, ten kacerski pomiot! odkrzyknął pełen nienawiści inaparł na zagradzających mu drogę joannitów. Nie widzę żadnych dzieci! zawołał Peixa-Rollo z szyderstwem w głosie. Iobowiązuje mój rozkaz!Hrabina u bramy podeszła do pana Gawina, gdy tymczasem orszak jej pokojowych itragarzy zmierzał ku prowadzącej w dół do portu uliczce, na której rogu właśnie siedziałem.Zerwałem się teraz na nogi, ażeby nic nie przeoczyć.Joannici badali tylko duże skrzynie,czy nikt się w nich nie ukrył, i grzebali w belach.Nie znalezli nic i pozwolili przejśćorszakowi. Nie mogę powiedziała tymczasem donośnym głosem pani Laurencja prosto w twarzkomandorowi templariuszy podziękować za okazaną gościnę.Jej głos wydał mi się nieprzyjemnie ostry, była chyba bardzo urażona, skoro tak słabotrzymała się w ryzach..jeśli bezbronne niewiasty wręcz wyrzucacie z waszej siedziby na łeb, na szyję.Gawin nawet nie drgnął, patrzył na rozsierdzoną kobietę, jakby była ze szkła..i zmuszacie nas bezlitośnie, byśmy nocowały na gołych deskach statku, pośrodkuportu, wystawione na oczy lubieżnego żołdactwa.Powinniście się wstydzić!Podobnie nierozmowny jak komandor templariuszy wydawał mi się marszałek joannitów.Czy był to umówiony podstęp? Czy hrabina Otranto zamierzała wbrew wyraznemu zakazowikróla uciec z wyspy swym statkiem? Powinien dziś stróżowanie w porcie było obowiązkiemjego zakonu eskortować hrabinę, aby takiemu krokowi zapobiec.Ale gdzie się podziewałydzieci? Musiały być jeszcze wewnątrz budynku.Najpewniej Leonard Peixa-Rollo stał tutajwłaśnie, by to udowodnić.I tego przeklętego szpiega także chciał w końcu złapać.Za hrabinąkuśtykał teraz przetarłem moje zmącone oczy, przeklęte pijaństwo! jej poprzedni kapitan,Guiscard, Amalfitańczyk z drewnianą nogą!Wyszczerzył zęby, a ludzie, którzy z czystej ciekawości otoczyli hrabinę, cofnęli sięgwałtownie. Diabeł! szepnął ktoś, ktoś inny krzyknął: Ona jest w przymierzu z diabłem!Podniosłem się znowu i jakby łuski spadły mi z oczu.Poznałem, że to jest Firuz, udającyAmalfitańczyka!Jeśli ta zjawa chciała kogoś zbić z tropu, to w wypadku pana Peixa-Rollo udało się jejcałkowicie.Marszałek joannitów nie znał wprawdzie jednonogiego kapitana, bo skąd, alezbiło go z tropu ogólne wzburzenie.Nie wiedział już, co powinien zrobić, a czego zaniechać.Ale czy obładowany Firuz, minąwszy mnie, nie poszedł właśnie uliczką w dół? Byłemjednak pijany.A może to wszystko miało się okazać diabelskim mamidłem, nikczemnymiczarami?I wtedy mój kuzyn Jan znowu podniósł krzyk: Zatrzymajcie wóz! Nie pozwólcie uciec kacerskim dzieciom! To rozkaz króla!W istocie uważnemu spojrzeniu tego zbira nie uszedł fakt, że zaraz po odejściu hrabiny,która zostawiła komandora templariuszy bez pożegnania i z podniesioną głową, pod rękę zjednonogim kapitanem ruszyła w ślad za kobietami i tragarzami, amfory na oliwę załadowanoznowu na wóz, bardzo ostrożnie, bo były chyba teraz pełne i ciężkie.Kucharze ustawili jepionowo w słomie i przywiązali mocno powrozami.Zrozumiałem! Mnich i ladacznica bylizuchwałymi do szaleństwa przemytnikami! Pospiesznie wdrapali się znowu na kozioł i wózzaturkotał po dziedzińcu ku bramie, potem przejechał obok stojących na straży templariuszy,a także obok pana Gawina, który zachowywał się tak, jakby go to wszystko nie obchodziło wnajmniejszym stopniu. Na miłość boską! krzyknął mój kuzyn do marszałka joannitów. Po co tutajsterczycie, jeśli nie zatrzymujecie tego wozu z dowodami karygodnego występku,straszliwego kacerstwa?!To musiało być dla pana Peixa-Rollo przekonujące i jego wątpliwości, czy pobiec zahrabiną, czy dostać w końcu w ręce te głupie dzieci, od wielu dni kość niezgody obuzakonów, nagle zniknęły.Było przecież jego zadaniem postawić kacerskie dzieci przedoblicze sprawiedliwości, nie zaś naprzykrzać się hrabinie Otranto.Tak więc wystąpiłzdecydowanie do przodu, złapał chabetę za uprząż i zatrzymał wóz. Co tam wieziecie, piękna kobieto? spytał z wilczym uśmiechem, ale Ingolinda dałaciętą odpowiedz: Czystą oliwę, dostojny panie, tłoczoną na zimno, tak delikatnego gatunku, jakbyśmyoboje wyciskali pospołu owoce między udami!Marszałkowi twarz nabiegła krwią, ludzie wybuchnęli śmiechem. Wyładować! wrzasnął na swoich sierżantów, ci wskoczyli na wóz, odwiązali amfory ispuścili je delikatnie na ziemię.Teraz ja także podszedłem bliżej, podobnie jak mój kuzynJan, który już tryumfująco wyszczerzył zęby. Pytam was, kobieto, po raz ostatni wysapał pan Peixa-Rollo potem pchnę mieczem iprzekłuję zatyczki. Bez pchnięcia nie ma kropelki! natrząsała się z niego ladacznica.Marszałek przekłuł mieczem korki.Nie napotkał wcale oczekiwanego oporu, daremniegrzebał w amforach.Wreszcie wyciągnął miecz.Była na nim tylko oliwa, ani śladu krwi.Wtedy doskoczył hrabia Sarrebruck. To czary, diabelskie mamienie! wrzasnął i nim ktokolwiek zdążył go powstrzymać,głowicą miecza rozbił jedną amforę, drugą przewrócił nogą.Pękły obie, oliwa wylała się nabruk, a oczom zebranych ukazały się dwie kukły; były to ściągnięte sznurem i uformowane nakształt ludzki wiązki pakuł.Wszyscy gapili się na te dziwne istoty leżące wśród skorup, ale wtedy z kozła zeskoczyłaIngolinda, rzuciła się na przesączone oliwą konopne wiązki i zawyła: Moje dzieci! Moje dzieci! Zabił moje dzieciątka!Marszałek próbował ją odciągnąć, ale ona krzyczała jeszcze głośniej rozdzierającymserce głosem: Morderca, morderca! Głaskała kukły, tuliła je do zalanej łzami twarzy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]