[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mają po czterdzieści pięć lotów i to wszystko.Ci z Purpurowymi Sercami nawet mniej.Świeżo przybyłe uzupełnienia walą hurmą do innych grup.Władze chcą, żeby wszyscy odbyli służbę poza krajem, nawet personel administracyjny.Co to, nie czytasz gazet? Musimy go zabić jak najprędzej!— Zostały ci tylko dwa loty — przekonywał go Yossarian półgłosem.— Po co masz ryzykować?— W czasie tych dwóch lotów też mogę zginąć — odpowiedział Dobbs wojowniczo, grubym, drżącym z podniecenia głosem.— Możemy go zabić zaraz jutro rano, jak będzie wracał ze swojej farmy.Rewolwer mam przy sobie.Yossarian wytrzeszczył oczy ze zdumienia, kiedy Dobbs wyciągnął z kieszeni rewolwer i zaczął wymachiwać nim w powietrzu.— Czyś ty zwariował? — syknął gorączkowo.— Schowaj to.I nie wrzeszcz tak, ty idioto.— Co się przejmujesz? — spytał Dobbs z miną obrażonej niewinności.— Przecież nikt nas nie słyszy.— Hej, zamknijcie się tam! — rozległ się głos z drugiego końca sali.— Czy nie widzicie, że ludzie chcą spać?— A ty czego się, do cholery, mądrzysz? — ryknął Dobbs i obrócił się z zaciśniętymi pięściami, gotów do walki.Odwrócił się błyskawicznie z powrotem do Yossariana, ale zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, kichnął potężnie sześć razy, zataczając się na nogach jak z waty i wznosząc bezskutecznie łokcie, aby powstrzymać kolejny atak.Powieki jego załzawionych oczu były zaczerwienione i spuchnięte.— Co on się tu rządzi — spytał pociągając spazmatycznie nosem i wycierając go grzbietem swojej krzepkiej dłoni — jakby był gliniarzem?— On jest z Wydziału Śledczego — poinformował go Yossarian spokojnie.— Mamy ich tutaj trzech, a dalsi są w drodze.Nie, nie musisz się obawiać.Szukają tu fałszerza nazwiskiem Washington Irving.Mordercy ich nie interesują.— Mordercy? — obruszył się Dobbs.— Dlaczego nazywasz nas mordercami? Czy tylko dlatego, że chcemy zamordować pułkownika Cathcarta?— Ciszej, do diabła! — rozkazał mu Yossarian.— Nie umiesz mówić szeptem?— Przecież mówię szeptem.— Nie, krzyczysz.— Wcale nie krzyczę.Ja.— Hej, zamknij się tam, dobrze? — zaczęto nawoływać ze wszystkich kątów sali.— Stłukę was wszystkich! — wrzasnął Dobbs i wdrapał się na chwiejny taboret szaleńczo wymachując rewolwerem.Yossarian złapał go za rękę i ściągnął na dół.Dobbs znowu zaczął kichać.— Mam alergię— przeprosił, kiedy już skończył.Z nosa mu ciekło, z oczu płynęły strumienie leź.— Szkoda.Byłbyś wielkim przywódcą, gdyby nie to.— Pułkownik Cathcart to naprawdę morderca — skarżył się Dobbs ochrypłym głosem, chowając brudną, pogniecioną chustkę w kolorze ochronnym.— On nas wszystkich wymorduje, jeżeli nie zrobimy czegoś, żeby go powstrzymać.— Może już nie zwiększy ilości lotów.Może na sześćdziesięciu poprzestanie.— On zawsze zwiększa ilość lotów.Wiesz o tym lepiej ode mnie.— Dobbs przełknął ślinę i zbliżył swoją pełną napięcia twarz tuż do twarzy Yossariana, a muskuły na jego brązowej, kamiennej szczęce wezbrały w drgające węzły.— Powiedz tylko, że to jest w porządku, a jutro rano sam wszystko załatwię.Rozumiesz, co do ciebie mówię? Chyba teraz mówię szeptem, nie?Yossarian oderwał wzrok od płonących błaganiem oczu Dobbsa.— Dlaczego, do jasnej cholery, nie pójdziesz po prostu i nie załatwisz tego? Dlaczego nie przestaniesz gadać o tym ze mną i nie zrobisz tego sam?— Boję się zrobić to sam.Boję się cokolwiek robić sam.— Na mnie możesz nie liczyć.Byłbym szalony mieszając się do czegoś takiego teraz, kiedy mam ranę w nodze wartą milion dolarów.I tak odeślą mnie do domu.— Czyś ty zwariował? — wykrzyknął Dobbs z niedowierzaniem.— Masz zwykłe draśnięcie.Ani się obejrzysz, jak będziesz znowu latał razem ze swoim Purpurowym Sercem.— W takim razie rzeczywiście go zabiję — obiecał Yossarian.— Poszukam cię i zrobimy to razem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]