[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Według wiadomości, otrzymanych z Paryża pewien głośny dziennikarz miał udać się na Południe z postanowieniem rozwiązania tej zagadki i powrócił stamtąd równie mądry jak wyjechał.Monsieur George zauważył tonem jeszcze mniej uprzejmym niż poprzednio, że nic na to nie poradzi.- Zapewne - odpowiedział bardzo łagodnie młodzieniec.- Pozostaje jednak faktem, że robiąc przegląd osób, związanych ściślej lub luźniej ze sprawą Don Carlosa, zauważono, że pan jest jedynym, który znikł z horyzontu przed ostatecznym załamaniem się tej imprezy.- Co? - wykrzyknął George.- Nie inaczej - potwierdził tamten znacząco.- Pan wie, jak pan jest lubiany przez moich bliskich, choć oni rozmaicie oceniają pańską roztropność.Nie dawniej jak kilka dni temu rozmawialiśmy o panu z moją zamężną siostrą, Janiną.Ogromnie była poruszona.Zapewniałem ją, że jeśli pan nie dał znaku życia i nie zareagował na prowokację, to znaczy, że pan ukrył się w jakiejś mysiej dziurze, dokąd żadne wiadomości nie docierają.Monsieur George zażądał oczywiście wyjaśnienia, co tamtemu sprawiło widoczną ulgę.- Byłem pewien, że pan o niczym nie słyszał! Nie chcę być niedyskretny i nie pytam, gdzie pan dotąd przebywał.Obiło się tylko o moje uszy, że widziano pana dzisiaj w banku, i postanowiłem złapać pana za wszelką cenę, nim pan nam znowu nie ucieknie.Żyliśmy przecież zawsze w przyjaźni i cały nasz klan lubił pana ogromnie! Proszę o chwilę uwagi.Zna pan niejakiego rotmistrza Blunta, nieprawdaż?George odpowiedział, że go zna, lecz dość powierzchownie.Przyjaciel poinformował go wtedy, że rotmistrz Blunt pozostawał, o ile się zdaje, w zażyłychstosunkach z panią de Lastaola, a przynajmniej dawał do zrozumienia, że tak jest.Rotmistrz ma opinię człowieka honoru, należy do jednego z najlepszych klubów, posiada przy tym wiele cech prawdziwego paryżanina, ale w tym wypadku pogarsza to tylko sprawę.Jemu, przyjacielowi pana George’a, przypadł przykry obowiązek ostrzeżenia go przed tym człowiekiem.Zdarzyło się bowiem trzykrotnie, że kiedy w męskim towarzystwie wspomniano o pani de Lastaola, rotmistrz Blunt wyrażał się o niej z ubolewaniem mówiąc, że padła ofiarą młodego awanturnika, który ją bezczelnie wyzyskuje.Mówił to z naciskiem jak człowiek pewien swoich danych - i wymieniał nazwisko…- Nie będę dłużej taił - wybuchnął młodzieniec - że wymienił pańskie nazwisko, a nie inne! Celem zaś dokładnego ustalenia tożsamości dodawał za każdym razem, że tym awanturnikiem jest młody przemytnik, znany wśród karlistów na Południu pod pseudonimem Monsieur George.Skąd Blunt mógł zaczerpnąć informacji, na podstawie których tak ohydną potwarz wymyślił, pozostało dla George’a tajemnicą.Niemniej istniał fakt oszczerstwa.George przeżuwał to w milczeniu, dopóki młody przyjaciel nie odezwał się przyciszonym głosem:- Pan pewno sobie życzy, aby rotmistrz Blunt dowiedział się o pańskim pobycie w tym mieście?- Tak.Mam nadzieję, że pan zechce podjąć się całej akcji.Przede wszystkim proszę zawiadomić go telegraficznie, że czekam na niego.To wystarczy, aby go tu ściągnąć - zapewniam pana.I niech od razu przywiezie dwóch świadków.Bardzo bym sobie nie życzył, aby tę sprawę podchwycili paryscy dziennikarze.- Oczywiście trzeba temu kres położyć niezwłocznie - odparł żywo młodzieniec.Ułożyli zgodnie, że spotkanie odbędzie się w wiejskiej posiadłości jego starszego brata, do której rodzina jego rzadko zaglądała, a gdzie znajdował się odpowiedni ogród otoczony murem.Pozostawiając młodemu przyjacielowi wszystkie dalsze przygotowania i obiecując stawić się na czwarty dzień, Monsieur George zdążył jeszcze dopaść swojego pociągu.Rad był z siebie, że przez następne cztery dni potrafił nie zdradzić się przed Dona Rita i że te dni upłynęły im w niezmąconym szczęściu.Ona jednakże musiała wyczuć intuicją, że coś się niedobrego święci, gdyż w tym samym dniu, w którym George pod pierwszym lepszym pozorem opuścił wspólną siedzibę, ona przed zapadnięciem nocy znalazła się już w swym domu przy ulicy Konsulów, skąd wysłała wierną Różę na zwiady.Nie ma potrzeby szczegółowo się rozwodzić nad wydarzeniami, jakie się rozegrały w wiejskim ogrodzie osłoniętym murem.Wszystko odbyło się poprawnie i według przepisów, tylko nastrój niezwykłej powagi przesycającej atmosferę nadawał całej rzeczy charakter donioślejszy, niż zwykle bywa przy ‘tego rodzaju spotkaniach.Warto wspomnieć o jednym epizodzie, nie dostrzeżonym przez sekundantów, którzy w tej właśnie chwili zajęci byli przygotowaniami.Nie zwracając uwagi na surowe przepisy obowiązujące w tych wypadkach, Monsieur George zbliżył się do przeciwnika i odezwał się do niego wprost:- Panie rotmistrzu - dzisiejsza przeprawa może się obrócić przeciwko mnie.Gdyby się tak stało, oświadczy pan publicznie, że pan cofa swoje słowa, bo są niezgodne z prawdą - i pan wie o tym.Czy mogę zaufać pańskiemu honorowi?W odpowiedzi rotmistrz Blunt, zawsze nienagannie poprawny, nie otworzył ust, tylko lekko się skłonił.Poza tym okazał się nieubłagany.O ile bowiem nie był zdolny do uczynienia z siebie ofiary dla miłości, o tyle jego zazdrość była niedwuznaczna.Takie zjawisko psychologiczne nie jest rzadkie, a z punktu widzenia samej walki nie można mu nic zarzucić.Przebieg pojedynku był następujący: Monsieur George wystrzelił ma komendę i dzięki szczęściu i zręczności trafił rotmistrza w prawe ramię.Ręka trzymająca pistolet opadła bezwładnie.Ale ranny nie wypuścił broni.Bez chwili wahania z zimną krwią ujął pistolet lewą ręką i - celnie mierżąc - przestrzelił przeciwnikowi lewe płuco.Można sobie wyobrazić konsternację czterech sekundantów i gorączkowy pośpiech dwóch lekarzy, zmuszonych do działania w tropikalnej temperaturze ogrodu zamkniętego murami.Niewielka przestrzeń dzieliła tę miejscowość od miasta.Podczas gdy wózek, na którym złożono rannego George’a, posuwał się krok za krokiem, na drodze ukazała się kareta nadjeżdżająca z przeciwnej strony.Przystanęła z boku, a z jej okna wysunęła się głowa kobieca osłonięta gęstą woalką.Oceniwszy sytuację jednym rzutem oka, nieznajoma pani nakazała silnym głosem:- Jedźcie za mną!Kareta zawróciła z miejsca i ruszyła przodem wskazując drogę.Spora jeszcze odległość ‘dzieliła ten konwój od miasta, gdy minął ich inny powóz, wiozący czterech panów, z których jeden, z ręką na temblaku, wsparty na poduszkach, zdawał się być omdlewający.Powóz oddalał się szybko i znikł w tumanach prowansalskiego kurzu.Było to ostatnie pojawienie się rotmistrza Blunta we wspomnieniach George’a.Ale dowiedział się on o tym wszystkim znacznie później.Na razie nie był zdolny do jakichkolwiek spostrzeżeń.Przez wiele, wiele dni nie interesował się otoczeniem, a wrażenia, jakie odbierał, były koszmarne i mgliste
[ Pobierz całość w formacie PDF ]