[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czuł się jej właścicielem, jakby byłaunikalnym, cennym i pięknym, wartym walki przedmiotem.Czymś wartymwysiłku.A teraz przyjechał, żeby ją zabrać z powrotem.Jakby miał do niej wszelkieprawa.Ale ty walczysz.Walczysz nieczysto, jeśli trzeba.Nagle wszystko wydało mu się bardzo proste.- Wybierz sobie sekundantów, Etienne.Rozległo się zbiorowe westchnienie.Tom - miłośnik dramatycznychwidowisk - poczuł nawet zadowolenie, chociaż trudno mu było uwierzył, że wkońcu sam wypowiedział słowa, które przecież tylokrotnie słyszał od innych.Właściwie nie miał nawet prawa ich wypowiadać, nie będąc w zasadziedżentelmenem.Teraz dopiero dostrzegł sens kodeksu honorowego.Ponieważ jednak byłTomem Shaughuessym, to wymyślił również pewien niby-honorowy plan.Usta Eticnnc'a lekko wygięły się pogardliwie.Być może jego brwi równieżsię odrobinę uniosły, ale poza tym jego twarz pozostała bez wyrazu, jakby nic niemogło go dotknąć.- Wyzywasz mnie na pojedynek, Shaughnessy? Nie mam pojęcia, czemuuważasz, że masz do tego prawo.- Ponieważ jak do tej pory twoja znajomość angielskiego była znakomita,nudno mi uwierzyć, że nagle potrzebujesz wyjaśnień.Ale niech ci będzie.Tak, toprawda.Wyzywam cię na pojedynek.- Tom, na litość boską& - mruknął Generał.- Przecież ty go zabijesz.Naprawdę go zabijesz.- On pana zabije.- Generał zwrócił się do Etienne'a zaniepokojony.Etienne zwrócił ku niemu twarz i opuścił głowę, żeby popatrzeć namężczyznę, który wypowiedział te słowa.Nieco spochmurniał, zaskoczony, ale pochwili znowu popatrzył na Toma.- On jest rzeczywiście wspaniałym strzelcem, Etienne - przyznał Belstow,który po raz pierwszy się odezwał.Wszyscy uznali pewnie, że Londyn byłby o wiele nudniejszym miejscem,gdyby Tom został zastrzelony.Nawet Belstowowi to się nie uśmiechało.- Nie masz prawa wyzywać mnie na pojedynek, panie Shaughnessy - odparłspokojnie Etienne.- Pojedynki są dla& - pozwolił, żeby jego głos umilkł, jakby niechciał zachowywać się nieelegancko, sugerując, że Tom nie jest przecieżdżentelmenem.- Poza tym na czym miałoby polegać moje wykroczenie?Tom popatrzył na niego.W sali zapadło niepokojące milczenie.- To znaczy, że się mnie boisz? Taki z ciebie mości książę, co psy wiąże?Nie najlepszy był to dowcip, ale Tom usprawiedliwił się sam przed sobą, żewłaśnie pierwszy raz w życiu wyzwał kogoś na pojedynek, a poza tym targała nimzimna, dzika wściekłość.Etienne zesztywniał.Jego arystokratyczne szczęki zacisnęły się mocno.- Och, daj spokój, Shaughnessy.Będziesz wisiał, jeśli mnie zabijesz.- Ale ty będziesz wtedy równie martwy jak ja, tylko wcześniej, borzeczywiście jestem doskonałym strzelcem.- Za każdym razem trafia w cel - ogłosił z lekka drżącym głosem Bateson,który kręcił się na obrzeżach zgromadzonego towarzystwa.Etienne odparł zimno:- Jeżeli inwestorzy sami podjęli decyzję o wycofaniu się z twojegoprzedsięwzięcia, jeżeli władze same podjęły decyzję o odebraniu ci prawa doprowadzenia tej parodii teatru&- Z tego co słyszałem, dość mocno im to sugerowano - odezwał się jakiśgłos.- Podobno straszył Pinkertona-Knowlesa, że doniesie żonie o jegoupodobaniu do oglądania ślicznotek w tym teatrze - dodał ktoś inny.- & to był to ich wolny wybór - dokończył Etienne.- Ty to zrobiłeś, Etienne? - spytała Sylvie.- To ty zamknąłeś Białą Lilię?Etienne zwrócił do niej twarz, otworzył usta, jakby chciał odpowiedzieć, apotem chyba uznał, że nie musi.Popatrzył na Toma.Tom widział, że oczy Sylvie zaczynają przypominać zielone krzemienie.- Wybierz sobie sekundantów - powtórzył spokojnie Tom.Na moment spotkali się wzrokiem.Tom dostrzegł w ciemnych zrenicachEtienne'a błysk paniki, choć Francuz starał się zachować obojętną minę.- Etienne - zaczęła Molly.Etienne rzucił jej spojrzenie pełne takiej pogardy, że zbladła.- Przepraszam - wykrztusiła, napotykając wzrok Toma.- PanieShaughnessy& ja&- Przestańcie - powiedziała cicho Sylvie, głosem pełnym tłumionej furii.-Obaj.- Przestanę - oświadczył spokojnie Tom.- Jeśli Etienne przeprosi za to, cozrobił.Usta Francuza wykrzywił złośliwy grymas.- To interesy, Shaughn&- Nie, Etienne.- Głos Toma był równie śmiercionośny i celny, jak jego talentsnajperski.- To nie są interesy.Chciałem powiedzieć, że powinieneś przeprosićSylvie.Tu chodzi o Sylvie.Przypuszczam, że wiesz dlaczego,Etienne milczał.Wbił w Toma spojrzenie, które zaćmiła czarna, zimnanienawiść.Oceniał swego przeciwnika, ale wynik tej oceny wcale mu się niepodobał.- Proszę was - odezwała się znowu Sylvie.- Przestańcie.Tom odwrócił się do niej.- Dobrze.Powiedz mi, że mnie nie kochasz, a nie będzie pojedynku.Patrzyła na niego oczyma płonącymi jak węgle.Tancerki wpatrywały się wSylvie wstrząśnięte, z otwartymi ustami.- Powiedz, że mnie nic kochasz, Sylvie - powtórzył To.- Popatrz mi prostow oczy i powiedz przy tych wszystkich świadkach, że mnie nie kochasz, a niebędzie żadnego pojedynku, i ty wrócisz do Paryża z Etienne'em.Zauważył, jak napina ramiona nieznacznym mchem, przygotowując się dodziałania w taki sam sposób, jak przed pocałunkiem, którym obdarzyłarzezimieszka Biggsy'ego.Popatrzyła mu prosto w oczy.- Nie kocham cię.Głos jej prawie nie zadrżał.Trzy słowa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]