[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niebo przy horyzoncie zabarwiło się głębokim, aksamitnym fioletem.Nieliczne chmury również przybrały błękitny odcień.Dopiero wówczas Elryk zauważył, że słońce także nie świeci jak zwykle, lecz płonie ciemną purpurą.Zastanowił się, czy przypadkiem nie jest to dalszy ciąg snu.Grunt pod nogami począł się wznosić stromo pod górę i dalsza wędrówka stała się o wiele trudniejsza.Zanim jednak blask słoneczny przygasł całkowicie, Elryk znalazł się na stromym zboczu opadającym w szeroką, pozbawioną drzew dolinę, na której dnie, wśród skał, rdzawej darni i paproci, wiła się rzeka.55Po krótkim odpoczynku, pomimo zapadającej nocy, Elryk postanowić iść dalej i sprawdzić, czy uda mu się dotrzeć do rzeki, skąd miałby przynajmniej wodę do picia i gdzie rano udałoby mu się może nałowić ryb.Księżyc nie pojawił się jednak tej nocy, co bardzo utrudniało wędrówkę.Melnibonéanin przez dwie lub trzy godziny parł przed siebie wśród niemalże kom-pletnych ciemności, co chwila potykając się o większe głazy, aż w końcu grunt przestał opadać i Elryk nabrał pewności, że wreszcie dotarł do dna doliny.Czuł wielkie pragnienie, a także lekki głód.Mimo to zdecydował odczekaćdo świtu i wówczas dopiero ruszyć na poszukiwanie rzeki.Obchodząc jednak dokoła jakąś wyjątkowo wysoką skałę z pewnym zdumieniem dostrzegł odblask płonącego ogniska.Przy odrobinie szczęścia mogło to być obozowisko kupców, karawana zmie-rzająca w stronę jakichś bardziej cywilizowanych krain, do której może udałoby mu się przyłączyć oferując w zamian swój miecz na usługi podróżnych.Nieraz już, odkąd opuścił Melniboné, zarabiał w ten sposób na swe utrzymanie.Elryk nie wyzbył się jednak całkowicie dawnych odruchów: zbliżał się doognia ostrożnie, tak by nikt nie mógł go dojrzeć w ciemności.Zatrzymał się pod nawisem skalnym i, stojąc poza otaczającym ogień kręgiem światła, obserwowałgrupę siedzących lub leżących przy ognisku piętnastu czy szesnastu mężczyzn, zabawiających się grą, wymagającą kostek i kawałków kości słoniowej z wypisa-nymi na nich cyframi.W blasku ognia połyskiwały złoto, srebro i brąz, którymi grający obstawiali wypadające na kostkach i kawałkach kości cyfry.Elryk doszedł do wniosku, że o ile ludzi tych całkowicie nie pochłaniała gra, słyszeli na pewno, jak się zbliżał.Nie byli to bowiem kupcy.Sądząc z wielu oznak musieli to być wojownicy.Ich odzież składała się z podniszczonych skór i powy-ginanych fragmentów zbroi, a broń trzymali w pogotowiu.Nie należeli jednak do żadnej armii — chyba że do armii bandytów — gdyż stanowili zbieraninę ludzi różnych ras i (co najdziwniejsze) zdawali się pochodzić z różnych epok w historii Młodych Królestw.Ich obozowisko wyglądało niemalże na muzealny zbiór reliktów przeszło-ści.Halabardnik z czasów późnej Republiki Lormyriańskiej, której upadek na-stąpił jakieś dwieście lat temu, leżał wspierając się ramieniem o łokieć siedzą-cego obok łucznika z Chalalite, pochodzącego z czasów niemal współczesnych Elrykowi.Przy Chalalityjczyku siedział krępy Ilmioranin, żołnierz piechoty z ze-szłego stulecia.Tuż obok niego zajmował miejsce Filkharyjczyk, którego barbarzyńska odzież świadczyła, że pochodzi on z najdawniejszej przeszłości tego królestwa.Poza tym znajdowali się tu Tarkeszyci, Shazarianie i Yilmirianie, a jedynymi wspólnymi im cechami były pożądliwość i niegodziwość malujące się na ich obliczach.W innych okolicznościach Elryk ominąłby z dala takie obozowisko i poszedł56w dalszą drogę, teraz jednak tak był spragniony widoku ludzkiej twarzy, że z przyjemnością obserwował podróżnych, nie zwracając uwagi na ich niezbyt pociąga-jące przymioty.Jeden z mężczyzn, z wyglądu mniej nikczemny niż pozostali, krępy, czarno-brody i łysy morski wojownik, odziany był na modłę mieszkańców Purpurowych Miast w skórę i jedwabie.On to właśnie wyjął z sakiewki duży złoty melnibonéań-ski krążek — monetę, która w przeciwieństwie do innych nie była bita w menni-cach, lecz rzeźbiona przez zręcznych rzemieślników w zawiłe, starożytne wzory.Na ten widok ciekawość Elryka wzięła górę nad czujnością.Bardzo niewiele tych monet istniało w Melniboné, a Elryk nie słyszał o żadnej, która znajdowałaby się poza jego granicami, jako że nie były one walutą używaną w handlu z mieszkańcami Młodych Królestw.Nawet melnibonéańska szlachtawysoko sobie ceniła ich posiadanie.Elryk doszedł do wniosku, że mężczyzna mógł otrzymać ten szczególny pie-niądz tylko od jakiegoś podróżnego z Melniboné, lecz nie znał żadnego ziom-ka, który dzieliłby ze swym cesarzem pasję badacza obcych krain.Zapominając o ostrożności Elryk wstąpił w krąg światła.Gdyby jego myśli nie były skupione na Melnibonéańskim krążku, albinos napewno odczułby satysfakcję na widok poruszenia, jakie zapanowało w obozie.Mężczyźni gorączkowo chwytali za broń i w przeciągu kilku sekund wszyscybyli już na nogach.Na moment trzeba było zapomnieć o monecie.Trzymając jedną rękę na głow-ni miecza, Elryk wyciągnął drugą dłoń przed siebie w przyjaznym geście.— Wybaczcie, że was niepokoję, panowie.Podobnie jak wy jestem strudzo-nym żołnierzem, który gorąco pragnie przyłączyć się do waszej kompanii.Chętnie zasięgnąłbym także pewnych informacji i nabył trochę jedzenia, jeżeli macie go pod dostatkiem.Wojownicy, stojąc, jeszcze bardziej przypominali bandę łotrzyków.Wymie-nili między sobą szelmowskie uśmiechy.Uprzejmość Elryka ubawiła ich, ale nie wywarła większego wrażenia.Jeden z nich, o śniadej, okrutnej twarzy osłoniętej zdobnym w pióra hełmem, zdradzającym mistrza morskiego z Pan Tangu, wyciągnął do przodu swą długą szyję i odezwał się kpiąco:— Wystarcza nam własne towarzystwo, białoskóry.I niewielu z nas żywi sympatię do ludzi-demonów z Melniboné.Musicie być wściekle bogaci.Elryk przypomniał sobie, z jaką niechęcią traktowano Melnibonéan w Mło-dych Królestwach.Przodowali w tym zwłaszcza mieszkańcy Pan Tangu, którzy zazdrościli Smoczej Wyspie władzy i mądrości
[ Pobierz całość w formacie PDF ]