[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.129Słońce oświetlało prześliczny, spokojny domek, taras i rosnące przed nim kolorowedalie i wydawało się zupełnie nieprawdopodobne, żeby tak urocze, pogodne miejscemogło być terenem prawdziwej zbrodni.Piłując i rąbiąc drewno, ze zdumieniem uświa-damiałam sobie, że na tym samym osłonecznionym w tej chwili tarasie na własne oczywidziałam zamordowanego Edka, a wewnątrz wdzięcznego domku osobiście znalazłamotrutego Kazia w budzącym zgrozę stanie.Niemożliwe! Wręcz nie do wiary! Jakaś głu-pia mistyfikacja czy co?.Gdyby nie dość duża ilość osób, które widziały to samo,musiałabym w tym momencie uznać, że miałam halucynacje albo kretyński sen.Odwaliwszy co grubsze gałęzie, zrobiłam sobie przerwę, weszłam z ogrodu do ate-lier, zabrałam portmonetkę i udałam się do sklepu po papierosy.Przy okazji kupiłamzapałki.Nie miałam co z nimi zrobić, bo roślinność wydawała mi się nieco wilgotna,bałam się, że mi zamokną, wróciłam zatem na taras, żeby położyć je na fotelu.Przyokazji spojrzałam przez otwarte drzwi do wnętrza pokoju.To, co ujrzałam, zdumiałomnie i zaniepokoiło nad wyraz, nie pasowało bowiem zupełnie do pogodnego obrazuoglądanego z zewnątrz.130Zosia płakała rzewnymi łzami, wsparta czołem na ramieniu Pawła, który wydawałsię spłoszony i jakby zakłopotany.W pierwszej chwili sądziłam, że po prostu daje ujściezdenerwowaniu, i zdążyłam nawet pomyśleć, że jest pewna korzyść w tym, że nam takdzieci powyrastały, ale natychmiast dotarło do mnie to, co wykrzykiwała. Włodzio i Marianne.! szlochała rozpaczliwie. Nie żyją.! Ja już niemogę, ja mam tego dosyć! Ja chcę do domu.! Nie możemy teraz wracać do domu.Jakby nie było już więcej zwłok, to będzie nanas perswadował Paweł. %7łe niby wyjechaliśmy i od razu jest spokój.Nie możemysię narażać. Na miłosierdzie pańskie, o czym wy mówicie?! spytałam, czując jakieś dziw-ne oszołomienie i narastającą zgrozę. Co się stało?! Włodzio i Marianne.! Nie żyją.! I ja ich znalazłam.!!!Zrobiło mi się całkiem słabo. Jak to.? Jak nie żyją?! Całkowicie.131 O rany boskie, nie o to mi chodzi! Rozumiem, że nie połowicznie! Ale w jakisposób zginęli?! Od czego?! Nie wiem! Nie ma żadnych śladów! Nic nie widać! Nic nie ma.! No nie, zwłoki są. powiedział Paweł dość bezradnie i jakby pocieszająco.Zosia oderwała się nagle od jego ramienia. To są dzieci teraz.! krzyknęła z rozgoryczeniem, gniewem i zupełnie bezsensu, bo Paweł nic tu nie zawinił. Wy nic nie traktujecie poważnie! Was nic nieobchodzi! Zejdz mi z oczu! Dobra, ja mogę zejść, ale ty nie masz chustki do nosa. To oddaj mi chustkę i wynoś się!Poruszyłam się wreszcie, nabrałam oddechu i weszłam do pokoju.Przesuwne drzwido apartamentu Marianne i Włodzia były częściowo odsunięte. Ja tam nie wiem powiedział nieco urażony Paweł. Ale chyba coś trzebazrobić.Zosia wydarła mu z ręki chustkę do nosa.132 Nie żyją powtórzyła z jękiem, wycierając oczy. Chciałam ich obudzić naśniadanie.Jezus Mario, co teraz?! Ja mam ci zejść z oczu oświadczył Paweł godnie i wyszedł na taras.Zawahałsię, jakby niepewny, czy oddalił się dostatecznie, po czym zszedł dalej, do ogrodu.Nic nie mówiąc, podeszłam do otwartych drzwi sąsiedniego pokoju i zajrzałam dośrodka.Nie musiałam się długo przyglądać.Włodzio i Marianne nie wyglądali na ży-wych. Co za szczęście, że nie mieli pięciorga drobnych dzieci powiedziałam, możeniezbyt odkrywczo, ale nic innego nie przyszło mi do głowy. Nad tym domem chybaciąży jakaś klątwa.Sprawdzałaś, czy na pewno nie żyją?Zosia przestała wycierać nos. Dlaczego pięciorga? Już i jedno by wystarczyło.Jak miałam sprawdzać, przecieżwidać, o Boże.! Słuchaj, co teraz? Znów będzie na nas! Trzeba zawiadomić Alicję, niech się użera z policją.Co im się, na litość boską,stało? Nic nie zauważyłaś?133 Moim zdaniem są chyba otruci powiedziała Zosia zdławionym głosem.Widziałaś te plamy?Nie widziałam żadnych plam, bo nie przyglądałam się zbyt dokładnie, ale uwierzy-łam Zosi na słowo.Byłam zbyt ogłuszona, żeby samodzielnie myśleć. Rany boskie, czym otruci? Nie mam pojęcia.Może tym samym co Kazio? Chwała Bogu, że obiad jedliw Roskilde, a nie u nas! Trzeba zadzwonić do Alicji.Słuchaj, zadzwoń ty, mnie toprzez usta nie przejdzie. Mnie też nie przejdzie.Niech zadzwoni Paweł. Pawłowi nie uwierzy. No przecież nie posądzi go o takie kretyńskie dowcipy! Nie wiem.Ja bym posądziła.To jest nie do wiary, co się tutaj dzieje! Ja chcęwyjechać!.To rzeczywiście było nie do wiary, co się działo.Trup za trupem, zbrodnia za zbrod-nią! Zbiorowe samobójstwo Włodzia i Marianne można było z góry wykluczyć.Co tenEdek wiedział takiego, na litość boską?!134Paweł z ogrodu kategorycznym krzykiem odmówił dostarczenia Alicji wieści o no-wych zwłokach i nie dał się przekonać.Zosia na nowo zaczęła płakać.W rezultacietelefon padł na mnie.Uzgodniłyśmy, że należy to zrobić jakoś subtelnie i ostrożnie,żeby Alicją zbytnio nie wstrząsnąć.Zadzwoniłam zatem i Alicja sama podniosła słuchawkę. Teraz nie mam czasu rozmawiać powiedziała stanowczo, ledwo zdążyłamsię odezwać. Zadzwonię za dwie godziny, nie wcześniej.Włodzio i Marianne niechrobią, co chcą. Czekaj! zawołałam pośpiesznie. Tu jest nowa przykrość
[ Pobierz całość w formacie PDF ]