[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Typowa niestała materia Chaosu.Był sam.Nagle wszystko znieruchomiało.Stopy dotknęły stałego gruntu, kawałka ska-ły pływającego w oceanie światła noszącym złudne znamiona nieskończoności.Wszechświat na wszechświecie, jeden płynnie przechodzący w drugi, każdy o innej barwie, każdy kreujący odrębną rzeczywistość.Książę miał wrażenie, że stoi wewnątrz wielościennego kryształu oślepły nagle na wszystko, prócz jasnego blasku o niemożliwych do rozpoznania barwach.Były też zapachy, dziwnie znajome, były głosy, przerażone, chociaż nie należały do istot śmiertelnych.Albinos zapła-kał, osaczony, zwyciężony i bezradny.Siły go uszły, a miecz zaczął ciążyć niczym zwykły kawał żelastwa, gdy gdzieś zza kurtyny płomieni dobiegły nagle księcia melodyjnie wypowiedziane słowa:— Odważny jesteś, ulubiony mój niewolniku! Impetyk z ciebie! A teraz po-wiesz mi może jeszcze, gdzie właściwie podziewa się dusza twego ojca?— Nie wiem, Ariochu.— Elryk czuł, jak mróz przenika go do granic wytrzy-małości, jak nagle przejrzyściejąca dusza okrywa mu się lodowymi kryształkami.Arioch sprawdził go i wiedział już, że albinos nie kłamie.Uczucie dojmującego zimna zniknęło, a Elryk zaczął się uspokajać.Nigdy jeszcze nie doświadczył czegoś takiego, nigdy nie sądził, że Ariochmoże być tak popędliwy, niecierpliwy.Cóż tak zaniepokoiło Bogów?— Kąsku śmiertelny, zaiste słusznie jesteś moim ulubieńcem, cukiereczku sło-dziutki.Znający dobrze zmienne nastroje Ariocha Elryk słuchał tych słów zafascyno-wany i zalękniony równocześnie.Z jednej strony pragnął za wszelką cenę aproba-83ty ze strony Ariocha, gotów był poddać się jego osądowi i przyjąć z pokorą każdy wyrok wyznaczający dalsze losy jego wiecznej duszy.Z drugiej jednak strony w jakimś najtajniejszym zakątku umysłu księcia roiła się wciąż uparta myśl, jak to dobrze byłoby pewnego dnia uwolnić ten świat od wszelkich Bogów, istot hu-morzastych i nieobliczalnych.Tak, w swoim naturalnym środowisku Arioch byłw pełni sił i nie potrzebował żadnych sprzymierzeńców, szczególnie śmiertelnych, mało obchodziły go wszelkie pakty czy porozumienia, od niewolników zaś wymagał tylko i wyłącznie posłuszeństwa, cierpieniem jednako karząc i nagradzając.— Gadajże, cukiereczku.Co przywiodło cię do mej domeny?— Przypadek, panie.Tak sądzę przynajmniej.Spadłem.— Ach, spadłeś! — stwierdził Arioch z przekąsem.— Ty spadłeś?!— W przepaść, którą stworzyć mógł jedynie któryś ze znamienitszych demo-nów.— A tak.To spadłeś.TO BYŁ MASHABAK!Elryk poczuł niejaką ulgę, że udało mu się skierować gniew Boga na kogoinnego.Zrozumiał też w końcu, co właściwie się stało: Gaynor Przeklęty musiałsłużyć rywalowi Ariocha, hrabiemu Chaosu, Mashabakowi.— Miałeś swe sługi pośród narodu Cyganów?— Wszyscy byli moi, takie niby piekło.Przydatny drobiazg, wielu mi go za-zdrościło.Mashabak też.A skoro nie mógł mi zabawki odebrać, wziął i ją zniszczył.— Nudził się i machnął łapą dla kawału.— Och, nie.Ostatecznie posłużył się najpewniej jakimś pomniejszym sługą.— To był Gaynor, panie.— Aha.Gaynor.W polityka zaczął się bawić, co?Arioch zamilkł na chwilę, co nie wróżyło nic dobrego.W końcu, gdy chwilazdawała się trwać już z rok, Książę Piekieł raczył odzyskać głos.— Niech tam, cukiereczku, ruszaj swoją drogą — mruknął, wyraźnie odzy-skując humor.— Ale pamiętaj, że mój jesteś i dusza twego ojca też do mnie należy.Obaście moje.Tak przewiduje nasz pradawny traktat.— A gdzie mam ruszać?— No, do Ulshinir, rzecz jasna, tam gdzie trzy siostry uciekły przed swymgnębicielem.I skąd mają już prostą drogę do domu.— Do Ulshinir, mój panie?— Bez strachu, podróżować będziesz, jak na dżentelmena przystało.Tegotwojego niewolnika wyślę zaraz w ślad za tobą.— Po czym demon wyższej ran-gi zamilkł, zajmując się innymi sprawami.Jak wszyscy Książęta Piekieł, Arioch nie potrafił zbyt długo skupiać uwagi na jednej kwestii, chyba że była to kwestia absolutnie nadrzędnej wagi.Ognie zniknęły.84Elryk stał wciąż na tym samym złomie skalnym, teraz jednak był to fragment kamienistego wzgórza wznoszącego się nad nieregularną doliną porośniętą rzadko trawą, spomiędzy której wyglądały wapienne złogi.Całość pokrywała cieniutka warstewka wciąż padającego śniegu.Powietrze było chłodne i ostre, aż książę potarł energicznie nagie ramiona i twarz, jakby chciał zetrzeć z nich plugastwo piekieł.Coś pomrukiwało mu u stóp: to miecz, który albinos upuścił podczas rozmowy z Ariochem.Tak, jakaż musiała być potęga owego, skoro za jego sprawą Elryk potrafił zapomnieć na parę chwil nawet o Zwiastunie Burzy.Podniósłczarne ostrze, biorąc je z uczuciem w objęcia, jakby dzieckiem było, a nie orężem.— Wciąż potrzebujemy się nawzajem, ty i ja.Miecz znalazł się rychło w pochwie, po czym przyszła pora, by rozejrzeć się uważniej wokół.Zza pobliskiego pagórka wznosiła się ku niebu nitka dymu.Może da się tam rozpytać o drogę do Ulshinir.Książę podziękował losowi, że zbierając się w popłochu z pościeli, zdążyłwłożyć buty.W przeciwnym razie pokonanie kamienistego zbocza pełnego nadodatek pułapek rozmiękłego gruntu byłoby o wiele trudniejsze.Wrażenie chłodu znikło za sprawą kolejnej dawki smoczego jadu, ponownie bolesnej, ale niezmiennie pomocnej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]