[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.opublikował recenzję z nowego przedstawienia w operetce, bardzo serdecznie pisząc o Kamili:Ta młoda aktorka ma naprawdę duży talent i aż dziwne, że jeszcze nie widzimy jej w pierwszoplanowych rolach.Nietrudno zauważyć, że Kamila C.pracuje nad sobą, ciągle doskonali swoje aktorstwo i swój glos, czego niestety nie można powiedzieć o innych członkach zespołu operetki.– Mój Boże – westchnąłem – czyżby Jerzy nie zamierzał zwrócić długu?Potem jednak pomyślałem, że przecież nie znam się na śpiewie i zapewne Jerzemu naprawdę spodobał się głos Kamili.Utwierdził mnie w tym przekonaniu także Robert, który częściej niż ja odwiedzał teatry, a szczególnie bywał na spektaklach w operetce.– Ona ma wielki talent – mówił.I dodawał ciszej: – Ona ma talent i urodę.Kupił dwa bilety na przedstawienie z Kamilą i wieczorem poszliśmy do teatru.Po drodze wstąpiliśmy do kwiaciarni.– Czy zamierzasz się oświadczyć? – zapytałem.– O, nie.Te kwiaty zamówiła Kamila.dla ciebie.Z podziękowaniem za recenzję.Zrobiło mi się przykro.Miałem uczucie niesmaku i oczywiście kwiatów nie przyjąłem.Mój przyjaciel zasiadł na widowni, dźwigając bukiet tulipanów.Wyglądał bardzo śmiesznie.Ja również.Bo udawałem, że go nie znam, że przyszliśmy oddzielnie.Przedstawienie zapowiadało się bardzo nieciekawie.O talencie Kamili nie mogłem sobie wyrobić żadnego zdania, bo miała małą rólkę.Tak więc w dalszym ciągu pozostawałem pełen niewiary w prawdomówność Jerzego.Podczas przerwy w palarni ktoś trącił mnie w ramię.Obejrzałem się – Panienka z Biblioteki!– Proszę być ostrożnym.Za panem ciągle chodzi ten facet z kwiatami – powiedziała konspiracyjnym szeptem.I zniknęła w tłumie ludzi spacerujących w palarni.Pośpieszyłem w drugi kąt.Robert wypił przy bufecie szklaneczkę oranżady i ruszył w moją stronę, niosąc bukiet tulipanów.Wszyscy się za nim oglądali.Począłem uciekać przed Robertem, klucząc między rozmawiającymi grupkami.W ten sposób goniliśmy się aż do końca przerwy.– No, jesteś nareszcie – sapnął Robert, sadowiąc się obok mnie w miękkim krześle.– Gdzieś ty się podziewał?Potem był drugi akt, znowu nudny i tym bardziej nieciekawy, że nie brała w nim udziału Kamila.Po opuszczeniu kurtyny zerwałem się z krzesła i wyprzedzając przyjaciela przynajmniej o cztery długości, pobiegłem do palarni, a stamtąd czmychnąłem do toalety.Spotkałem tam swego naczelnego redaktora i długą chwilę gawędziliśmy o sprawach służbowych.Naczelny stwierdził, że doszły go słuchy o moich poszukiwaniach Ałbazina.Obiecał zezwolić mi na krótki wyjazd w interesujących mnie sprawach.Dopiero po rozstaniu się z nim pojąłem, że naczelny kojarzy sobie Ałbazin z pewnym cudzoziemcem, który w ubiegłym roku został posądzony o przemyt zegarków.Zapewne spodziewał się kryminalnego reportażu.W drzwiach na widownię przydybała mnie podejrzliwa Panienka z Bilblioteki.– Przed chwilą szukała tu pana aktorka, która grała w pierwszym akcie, i ten gruby z kwiatami.To oni pana prześladują, prawda? Przekona się pan, że bez mojej pomocy ta sprawa skończy się bardzo niedobrze.Pan musi się ze mną spotkać.Jutro, dobrze?– Nie.Jutro będę zajęty.– Pojutrze.Machnąłem ręką.– Wszystko mi jedno.– Dobrze.Pojutrze w kawiarni „Renata”.Czekam o godzinie dziewiętnastej.Kiwnąłem głową.Właśnie pojutrze zamierzałem skorzystać z obietnicy naczelnego i wyjechać do Warszawy, żeby poszukać książki Witsena, na którego powoływał się Łubieński.Panienka będzie czekała bardzo długo.Może to ją oduczy od narzucania się swym bliźnim?Po spektaklu Robert wręczył Kamili bukiet tulipanów.Okłamał mnie.To nie ona kupiła kwiaty dla mnie, a on dla niej.Tylko wstydził się do tego przyznać.Poszliśmy do nocnego lokalu.Tutaj okazałem im swój zły humor i nie chciałem tańczyć.A ponieważ Robert tańczyć nie umie, Kamila zupełnie się nie bawiła, siedziała smutna i piła wino.Mnie także było smutno, bo czułem, że w Robercie tracę przyjaciela.Robert przestał się interesować poszukiwaniami Ałbazina.Doszło wreszcie do czegoś zupełnie okropnego.Robert rubasznie klepnął mnie w plecy i rzekł:– Co sobie głowę zaprzątasz głupstwami.Ożeń się, chłopie.Wywietrzeje ci z głowy ten Ałbazin.I znowu zasiadłem nad planami Ałbazina.Jeszcze raz wodziłem wzrokiem po liniach umocnień starej warowni, próbowałem wyobrazić sobie jej wygląd, wysokie drewniane konstrukcje ścian lub gruby mur wznoszący się ponad urwistym brzegiem Amuru.Tam, po drugiej stronie wody, rozłożył się obóz wojsk chińskich.Na Ałbazin skierowano lufy dział – stu dział lekkich i ciężkich.Przeprawiono wojsko na łodziach i otoczono warownię wrogimi szańcami, zamykając obrońców jak w potrzasku.Potem zaczęły się szturmy, nieprzebraną ławą wdzierały się na umocnienia szeregi chińskich wojowników.Ale cóż nastąpiło później? Jak wyglądał koniec obrony Ałbazina? Co stało się z pułkownikiem-Polakiem i jego oddziałem?Wziąłem do ręki plan ałbazińskiego skarbu.A jednak nie potrafiłem nie myśleć o panu Bełzaku i o jego dziwnej historii.Napisałem do Szulca list, zawierający kilka pytań.Na szafeczce przy tapczanie w pokoju Kamili stoi duży bukiet czerwonych tulipanów.Kwiaty otworzyły swoje kielichy, ich łodygi powyginały się przedziwnie i z daleka wydaje się, że z wazonu wychyla głowy mnóstwo żmij, gotowych kąsać i syczeć.Wyjeżdżając do Warszawy na poszukiwanie książki Witsena, powiedziałem do Kamili:– Niech pani wyrzuci te żmije.One mają jad– To przecież kwiaty od Roberta!I dodała cicho:– Zresztą, jeśli pan chce, mogę je wyrzucić.Od odpowiedzi wybawił mnie ostry sygnał telefonu.Kamila podniosła słuchawkę i rozpoczęła rozmowę.Słyszałem, jak mówiła:– Dziękuję, bardzo dziękuję.To było bardzo miłe z pana strony Chciałby się pan ze mną spotkać? Chętnie.Nie, dziś nie mam czasu, muszę być na próbie.Jutro przed południem w klubie, dobrze?Zapytałem Kamili:– To dzwonił Jerzy W., prawda?Wydało mi się, że zdecydowana jest na kłamstwo.Ale napotkawszy mój wzrok – w milczeniu skinęła głową.Wyglądała na zawstydzoną, choć nie było nic zdrożnego w fakcie, że okazała się uprzejmą wobec człowieka, który o niej tak pięknie napisał.Pożegnałem Kamilę i zbiegłem po schodach na ulicę.Przed bramą czatował Robert.Udał, że czekał tu na mnie, a przecież nie mógł wiedzieć, że właśnie o tej porze zamierzałem wyjechać z Warszawy.Ruszyłem szybkim krokiem w stronę dworca kolejowego.Robert ledwo za mną nadążał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]