[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jedynie w opasce na biodrach, ze sztyletem przywiązanym do nogi, trzymając w rękutrójząb jak młody Posejdon, skakał z relingu głową naprzód i wyławiał największe ryby.Dzieci z miejsca chciały z nim współzawodniczyć.Hrabia Robert podsunął im inną myśl,nakłaniając – propozycja wywołała zrazu dziki ryk protestu – żeby wymieniły między sobąbroń, ma się rozumieć nie na zawsze.Jeza z łukiem i strzałami wyglądała jak bogini Artemida, niemal od razu nauczyła sięobchodzić z nową bronią ku przerażeniu wszystkich kobiet.Robert z Artois uczył nieco lękliwego Rosza nie jak ciskać sztyletem, lecz jak się nimposługiwać w walce wręcz.A ponieważ chłopiec okazał się nadzwyczaj pojętnym uczniem,hrabia podarował mu prawdziwy sztylet ku wielkiemu niezadowoleniu Laurencji.Aby udobruchać Jezę, odkupiłem szybko i po kryjomu od jednego z Maurów łuk, którynie był dla niej za duży, i poleciłem Firuzowi, żeby go jej wręczył.Hrabia Robert, który tozauważył, zaśpiewał dla niej pieśń:Joves es domna que sap honrar paratgeet es joves per bos fachs, quan los fa,joves si te, quan a adrech coratgeet ves bo pretz avol mestier non a;joves si te, quan guarda son cors bel,et es joves domna, quan be-s chapdel;joves si te, quan no-i chal divinar,qu’ab bel joven si guart de mal estar.Jeśli pan Robert myślał, że oddziała to wychowawczo na Jezę, mylił się, osiągnął bowiemtylko to, że dziewczynka chciała natychmiast nauczyć się grać na lutni.Wtedy jednak rozległ się okrzyk z bocianiego gniazda:– Ziemia na horyzoncie!To mógł być tylko Cypr.Hrabia Robert wspiął się żwawo na drabinkę sznurową ku wantom, by przywołać swójstatek.I chociaż mógł to zadanie pozostawić swoim giermkom, stał teraz w górze, stopamizręcznie wczepiony w olinowanie, i dawał oburącz sygnały, by statek po niego podpłynął.Mimo że miał naturę psotnego chłopca, dyplomacja była mu o wiele bardziej znana niżetykieta dworu paryskiego; tak więc zrezygnował z przybicia do lądu na pokładzie pirackiejtriery i wolał wpłynąć do portu w Limassol na własnym statku, na czele swoich rycerzy.Francuski książę ściągnął na siebie uwagę wszystkich, co wykorzystał Rosz, abyniepostrzeżenie wspiąć się na drabinkę sznurową drugiego masztu.Gdy zaalarmowanikrzykiem kobiet spojrzeliśmy w górę, chłopiec stał już tak wysoko jak hrabia Robert.Rosz chciał mu pomachać.Stracił równowagę i spadł z drabinki, na szczęście zdołałzłapać za górną reję, która przechyliła się pod jego ciężarem.Chłopiec powoli zaczął sięzsuwać w dół.Zaległa cisza.Lada moment chłopiec spadłby na pokład.Maurowie stanęli pod żaglem iutworzyli sieć z wyciągniętych ramion.Kilku z nich chciało się wspiąć na drabinkę, wtedy jednak hrabia Robert krzyknął, żebynikt się nie ruszał.Owinął sobie wokół piersi sznur z pętlą, przerzucił swój pas przez linę,która biegła od jednego gniazda bocianiego do drugiego i właściwie służyła tylko dozawieszania chorągiewek przy uroczystym oflagowaniu statku, zaczepił się nogami zgiętymiw kolanach o swój pas i ześlizgnął się tak daleko, aż cienka lina, nazywana bez szacunku„sznurem do bielizny Przeoryszy”, napięła się łukowato.Hrabia kołysał się teraz nad Roszem,ale nie mógł go dosięgnąć.Wtedy bardzo ostrożnie zaczął brasować reję pod wiatr, aż znalazł się dostatecznie blisko,by Rosza nakłonić do podniesienia nogi.Po wielu daremnych próbach Robert złapał wreszcie nogę chłopca w pętlę, którą zacisnąłpowyżej kostki.Zawołał teraz do Rosza, żeby puścił się rei, lecz chłopak rozpaczliwie wczepił się wdrewno.Wtedy Firuz kazał powoli opuścić żagiel, podczas gdy Robert popuszczał sznur.Rosz trzymał się rei tak kurczowo, że Maurowie musieli odczepiać od żerdzi jego ręce,gdy mogli go już dosięgnąć.Zahuczały oklaski.Prawie zapomniano o zbawcy, który pozostawał w niezbyt komfortowym położeniu –wciąż zwisał głową w dół.Marynarze zręcznie rzucili mu linę, którą chwycił, przyciągnęli domasztu i odpięli pas.Nasz bohater znowu stanął na nogach.To był pożegnalny występhrabiego Roberta na trierze.Pomyślałem sobie, jak bardzo w takiej sytuacji dał się zauważyć brak doświadczonej ręki,a przede wszystkim zimnej krwi Amalfitańczyka.Guiscard rozwiązałby ten problem mniejkłopotliwie.Pax anima sua!*Dean z Manruptu odmówił dziękczynną modlitwę, Robert spełnił duszkiem puchar, którypotem cisnął przez ramię do morza, i zaraz wsiedliśmy do łodzi przywołanej z książęcegostatku.Postanowiłem towarzyszyć księciu, pod żadnym bowiem warunkiem nie chciałem wrócićna własny statek, do kuzyna.Z drugiej strony nie zależało mi również na tym, aby wywołać błędne skojarzenia,pozostając bez konieczności u boku hrabiny i na złowieszczej trierze zawijając do portu,gdzie mnie oczekiwał król.Przed nami leżało wybrzeże Cypru.IIKRÓL I WIĘŹNIOWIE ŚWIĄTYNIZ diariusza Jana ze JoinvilleLimassol, 15 września A.D.1248Gdy w orszaku hrabiego Artois przybyłem na Cypr, król Ludwik zeszedł już na ląd.Statki, które zdołały za królem nadążyć, tłoczyły się teraz przy wąskim wejściu do portu izaczynały szczelnie zapełniać zatokę Limassol.Ludwik i jego brat Karol z Anjou zostali powitani na nabrzeżu przez króla Henryka,władcę Cypru, i udali się do pałacu królewskiego, który wyruszającemu na krucjatę monarszemiał służyć za kwaterę.Podobnie jak wszyscy szlachetni panowie z Francji pospieszyłemtam, aby swemu suwerenowi złożyć uszanowanie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]