[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Czyje to jest? - zapytał znienacka Aram.Perrin uniósł głowę.Młody Druciarz wstał i teraz z niepo­kojem patrzył na włócznie oparte o ściany.- Należą do każdego, kto zechce sobie wziąć którąś, Aram.Nikt nie ma zamiaru skrzywdzić cię za ich pomocą, uwierz mi.Nie miał pewności, czy Aram uwierzy, szczególnie patrząc na sposób, w jaki powoli obchodził salę z rękoma wciśniętymi sztywno w kieszenie, obserwując broń z ukosa.Perrin był więc zadowolony, że może przestać zwracać na tamtego uwagę w chwili, gdy Marin przyniosła mu talerz po­ciętej na płaty pieczonej gęsiny z rzepą i grochem oraz chru­piący chleb.Chętnie zatopiłby w nim zęby, gdyby Faile się nie wtrąciła, wsuwając mu pod brodę haftowaną w kwiaty ser­wetkę i kładąc po obu stronach talerza widelec oraz nóż.Zda­wało się bawić ją karmienie go w taki sam sposób, w jaki Bode i Eldrin karmiły Arama.Dziewczęta Cauthonów zachichotały, widząc to, a na twarzach Marin i Natti również wykwitły lekkie uśmiechy.Perrin jednak nie widział w tym nic zabawnego.Postanowił cierpliwie ulegać zachciankom Faile, nawet jeśli sam potrafiłby zjeść szybciej i sprawniej.Zmuszała go do od­chylania głowy do tyłu, by mógł wziąć do ust to, co podawała mu na widelcu.Aram powolnym krokiem trzy razy zdążył już obejść całe pomieszczenie, zanim się zatrzymał przy podstawie schodów, wpatrując się w baryłkę z niedobranymi mieczami.Potem sięg­nął i wyjął jeden z nich, unosząc go niezgrabnie.Owinięta skórą rękojeść była tak długa, że mógłby się posługiwać nim obiema rękami.- Czy mogę go używać? - zapytał.Perrin prawie się zakrztusił.U szczytu schodów pokazała się Alanna w towarzystwie Ili; Tuatha'anka wyglądała na zmęczoną, ale skaleczenia znik­nęły z jej twarzy.-.najlepszym lekarstwem jest sen - mówiła Aes Se­dai.- To szok, który przeżył, jest dla niego największym problemem, a tego nie potrafię uzdrowić.Spojrzenie Ili spoczęło na jej wnuku, na tym, co trzymał w dłoniach, a potem krzyknęła w taki sposób, jakby klinga tego miecza właśnie wraziła się w jej ciało.- Nie, Aram! Nieeee! - Omal nie spadła ze schodów, tak szybko zbiegała na dół, potem rzuciła się w stronę Arama, starając się odsunąć jego ręce od miecza.- Nie, Aram - wyszeptała niemalże bez tchu.- Nie wolno ci.Odłóż go.Droga Liścia.Nie wolno ci! Droga Liścia! Proszę, Aram! Proszę!Aram wyrywał się jej, niezgrabnie przed nią opędzał, sta­rając się trzymać miecz poza zasięgiem jej dłoni.- Dlaczego nie? - krzyczał gniewnie.- One zabiły matkę! Widziałem je! Mogłem ją uratować, gdybym miał miecz.Mógłbym ją uratować!Te słowa jak cios klingi przeszyły serce Perrina.Druciarz z mieczem wydawał się rzeczą skrajnie nienaturalną, na ten widok niemalże zjeżyły mu się włosy na karku, ale te słowa.Jego matka.- Zostaw go - powiedział znacznie bardziej szorstko, niż zamierzał.- Każdy mężczyzna ma prawo do obrony sa­mego siebie, do bronienia swojej.On też ma prawo.Aram wyciągnął miecz w kierunku Perrina.- Nauczysz mnie, jak się nim posługiwać?- Nie wiem - odrzekł mu Perrin.- Na pewno jednak znajdziesz kogoś innego.Łzy spływały po wykrzywionej grymasem twarzy Ili.- Trolloki zabrały moją córkę - łkała, spazmy targały całym jej ciałem.- I wszystkie moje wnuki, oprócz jednego.A teraz ty zabierasz mi również jego.Jest Zatracony z twojej winy, Perrinie Aybara.Sam stałeś się wilkiem w głębi swego serca i jego również w wilka zmienisz.Odwróciła się i poszła chwiejnie po schodach na górę, nie przestając drżeć od płaczu.- Mogłem ją uratować! - wołał za nią Aram.- Bab­ciu! Mogłem ją uratować! - Nie obejrzała się ani razu, a kie­dy zniknęła za rogiem korytarza, on bezwładnie oparł się o po­ręcz schodów i również zapłakał.- Mógłbym ją uratować, babciu.Mógłbym ją.Perrin zdał sobie sprawę, że Bode również płacze z twarzą ukrytą w dłoniach, a wszystkie pozostałe kobiety patrzą na niego spod zmarszczonych brwi, jakby naprawdę zrobił coś złego.Nie, jednak nie wszystkie.Alanna, stojąc u szczytu scho­dów, wpatrywała się badawczo w jego twarz tym niemożliwym do odczytania spojrzeniem Aes Sedai, a twarz Faile była omal równie nieprzenikniona.Wytarł usta serwetką, rzucił ją na stół i wstał.Jeszcze był czas, by kazać Aramowi odłożyć miecz i zmusić do przeprosin Ili.Czas, żeby powiedzieć mu.co? Że może następnym razem nie będzie go w pobliżu i nie będzie musiał patrzeć, jak giną jego bliscy? Że być może wróci tylko po to, by zobaczyć ich groby?Położył dłoń na ramieniu Arama, a tamten zadrżał i podał mu miecz, jakby się spodziewał, że wyjmie go z jego rąk.Woń Druciarza wyrażała targające nim emocje, strach, nienawiść i bezdenny smutek.Zatracony, powiedziała o nim Ila.W jego oczach było tylko zatracenie.- Umyj się, Aram.Potem znajdź Tama al'Thora.Powiedz, że proszę go, aby uczył cię posługiwać się mieczem.Tamten powoli uniósł głowę.- Dziękuję ci - wyjąkał, ocierając rękawem kaftana łzy z policzków.- Dziękuję, nigdy ci tego nie zapomnę.Nigdy, przysięgam.Znienacka uniósł miecz, by pocałować obnażone ostrze; gałka rękojeści miała kształt wilczego łba z brązu.- Przysięgam.Czy nie w taki sposób się to robi?- Przypuszczam, że tak - ze smutkiem odrzekł Perrin, zastanawiając się jednocześnie, skąd ten smutek.Droga Liścia była wspaniałą filozofią, niczym sen o wiecznym pokoju, ale podobnie jak każdy sen, nie mogła trwać tam, gdzie była prze­moc i gwałt.A nie znał miejsca, gdzie by ich nie było.Być może w jakichś innych Wiekach.- Idź, Aram.Musisz dużo się nauczyć, a czasu może nie wystarczyć.Wciąż wyjąkując podziękowania, Druciarz nie został na­wet, by umyć twarz, tylko wypadł prosto przez drzwi gospody z mieczem w obu dłoniach.Doskonale zdając sobie sprawę z grymasu Eldrin, pięści Marin wspartych na biodrze, marsu na czole Natti, nie mówiąc już o łkaniu Bode, Perrin spokojnie wrócił do swego fotela.Alarmy nie było już widać u szczytu schodów.Faile patrzyła, jak bierze do rąk widelec i nóż.- Nie pochwalasz tego? - zapytał cicho.- Mężczy­zna ma prawo bronić samego siebie, Faile.Nawet Aram.Nikt nie może go zmusić do podążania Drogą Liścia, jeśli sam nie zechce.- Nie podoba mi się, kiedy czuję w tobie tyle bólu ­wyszeptała.Nóż, którym kroił płat gęsiny, zamarł w jego dłoni.Ból? Ten sen nie był dla niego.- Jestem po prostu zmęczony - powiedział jej i uśmie­chnął się.Nie wyglądało na to, by mu uwierzyła.Zanim jednak zdążył nabrać kolejny kęs strawy, przez fron­towe drzwi gospody wsunął głowę Bran.Znowu nosił ten sta­lowy kask.- Z północy zbliżają się jeźdźcy, Perrin.Mnóstwo jeźdź­ców.Przypuszczam, że to Białe Płaszcze [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • necian.htw.pl