[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- A wy co? Mieliście naprawiać komputery.Co wy tu, do diabła, robicie?Rozdział 30Główny serwer stał na drugim końcu wielkiej sali, a na stoliku, tuż przed nimi, leżałoczternaście dokumentów, rozłożonych niczym biały wachlarz.- Dlaczego tak pózno? - spytał zdegustowany Bryson.- Dzwonię do was od pół godziny!Strażnik świdrował ich podejrzliwym spojrzeniem.Zaskrzeczała krótkofalówka.- Jak to? Nic mi nie mówili.Elena wstała i niecierpliwie machnęła podkładką.- Bez umowy serwisowej tracimy tylko czas! Mieliście zostawiać ją zawsze w tym samymmiejscu! Przerzucamy tę makulaturę jak idioci.Gdzie ta przeklęta umowa? - Dzgnęła gopalcem w pierś.- Wie pan, ile danych szlag trafi?Bryson omal nie rozdziawił ust.Zaimponowała mu, i to bardzo.- Musieliście wyłączyć system - mruknął, powoli wstając.- Nie mam pojęcie, o czym pani mówi - zaprotestował strażnik, stając twarzą do niej.-Jakich danych? Jaki.Z szybkością szarżującej kobry Nick wyrzucił przed siebie obie ręce: lewą chwycił go odtyłu za gardło, a kantem prawej grzmotnął w nerw barkowy u podstawy szyi.Strażnikstracił przytomność i gwałtownie zwiotczał.Bryson łagodnie ułożył go na podłodze,zawlókł między półki i oparł o ścianę.Mieli go z głowy na godzinę, może nawet na dłużej.Wyszli drzwiami służbowymi, wskoczyli do wynajętego samochodu, który czekałkilkadziesiąt metrów dalej, i w milczeniu przejechali kilka ulic.Oboje byli w stanie szoku,oboje lecieli z nóg.Nic nie mogli na to poradzić.Ostatnio prawie w ogóle nie sypiali igdyby nie kawa i adrenalina, już dawno padliby ze zmęczenia.Trzecia dwadzieścia nad ranem.Ulice były ciemne i opustoszałe.Gdy dotarli w okoliceSouth Street Seaport, Nick skręcił w boczną uliczkę i zaparkował przy krawężniku.- Nieprawdopodobne - szepnął.- Jeden z najbogatszych ludzi w kraju i na świecie,najbardziej szanowany amerykański polityk, ostatni sprawiedliwy z Waszyngtonu" czyjak go tam nazwali.Lanchester i Man-ning: tajna spółka zawarta przed laty.Nigdy niepokazywali się razem, ich nazwisk nigdy nie wymieniano w tym samym zdaniu.Pozornienic ich nie łączyło.- A pozory są bardzo ważne.- Najważniejsze, i to z wielu względów.Jestem przekonany, że Man-ning chciałwykorzystać nieposzlakowaną reputację Meredith Waterma-na.Tak, chodziło mu tylko oreputację, o nic więcej.Będąc właścicielem starego, szacownego banku, mógł bezprzeszkód przekupywać przywódców politycznych całego świata.Pewność, solidność,niezawodność i ponadstuletnia tradycja: lepszego kamuflażu nie mógł sobie wymarzyć.Pieniądze płynęły szerokim strumieniem: łapówki dla członków angielskiego Parlamentu,dla naszych senatorów, dla posłów rosyjskiej Dumy, dla członków francuskiegoZgromadzenia Narodowego, wszędzie, gdzie tylko chciał.Poza tym mógł skupowaćudziały innych banków i firm, nie ujawniając swego nazwiska.Jak choćby tenwaszyngtoński bank, w którym pieniądze trzyma większość amerykańskichkongresmanów.Właśnie tak to załatwiał, łapówkami i szantażem, grozbą ujawnienianajintymniejszych faktów z ich życia.- No i oczywiście za pośrednictwem Białego Domu - wtrąciła Elena.- Naturalnie.Ma tam Lanchestera i może wywierać duży wpływ na naszą politykęzagraniczną.Dlatego tak bardzo uważali, żeby wiadomość o wykupieniu MeredithaWatermana nie trafiła do prasy.Lanchester musiał zachować nieposzlakowaną reputację.Gdyby wyszło na jaw, że własnoręcznie doprowadził do bankructwa najstarszy prywatnybank w Stanach, byłby skończony.A tak udało mu się podtrzymać mit o czarodzieju, ofinansowym geniuszu z Wall Street.O błyskotliwym, lecz etycznym bankierze, którywzbogacił się do tego stopnia, że był nieprzekupny, i który zrezygnował z intratnej posady,żeby pracować dla kraju.Dla dobra publicznego".Mieć takiego człowieka w BiałymDomu, u boku prezydenta Stanów Zjednoczonych.Czyż mogło spotkać nas coś lepszego?- Ciekawe, czy to Manning go tam wysłał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]