[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Skręcili w prawo.Na rogu stały zaparkowane trzy motocykle, a obok nich gawędzili trzej chłopcy w skórach.Spoglądali przez chwilę na taksówkę.Promienie zachodzącego słońca padały im na twarze pod takim kątem, iż wydawało się, że motocykliści nie mają ludzkich głów.Przez ułamek sekundy Doris miała straszną pewność, że nad skórzanymi kurtkami, na karkach chłopaków siedzą smukłe głowy szczurów, które czarnymi oczyma śledzą przejeżdżające auto.W chwilę później światło zmieniło odrobinę kąt padania i Doris zrozumiała swój błąd.Przy motorach stało trzech młodych ludzi, paliło papierosy, a za plecami mieli angielski odpowiednik amerykańskiego sklepiku ze słodyczami.- Jesteśmy na miejscu - oświadczył Lonnie, wskazując Palcem za okno.Mijali właśnie tabliczkę z napisem “Crouch Hill Road".Otoczyły ich, niczym leciwe, czcigodne matrony, stare kamienice, spoglądające na nich z góry ślepymi oczyma okien.Tu i ówdzie dostrzec było można śmigające na rowerach i hulajnogach dzieciaki.Jakaś dwójka próbowała bez powodzenia jeździć na deskorolkach.Przed domami siedzieli ojcowie, którzy wrócili już z pracy, kurzyli papierosy, gawędzili i obserwowali dzieciarnię.Widok był kojąco normalny.Taksówka zatrzymała się przed posępnie wyglądającą restauracją z małym napisem na szybie: PROWADZIMY WYSZYNK.Pośrodku witryny widniał dużo większy napis informujący, że zakład prowadzi sprzedaż potraw z curry na wynos.Na wewnętrznej części werandy, za wielką taflą szkła drzemał gigantyczny, bury kot.Obok restauracji znajdowała się budka telefoniczna.- Tutaj, szefie - poinformował kierowca taksówki.- Znajdź pan adres swego kumpla i natychmiast tam jedziemy.- Doskonale - odparł Lonnie i wysiadł z samochodu.Doris rozsiadła się wygodnie w fotelu, ale po chwili i ona postanowiła rozprostować nogi.Na ulicy nieustannie wiał gorący wiatr.Owinął jej spódnicę wokół kolan, a następnie przylepił do łydki stare opakowanie po lodach.Z grymasem niesmaku odrzuciła papier.Kiedy uniosła głowę, ujrzała przed sobą za szybą wielkiego, burego kocura.Łypnął na nią nie-odgadnienie swym jedynym okiem.Połowę pyska miał obdartą ze skóry w jakiejś dawnej kociej bójce.Pozostała mu różowa-wa, pofałdowana blizna pokryta tkanką, zaćmione kataraktą ślepie i kilka kłaków futra.Zwierzę bezgłośnie miauknęło za szybą.Poczuła obrzydzenie.Podeszła do budki telefonicznej i zajrzała do środka przez jedną z brudnych szybek.Lonnie pokazał jej kółko utworzone z kciuka i palca wskazującego, a potem puścił perskie oko.Wrzucił do otworu automatu dziesięciopensówkę i zaczął z kimś rozmawiać.Roześmiał się, ale przez szybki do Doris nie dotarł dźwięk.Podobnie jak miauknięcie kota.Obejrzała się w stronę restauracji, lecz okno werandy było puste.W panującym wewnątrz półmroku dostrzegła stoliki z ustawionymi na nich do góry nogami krzesłami i jakiegoś starszego jegomościa, który zamiatał podłogę.Gdy znów popatrzyła w stronę budki, zobaczyła, że Lonnie coś zapisuje.Następnie schował pióro, a w ręce trzymał kartkę.Doris widziała zanotowany adres.Mąż powiedział do mikrofonu jeszcze kilka słów, odwiesił słuchawkę i wyszedł z budki, pomachał triumfalnie kartką.- W porządku, ma.- Popatrzył nad jej ramieniem i zmarszczył brwi.- Gdzie się podziała ta cholerna gablota?Doris odwróciła się.Taksówka zniknęła.Krawężnik, przy którym stała, był pusty, a wiatr porywał leniwie z rynsztoka kilka papierów.Po przeciwnej stronie ulicy przystanęło objętych ramionami dwoje dzieci i chichotało.Doris spostrzegła, że jedno z nich ma zdeformowaną dłoń.Palce przypominały szpony.Błysnęło jej w głowie, że powinna się tym zająć opieka społeczna.Dzieci po drugiej stronie jezdni, widząc, że obserwuje je obca kobieta, ponownie padły sobie w objęcia i znów zachichotały.- Nie wiem - powiedziała.Czuła się zdezorientowana i trochę otumaniona.Upał, wiejący nieustannie monotonny wiatr, światło prawie jak na malowidle.- Która to była godzina? - zapytał nagle Farnham.- Nie wiem - odparła Doris Freeman wystraszona naraz własną opowieścią.- Około szóstej.Może dwadzieścia po.- Rozumiem, proszę mówić dalej - powiedział Farnham, wiedząc doskonale, że w sierpniu o tej godzinie słońce nie mogło jeszcze zachodzić
[ Pobierz całość w formacie PDF ]